– Nie waż się płakać.
– Nie płaczę.
– Płaczesz. Przestań.
– Od początku we mnie wierzyłeś. Może nie w to, jak postępuję, ale w to, jaka jestem. Jak mogłam nie wierzyć w ciebie?
– Cała ta głupia gadanina…
Jego kissa zawsze musiała coś mówić, dyskutować, znać wszystkie przyczyny. Głupiutka. Teraz najważniejsze było to, że trzymał ją w ramionach. Poczuł, że wilgotnieją mu oczy. Myślał, że już nigdy nie będzie chciała go zobaczyć. Nie był w stanie więcej mówić, całował ją tylko. Lekko dotknął kciukiem jej policzka. Był bezbronny, tak bezbronny, jak może być tylko zakochany mężczyzna. A ona była silna, silna niczym kobieta, która wie, czego pragnie.
– Gdzie mój syn? – zapytał.
– Na dworze.
– Ale gdzie?
– Cóż – uśmiechnęła się. – Spycha łodzie na wodę Obawiam się, że zostałeś uwięziony. Wypuściłam gołębie, nie masz żadnej możliwości wezwania pomocy. Musisz tu z nami zostać. Za pewien czas przypłynie Maks i cię uwolni.
– Kiedy przypłynie?
– Wiosną.
– To strasznie prędko.
– I kto teraz zbyt wiele mówi? – upomniała go, po czym przywarła ustami do jego warg.
Mieli przed sobą długą zimę. Kip potrzebował rodzeństwa. Uprzytomniła sobie, że będą musie!: wybudować dom obok jego sklepu. Życie na wyspie było mało praktyczne. Kochała to miejsce, ale przestało jej być potrzebne.
Odnalazła swoją wyspę w Jarlu.
Jennifer Greene