Przez całe cztery dni próbował o niej zapomnieć. Nie chciał mieć kłopotów i dodatkowych zmartwień, lecz jakaś siła przywiodła go znów na wyspę i ucieszył go teraz widok kobiety. Skóra Sary wydawała się bardziej złocista niż przy poprzednim spotkaniu. Na policzku widniały ślady farby, a włosy miała przewiązane burą szmatką. Tonęła w olbrzymiej koszuli i luźnych dżinsach. Lubił raczej krągłe kobiety, ale Sara była szczupła.
Tym razem nie wyglądała na przestraszoną, ani nie była uzbrojona. Chyba wierzyła, że uda się jej stawić czoła każdemu. Widniejąca w jej oczach odwaga sprawiła, że wzruszył się niespodziewanie.
– Panie Hendriks, co pan, do diabła, robi? Było widać, co robi, ale odpowiedział.
– Naprawiam pani przystań. – Wbił gwóźdź i sięgnął po następny.
– Sama potrafię ją naprawić. Nie wolno panu wchodzić na czyjś teren i…
– Wiem – odrzekł Jarl ponurym głosem. – Ja po prostu nie mam nic do roboty. Od lat nie brałem urlopu i przeznaczyłem ten miesiąc wyłącznie dla siebie. Wydawało mi się, że to świetny pomysł, dopóki nie zacząłem się nudzić. Niech pani spojrzy na mój dom, jest nowy i niczego nie muszę naprawiać. Mam dwupoziomową cieplarnię, nie muszę niczego podlewać ani wyrywać chwastów. Jedyne, co mi pozostaje, to łowienie ryb i przesiadywanie godzinami w saunie.
– To nie moja sprawa! Nie chcę, żeby pan to robił.
– Czasem lubię samotność – wciąż stukał młotkiem – ale nie przez cały miesiąc bez przerwy. Normalnie w dzień pracuje ż ludźmi, a wieczorami spaceruję, czytam, siedzę w saunie. Lubię to. Ale nie mogę powiedzieć, że zawsze lubię spać samotnie.
– Panie Hendriks!
– Jednak jestem kapryśny, jeśli chodzi o łóżko. Zawsze taki byłem. Lubię duże, agresywne kobiety. Blondynki, nie brunetki. Brązowe oczy, nigdy niebieskie. Również nie podobają mi się błękitne bluzy, a już ścierpieć nie mogę szmatek na włosach. – Wyprostował się, spojrzał na nią i zamrugał. – Jest pani bezpieczna jak w kościele – powiedział łagodnie – więc nie rozumiem, co takiego mogłoby się stać, jeśli naprawię tę przystań.
Osłupiała ze zdumienia. Prawie parsknęła śmiechem, ale natychmiast się opanowała i oparła ręce na biodrach, znów starając się wyglądać groźnie.
– Panie Hendriks!
– Mógłbym przysiąc, że powiedziałem, jak mam na imię. Kiedy w końcu pozwoli pani chłopcu wziąć ten żuraw?
Malec wsunął rączkę w jej dłoń. Spojrzała na niego z taką miłością, że wyraz jej twarzy zaparł Jarlowi dech w piersiach.
Wzięła zabawkę do ręki i przyjrzała się jej. Kiedy ponownie zwróciła oczy na Jarla, wyglądała jakby utraciła wcześniejszą nieufność.
– Pan sam to zrobił?
– To nic takiego. Hobby.
– Nie powinien pan się trudzić. Nie wiem, jak panu dziękować.
– To nie dla pani, lecz dla niego. Jeśli mi podziękuje, będzie jego.
– Proszę zrozumieć, on nie jest niewdzięczny – zaczęła wyjaśniać – ale obawiam się, że mój syn nie umie…
– Dziękuję!
– … mówić – dokończyła z rozpędu.
Nie widziała wyrazu twarzy Jarla, gdy zaszokowana przypatrywała się dziecku. Mały uśmiechnął się szeroko do mężczyzny, złapał żuraw i szybko uciekł.
Jego matka wyglądała tak, jak gdyby również chciała stąd jak najprędzej zniknąć.
