– To, co zdarzyło się wcześniej, nie zmienia zasadniczych faktów. Nikt nie może zająć się chłopcem lepiej niż my. Zapewnimy mu wszystko najlepsze, codzienny dobrobyt, znakomitą edukację i kochającą rodzinę. Mój syn nie ze swojej winy rzeczywiście nie jest w stanie być dobrym ojcem. Ale ta kobieta – Roff wycelował palcem w Sarę – nie nadaje się na matkę. Wraz z żoną myślimy wyłącznie o tym, co będzie najlepsze dla chłopca.
Perry poderwał się protestując. Sara nie słyszała, co mówił. Była zupełnie sama i tym razem także nikt nie mógł jej ocalić. Czekała, jak zabłąkany w górach wędrowiec czeka na zbliżającą się lawinę, kiedy już wie, że nie zdoła umknąć.
– Spójrzcie, jaka to kobieta! Nie tylko porwała Kipa, ale również nie dała nam jakiegokolwiek znaku, czy on jeszcze żyje. Zabrała go na tę wyspę, a nie jest to z pewnością odpowiednie miejsce dla rozwijającego się dziecka. Zawsze była marzycielką. Ciągle uważa, że zapewni chłopcu odpowiednią opiekę i godziwe życie dzięki tym swoim obrazkom. A już najgorszy jest ten niemoralny romans na oczach dziecka.
– Sprzeciw, Wysoki Sądzie! – Perry ponownie wstał z miejsca.
Sara nadal nic nie słyszała, nie chciała słyszeć. Twarz Jarla była szara jak popiół. Nie mógł na nią spojrzeć, po prostu nie był w stanie.
Zapanowało zamieszanie, kiedy Rolf Chapman wrócił na miejsce. Jarl schwycił Perry'ego za ramię i powiedział coś szeptem. Prawnik podszedł do sędziego i zaczął z nim rozmawiać. Zbliżyli się adwokaci Chapmanów i rozpoczęła się ożywiona wymiana zdań. Sara patrzyła, niczego nie rozumiejąc. Zanim zdążyła zaprotestować, wstał powołany na świadka Jarl.
Zaszokowana i zła chwyciła Perry'ego za rękę, gdy zbliżył się, aby wziąć ze stołu jakąś kartkę.
– Co pan robi? – wyszeptała.
Prawnik przerzucał w pośpiechu stos notatek.
– Rozdmuchali ten wasz romans. Mamy prawo to wyjaśnić.
– Niech pan nie miesza w to Jarla – syknęła gwałtownie. – Proszę pozwolić mi tam wrócić i odeprzeć zarzuty.
Perry uścisnął jej ramię, po czym zwrócił się do świadka:
– Pan Champan usiłował przekonać nas o braku zasad moralnych u Sary Chapman, na co wskazywać ma jej związek z panem, panie Hendriks. Proszę powiedzieć, czy miał pan romans z Sarą Chapman?
– Kocham Sarę Chapman. – Głos Jarla był ostry jak brzytwa.
– Czy miał pan z nią romans? Na oczach jej czteroletniego syna?
– Okazywałem jej przy nim miłość. Podobnie, jak okazywałem miłość do Kipa przy Sarze. Nie miał pojęcia o jakiejkolwiek łączącej nas formie intymnej zażyłości.
– Ale nie znał pan zbyt dobrze Sary Chapman, zanim rozpoczął się ten romans? – Perry przesadnie zaakcentował ostatnie słowo. – Wygląda na to, że należy pan do tych, którzy chętnie zajmują się ludźmi popadającymi w konflikt z prawem.
Ciągnęło się to bez końca. Sara miała ochotę zamordować Perry'ego. Czy nie dostrzegał, że Jarl cierpi?
– Panie Perry – próbowała podnieść się z miejsca. Adwokat rzucił jej wściekłe spojrzenie.
– A teraz, panie Hendriks…
Nigdy nie chciała zranić Jarla. Nie chciała, by wkroczył w to bagno. Nie opuszczało jej przekonanie, że musi chronić tych, których kocha. A ten Perry, przeklęty Perry wciąż kąsał, aż w końcu Jarl wybuchnął.
– Nic pan nie rozumie! Nikt z was nic nie rozumie! Nie macie prawa mówić o Sarze tak, jakby była zbrodniarką. Wątpię, czy chociaż raz w życiu postąpiła egoistycznie. Nie znacie jej. Kiedy spotkałem ją po raz pierwszy, była ciężko przerażoną, samotną kobietą, która nie miała dokąd pójść. – Jego rozpłomienione spojrzenie utkwiło w twarzy sędziego. – Nigdy nie złamała waszego prawa. Po prostu podporządkowała się innemu prawu, prawu matki do ochrony własnego dziecka. A czy wy wszyscy – sąd, Chapmanowie, adwokaci – daliście jej jakąś możliwość wyboru? Jak, do diabła, możecie potępiać ją za uprowadzenie dziecka, kiedy to wy jesteście temu winni?
