Выбрать главу

Nie miał nic lepszego do roboty, ale chciał być sam. Poranny telefon od Maksa zaskoczył go, jednak przyszedł i pomógł staremu. Pozostawanie dłużej nie byłoby rozsądne. Maks nie wspomniał jeszcze o Sarze, a Jarl nie chciał, żeby to robił.

– Mam trochę papierkowej roboty, ale dziękuję.

– Zaczekaj. Zaczekaj chwilę. – Maks wypuścił olbrzymi kłąb dymu.

Przez dziesięć minut Jarl słuchał cierpliwie opowieści o pewnym zdarzeniu sprzed lat, kiedy to Maks omal nie odmroził sobie nogi.

– To naprawdę bardzo interesujące, Maks. Ale teraz…

– Kiedy muszę ci jeszcze coś powiedzieć. Zaczekaj.

Jarl, przestępując z nogi na nogę, wysłuchał jeszcze kilku równie pasjonujących opowieści. Powoli zapadał mrok.

– Matko Boska! – powiedział nagle Maks. – Spójrz na to!

– Na co? – Jarl zadarł głowę i na horyzoncie ujrzał poruszające się punkciki, które szybko rosły, zmieniając się w liczne stado, złożone z dwóch tuzinów gołębi.

– Spójrz, wypuściła wszystkie. To znaczy, że ma kłopoty. – Maks ruszył szybko w kierunku przystani i nagle zatrzymał się z ręką na sercu.

– Muszę do niej popłynąć, ale czuję się okropnie. Chyba się przeziębiłem.

– Za dużo palisz – powiedział sucho Jarl, z niepokojem obserwując ptaki.

– Połknę nitroglicerynę, zanim się wezmę za wiosła. Jestem taki słaby.

– Przymknij się Maks – Jarl cedził powoli każde słowo. – Co ty właściwie knujesz?

– Knuję? – sapał z oburzeniem Maks. – Może Sarze albo dzieciakowi coś się stało. Widzisz przecież, że wysłała wszystkie ptaki.

– Sara nie chce mnie widzieć. – Jarl zmrużył oczy.

– Nie wiem, co planujesz, ale nie rób tego. Ona nie będzie ci wdzięczna.

– Sprawy między wami to nie mój interes – powiedział Maks pojednawczo.

– No właśnie.

– Tylko że ja jestem tutaj, a nie tam. To nie ja wysłałem te gołębie, więc dlaczego mnie oskarżasz?

Jarl dobrze o tym wiedział, dlatego z niepokojem wytężał wzrok w kierunku wyspy. Na horyzoncie widział unoszący się z komina dym. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że stary z pewnością coś knuje i nie zamierzał brać w tym udziału.

– Wymyślasz sobie jakieś historie – powiedział Maks niemal radośnie – a może Sara ma zapalenie płuc, albo chłopiec złamał nogę? Ja w każdym razie płynę. – Zrobił trzy kroki, po czym zgiął się, kaszląc przeraźliwie. Kącikiem oka dostrzegł, że Jarl wciąż stoi w tym samym miejscu i zakaszlał głośniej.

– Do diabła! – Jarl się w końcu poruszył. – Idź do domu. Nie stój na zimnie.

– Ale Sara…

– Zajmę się Sarą. Tobą też się zajmę, jak tylko wrócę. Wezwij lekarza.

– Nie potrzebuję lekarza.

– Ale możesz potrzebować, jeśli się okaże, że coś uknułeś, co?, mogłoby zranić Sarę. A teraz idź do domu i przestań wreszcie palić to śmierdzące cygara.

Maks zrobił urażoną minę, gdy Jarl odcumował ulubioną łódź starego i odpłynął.

– Dobra, dobra – zamruczał do siebie Maks. – Myślisz, że taki z ciebie twardziel, Hendriks? Zobaczysz, jaką ci przygotowała niespodziankę.

Jarl płynął na pełnych obrotach. Lodowaty wiatr smagał go po twarzy. Zima to kiepska pora na życie na wyspie. Ich powrót był bezsensowny, przecież teraz mogli mieszkać, gdzie tylko chcieli.

Ich powrót na wyspę był tak samo bezsensowny jak fakt, że Jarl zamieszkał na stałe w swoim domku letniskowym. Do dzisiaj właściwie nie wiedział. dlaczego to zrobił. Nawet nie próbował dociekać.

Nic już nie było tak jak przedtem. Chodził, jadł i spał, ciągle pełen poczucia winy. Powtarzał sobie, że zrobił to, co należało. Pomógł jej,, uwolnił od udręki, ale wcale nie czuł się jak bohater. Czuł się jak sukinsyn i był nim. Chapman w sądzie przedstawił Sarę jako dziwkę i to z powodu ich związku. Przez niego mogła stracić dziecko. Nagle zrozumiał ogrom ryzyka, na jakie ją naraził.

Nie pragnął spotkania z nią. Wiedział, że go odrzuciła. Maks niepotrzebnie postawił go w tej sytuacji.

