– Ej, nie bierz tego zbyt serio – powiedziała niepewnie. – Możesz wrzucić ten obrazek do szuflady. To nic wielkiego. Taki sobie drobiazg.
Wciąż jeszcze mówiła, kiedy przytulił ją do siebie i pocałował z taką namiętnością, że ugięły się pod nią kolana. Gdy wreszcie oderwał się od niej, poczuła, że nie może się ruszyć.
– O rety! – Kip pokiwał głową. – Chyba podoba mu się prezent, mamo.
– Chyba tak – zadrżała.
O drugiej w nocy Jarl wciąż wpatrywał się sufit pokoju Sary. Musiał wstać. Zawsze przed świtem przenosił się do innego pomieszczenia. Sara nigdy go o to nie prosiła, ale oboje rozumieli, że nie byłoby dobrze, gdyby chłopiec zastał matkę w łóżku z mężczyzną, który nie był jej mężem.
Słowo mąż nie niosło ze sobą romantycznych skojarzeń, nie tak, jak kochanek. Kochanek przywodził na myśl tajemnicę, słodycz i namiętność. A mąż jest kimś, z kim brnie się przez choroby, złe dni, podatki i siwe włosy.
Pogłaskał leżącą obok kobietę. Od dwóch tygodni była jego kochanką. Za każdym razem kochała się z nim z takim oddaniem, jak gdyby był jej pierwszym i jedynym mężczyzną, jakby to już było pożegnanie, a sam akt wyspą, na której wreszcie mogła się czuć bezpiecznie. Myślała o nim jak o kochanku, a on chciał, żeby ujrzała w nim mężczyznę na wszystkie dni: swojego życia.
– Nie możesz spać, kochanie?
Dotknął ustami jej czoła. Dwa tygodnie nie wystarczyły, aby ją przekonać i wzbudzić w niej tę niewzruszoną potrzebę jego stałej obecności.
– Czyżbym zajmowała za dużo miejsca? – spytała żartobliwie.
– Nie.
– To co jest nie tak?
Wszystko było nie tak, jak trzeba. Nawet jej głos, piersi, włosy i zapach jej skóry, bo nie pozwolą o niej zapomnieć. Ciągłe ukrywanie się też nie rozwiązywało żadnych problemów, ale nie dała się o tym przekonać. Wystarczyło, że o tym wspomniał, a już zwracała na niego swoje wielkie, przerażone oczy.
Musiała wyczuć ten jego melancholijny nastrój, gdyż nagle rozbudzona usiadła na łóżku.
– Przestań o tym myśleć, kochany – wyszeptała – to w niczym nie pomoże.
– Saro – Jarl chwycił ją za rękę. – Kocham cię wystarczająco mocno, żeby ci się już nie sprzeciwiać. Wystarczająco mocno, żeby uszanować twoją decyzję. Możesz w to uwierzyć?
W jej oczach zalśniły łzy. Zamrugała i przysunęła się bliżej do niego. Bała się, że jeśli teraz zacznie płakać, to już nigdy nie przestanie. Zrozumiała, że pozwalał jej odejść.
Gdyby mniej kochała Jarla, błagałaby go, aby został. Ale nie zrobiła tego.
Rozdział 11
– Pan Hendriks? Pan Perry pana przyjmie.
Jarl wstał i odłożył ilustrowany magazyn. Spojrzał na starannie wypielęgnowaną kobietę, nienagannie uczesaną i ubraną. Miała sztucznie modulowany głos, poruszała się bezszelestnie z przylepionym do twarzy uśmiechem.
Nie podobała mu się i czuł, że ta niechęć była z całą pewnością odwzajemniona. Chyba nie lubiła mężczyzn, którzy przychodzili do tego eleganckiego biura w dżinsach i swetrze.
Jarl nie przepadał za eleganckimi biurami, a jeszcze mnie za prawnikami. Rozejrzał się po pokoju, a później jego wzrok powędrował w stronę okna, skąd widać było przedmieście Detroit. Dostrzegał oznaki zbliżającej się jesieni, liście zaczynały zmieniać kolory, złocąc się i czerwieniąc w słońcu.
– Pan Hendriks?
– Tak.
Mężczyzna podniósł się zza biurka i wyciągną! dłoń. Jedynym prawnikiem, z jakim dotychczas zetknął się Jarl, był ten, który naciągnął go na całkiem pokaźną kwotę za uregulowanie spraw związanych z uzyskaniem amerykańskiego obywatelstwa. Miał wtedy dwadzieścia jeden lat i nie wiedział, że mógł to załatwić bez wydawania pieniędzy.