– Panie Hendriks – upomniał go łagodnie sędzia.
– Tak, kocham ją. Czy to także zbrodnia? Niczego nie rozumiecie. Jej nie można nie kochać. Nie wiecie, jaka ona jest dla tego dziecka. Dla niego zrezygnowała ze wszystkiego, poświęciła całą swoją przyszłość. Z miłości. Boże! Czego wy od niej chcecie?
Sędzia stukał młotkiem, obaj adwokaci Chapmanów głośno protestowali. Peny uśmiechał się w milczeniu, a w odpowiednim momencie wyraził ubolewanie z powodu samowolnego wystąpienia świadka.
Sara widziała, jak Jarl odchodzi z miejsca dla świadków i nie dostrzegając niczego wokół zmierza do wyjścia. Zakryła ręką oczy i wybuchnęła płaczem. Całe jej ciało gwałtownie drżało.
Sędzia opuścił salę na piętnaście minut. Kiedy powrócił, rozpoczął długi monolog o swoim spotkaniu z Kipem przed kilkoma dniami. Następnie wygłosił mowę, w której dużo miejsca poświęcił ludziom przekonanym o tym, że stoją ponad prawem.
Pierwszym dźwiękiem, który Sara usłyszała wyraźnie, było uderzenie drewnianego młotka.
– Opieka nad dzieckiem przyznana zostaje matce. Sąd rozważy wniosek dotyczący kontaktów z ojcem po uprzednim badaniu psychiatrycznym, przeprowadzonym przez lekarza ustanowionego przez sąd. Dziadkom wolno…
Matce, matce, matce. Słowo to nieustannie krążyło w jej głowie. Nie mogła uwierzyć. Pomyślała, że jeśli zacznie oddychać, sędzia zmieni zdanie. Wstrzymała więc oddech, dopóki Perry nie mrugnął do niej okiem.
– No co jest? Właśnie wygraliśmy, moja droga. Nie uściska mnie pani?
– Gdzie jest mój syn? – spytała gorączkowo.
– Sądzę, że razem z panią Conroy stoją tuż za drzwiami. Widzę, że bardzo pani do niego spieszno.
Pobiegła, roztrącając stojących wokół ludzi. Tak bardzo chciała zobaczyć Kipa. Natychmiast. Mimo tego jej oczy odruchowo obiegły opustoszały korytarz.
Jarl z pewnością słyszał wyrok, jednak nigdzie go nie widziała. Odszedł. Przeszył ją ostry ból i poczuła nieznośną pustkę. Usiłowała przekonać siebie, że to bez sensu. Sama przecież chciała, żeby ją zostawił. Nie było możliwości powrotu, tym bardziej, że nawet wyrok sądu nie zdołał przekreślić jego zdrady. Wystawi! ją i Kipa na niebezpieczeństwo. Opuściła ją głęboka wiara w jego miłość.
Przez chwilę poczuła się bezradna wobec tej pustki. Jednak szybko uniosła brodę, zdecydowana myśleć tylko o swoim dziecku, a Jarla wyrzucić z pamięci. Szła coraz szybciej, bezskutecznie wypatrując małego. Wreszcie obok drzwi dostrzegła kobietę z dzieckiem trzymającym w objęciach spychacz. Łzy popłynęły strumieniem, kiedy zamknęła Kipa w swoich ramionach.
Maks pochylił się do przodu i położył rękę na sercu.
– Naprawdę doceniam to, że przyszedłeś mi pomóc, Hendriks.
– Nie ma sprawy. – Twarz Jarla obsypana była śniegiem. Właśnie wniósł ostatnią deskę do znajdującego się za garażem pomieszczenia. Żadna z dwudziestu czterech desek nie była specjalnie długa czy ciężka. Gdy po raz kolejny patrzył ze zdziwieniem na Maksa, stary człowiek ponownie położył rękę na piersi.
– Cholerne serce, nie pozwala mi niczego podnieść. To naprawdę miło, że wpadłeś.
– Powiedziałem, że nie ma sprawy. Co zamierzasz budować?
– Budować?
– Z tych desek.
– A tak, wkrótce będę miał sporo roboty. – Maks zdjął czapkę i wytarł czoło, jakby to on się namęczył. – Dobrze mieć takiego sąsiada jak ty. Wszyscy już dawno powyjeżdżali. Nie przypuszczałem, że zamieszkasz tu na stałe. Nie jest ci za daleko stąd do pracy?
– Nieważne.
– Wejdziesz na kawę?
– Nie, dziękuję. – Jarl sięgnął po marynarkę leżącą na stosie drewna.
– Tylko jeden kubek, wszystko już przygotowane. Masz coś lepszego do roboty w niedzielę rano?