Zbliżył się do brzegu, o który z łoskotem rozbijały się lodowate fale. Zacumował łódź Maksa obok jej łodzi. Teraz miała już własną. Buty Jarla skrzypiały, gdy szedł po chropowatym lodzie. Na pewno wszystko jest w porządku. Przeczułby, gdyby im coś zagrażało.

Zimą ścieżka wyglądała zupełnie inaczej. Ciemne, z lekka oszronione gałęzie pochylały się złowieszczo. Wiatr szczypał Jarla w policzki. Miał nadzieję, że nie wychodzili w czasie takiej pogody. Obserwował tę przeklętą wyspę dniem i nocą. z obawą, że może im się przydarzyć coś złego.

Światło paliło się we wszystkich oknach, a na drzwiach wisiał wieniec z pomalowanych na czerwono szyszek. Stłumił mimowolny uśmiech.

Sara ujrzała przez okno jego twarz. Jej serce biło jak oszalałe. Był zmarznięty, rozzłoszczony i chyba uparty, jak zwykle Jarl, Usłyszała pukanie do drzwi. Sekundy mijały, a ona wciąż nie mogła się ruszyć.

– Kip – wyszeptała w końcu. Chłopiec wychylił się zza framugi, – Jarl przyszedł.

Wyręczanie się Kipem było raczej tchórzostwem, ale przez moment naprawdę się bała. Jarl miał słabość do chłopca i nie potrafił niczego mu odmówić. Kip pogalopował do drzwi i szarpnął za klamkę. Już po chwili znalazł się w szerokich, opiekuńczych ramionach.

– Cześć, Jarl!

Uniósł chłopca wysoko do góry. Sara ujrzała jego zaciśnięte oczy. Czuła, że nie jest w stanie wydusić z siebie ani słowa.

Malec paplał o pierwszej i dotychczas jedynej wizycie Maksa w saunie. Jarl otworzył oczy i obrzucił Sarę głodnym, niespokojnym spojrzeniem.

– Wyglądasz na zupełnie zdrową. – Zabrzmiało to jak oskarżenie.

– Nie jestem.

– Nie widzę też żadnego niebezpieczeństwa.

– Poczekaj – powiedziała niepewnym głosem. To, co miała teraz wygłosić, przygotowywała od kilku dni, ale w tej chwili nie wiedziała nawet, jak zacząć. Jarl wciąż stał bez ruchu.

– Na brzegu jest łódź. Jeśli masz jakieś kłopoty, wystarczy, że popłyniesz na ląd.

– Kłopot jest tutaj. Maks go nie rozwiąże, a gołębie były jedynym sposobem, żeby cię tu ściągnąć. Ostatnią deską ratunku.

Kip spojrzał na Sarę pytająco. Pokiwała głową. Chłopiec poszedł do kuchni i wziął swój płaszcz. Jarl usłyszał, jak zamykają się drzwi na tyłach domu.

– Myliłam się – Sara spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie.

– Bardzo się myliłam.

– Nie.

– Na litość boską, Jarl nie zmieniaj swoich zwyczajów i nie zaczynaj się ze mną kłócić! Wiem, co mówię. – Czułaby się lepiej, gdyby Jarl wykonał jakiś ruch, ale on nawet nie zdjął kurtki ani nie zamknął za sobą drzwi. Płatki śniegu wpadały do wnętrza i było przeraźliwie zimno. Sara uniosła ręce, po czym opuściła je bezradnie.

– Zajęło mi to dużo czasu, ale wreszcie zrozumiałam – powiedziała miękko. – Zbyt wiele czasu. Myślałam, że mnie zdradziłeś.

– To prawda.

– Myślałam, że popełniłam błąd ufając ci. Że zaryzykowałeś życie moje i Kipa.

– Saro, zrobiłem to. Potrząsnęła gwałtownie głową.

– Nie mogliśmy ukrywać się w nieskończoność. Zawsze zdawałam sobie z tego sprawę, ale odsuwałam tę myśl. Bałam się.

– Kissa. - Jarl zamknął za sobą drzwi. Sara odetchnęła głęboko.

– Wiedziałeś przecież, jak bardzo się bałam – powiedziała. – Zajęło mi to dużo czasu, ale zrozumiałam, że zrobiłeś to wszystko z miłości, Jarl. A jeszcze później zrozumiałam, jak wielka i wyjątkowa jest ta miłość.

– Saro! Potrząsnęła głową.

– Pozwól mi skończyć – powiedziała. – Jesteś silny, ale nie zawsze tak będzie. Nikt nie może być silny przez cały czas. Przyjdzie dzień, w którym poczujesz się słaby i chcę być przy tobie wtedy, żeby udowodnić, że cię kocham i zrobię wszystko, by ci pomóc. Chcę wierzyć, że wystarczy mi siły i odwagi, aby stworzyć ci świat, w którym będziesz się czuł szczęśliwy – przerwała na moment i wyszeptała: – Przepraszam cię, Jarl. – Nie powiedziała nic więcej. Nie miała szansy. Jarl podszedł do niej i przytulił do siebie z całej siły, po czym pocałował mocno.