Teraz nie był już naiwny, jednak stłumiona przez lata niechęć do prawników odżyła na nowo. Ściskając rękę Perry'ego przyglądał się mu uważnie.
Adwokat posiada! z pewnością własnego krawca, doskonale skrojone ubranie wymownie o tym świadczyło. Sprawia! wrażenie człowieka wyrachowanego i przyzwyczajonego do zwycięstw. Tego właśnie oczekiwał Jarl. Perry uśmiechnął się.
– Proszę usiąść, odprężyć się i powiedzieć mi, w czym mogę panu pomóc – mówiąc to poprowadził Jarla do wygodnego, skórzanego fotela naprzeciwko biurka. – Muszę przyznać, że powód pańskiej wizyty jest dla mnie niezupełnie zrozumiały. Pytał pan sekretarkę, czy zajmuję się sprawami o rozwód i przyznanie opieki rodzicielskiej. Z pewnością uzyskał pan informację, że specjalizuję się w sprawach kryminalnych.
– Wiem o tym. Pana specjalizacja miała dla mnie podrzędne znaczenie. – Jarl miał niejasne odczucie, że zdradza Sarę. – Potrzebowałem adwokata, który wygrywa. Zawsze wygrywa.
Brwi Harolda Perry'ego uniosły się.
– Rozumiem, że pan to sprawdził.
– W ciągu dwunastu lat przegrał pan tylko trzy sprawy. Gdybym znalazł kogoś z lepszymi wynikami, nie byłoby mnie tutaj.
Perry spojrzał uważnie na Jarla.
– Większość ludzi wybiera prawników kierując się rodzajem prowadzonych przez nich spraw.
– To prawda. Tylko, moim zdaniem, umiejętności i efekty niewiele mają wspólnego ze specjalizacją, a raczej z osobowością człowieka. – Jarl pogodził się już z tym, że nie ustąpi dręczący ból w skroniach. – Wiem, jak zachowuje się pan w sądzie. Nie wiem tylko, jakie zasady obowiązują w naszych wzajemnych relacjach. Mam na myśli zaufanie.
– To proste – Perry machnął ręką, – Wszystko pozostaje między mną a klientem. Co więcej, reprezentując pana, muszę uzyskać wyraźną zgodę na przedstawienie znanych mi faktów lub dowodów, nawet gdyby tylko one dawały mi szansę obrony. W przypadku nadużycia zaufania grozi mi postawienie w stan oskarżenia, nie mówiąc już o konsekwencjach w postaci utraty opinii w środowisku zawodowym.
– Rozumiem. Sądzę jednak, że potrafiłby się pan wybronić, nawet gdybym wniósł takie oskarżenie. Ja zaś muszę mieć absolutną pewność, że to, co panu powiem, nie wydostanie się poza ten pokój.
Perry wyprostował się w milczeniu.
– Widzę, że nie przekonało pana nic z tego, co do tej pory mówiłem o zasadach obowiązujących w tym zawodzie i odpowiedzialności prawnej. Nie mylę się chyba, prawda? – powiedział powoli. – Proszę się wiec rozejrzeć. To nie jest skromnie urządzony gabinet. Proszę się przyjrzeć mojej osobie. Zarabiam więcej pieniędzy, niż mógłbym wydać i jest mi z tym wygodnie. Prowadzę różne sprawy i wysłuchałem więcej trudnych zwierzeń niż niejeden ksiądz. Nie ryzykowałbym utraty tego wszystkiego w wyniku zbytecznego gadulstwa. Nie miałbym z tego żadnych korzyści. Wracając do – sprawy, muszę wyznać, że intryguje mnie pan. Co to za cholerny problem?
Jarl chciał już zacząć opowieść, lecz nie mógł, bo przed oczami stanęła mu twarz Sary. Ufała mu i nigdy nie podejrzewała, że mógłby uczynić to, co właśnie zamierzał.
Mógł się jeszcze wycofać. Perry był zimny i wyrachowany. Nie był też człowiekiem, którego Jarl mógłby polubić lub przynajmniej chcieć poznać w innych okolicznościach. W tej chwili jednak jego osobiste odczucia nie miały najmniejszego znaczenia. Liczyła się tylko jego umiejętność wygrywania. Mimo tych racjonalnych argumentów Jarl z radością powitałby w tym momencie nawet trzęsienie ziemi, ponieważ dałoby mu szansę wycofania się.
– W którym momencie – zapytał powoli – zaczyna pan reprezentować mnie przed prawem?