– To bardzo miło z pana strony – powiedziała. – Bardzo miło, ale…
– Przystań jest już w porządku, ale powinna ją pani pomalować. Teraz wygląda okropnie – zebrał narzędzia do torby. – Tak, napiłbym się oranżady albo mrożonej herbaty.
Zerknęła na przystań.
– No dobrze – westchnęła – przyniosę coś z domu. Niech pan tu zaczeka.
Skinął głową.
– Proszę zaczekać – powtórzyła.
Znów kiwnął głową, a kiedy się odwróciła, wylazł z wody i ruszył za nią. Przez dłuższy czas nie orientowała się, że depcze jej niemal po piętach.
– Jarl!
Kiedyś będzie musiał jej wyjaśnić, że jego imię nie jest przekleństwem i należy wymawiać je innym tonem.
– Pani malowała, tak? Ma pani ślady farby na policzku. W jakim stanie jest budynek?
– Dom, przystań i cały ten teren to moja sprawa. Nie potrzebuję pomocy. Doceniam, że wystrugał pan tę zabawkę dla Kipa, ale nie potrzebuję niczego.
Robiła wszystko, żeby go zniechęcić. Nie zrażony pogładził ją łagodnie po ramieniu i szedł dalej. Dostrzegał, że próbowała uporządkować to miejsce. Ogród był świeżo skopany, skrawek trawnika przycięty.
– Proszę nie wchodzić do domu – powiedziała groźnie.
– Zgoda – przytaknął z taką miną, jakby pomysł ten wydał mu się wyjątkowo odrażający.
– Maluje kuchnię. Nie mam nic przeciwko poczęstowaniu pana czymś do picia, ale…
Kiedy zniknęła za drzwiami, rozejrzał się dookoła. Gonty kołysały się, w dachu widać było kilka potężnych dziur. Mimo tego budynek wyglądał solidnie. Kilku ludzi mogłoby wyremontować go w parę tygodni.
Wróciła ze szklanką owiniętą w papierową serwetkę. Kiedy mu ją podawała, dojrzał pęcherze na drobnej, białej dłoni. Przełknął słodką oranżadę. Oparł się o balustradę i patrzył z namysłem przed siebie. Kobieta nie zamierzała ruszyć się z progu domu.
– Doskonałe miejsce na saunę – machnął głową, wskazując kawałek gruntu obok werandy.
– Saunę? – po raz pierwszy dojrzał przebłysk humoru w jej oczach. – Muszę wykonać parę innych prac, zanim zacznę się martwić o luksusy.
– Luksusy? Amerykanie patrzą na to inaczej niż Finowie. Najbiedniejszy człowiek w Finlandii najpierw stawia saunę, a później resztę. Oczywiście, fińska sauna różni się bardzo od tego, co budują Amerykanie.
– A więc jest pan z Fin… – przerwała. – Chyba skończył pan już picie?
– Teraz jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych, ale urodziłem się w Finlandii. Wyemigrowałem w wieku osiemnastu lat, po śmierci moich rodziców. Przybyłem tu, będąc już sierotą.
– Taki młody – mruknęła cicho ze współczuciem, po czym wciągnęła powietrze. – Panie Hendriks!
– Jarl.
– Dobrze, Jarl. Skończyłeś już pić – poinformowała go.
– Twój syn ma takie same oczy jak ty. Taki sam kolor włosów. Jest szczupły, ale zdrowy i silny – jego spojrzenie pobiegło w bok, gdzie malec bawił się żurawiem i spychaczem. Kiedy znów spojrzał na nią, dostrzegł, że też wpatruje się w dziecko.
Nie miał wątpliwości, że pozwoliła mu pozostać tylko dlatego, że zrobił zabawkę dla jej syna. Kierowała się uczuciami. Jak wiele – nagle dopadła go natrętna myśl – mogłaby ofiarować mężczyźnie, którego obdarzyłaby miłością.
Spojrzenie Sary powróciło ku niemu.
– Jarl.
– Chociaż bardzo dobrze nam się rozmawiało, muszę już wracać – powiedział, stawiając szklankę na schodku. – Kip!
Malec zerknął na niego.
– Umiesz już się tym posługiwać?
– Pewnie.
Znów poczuł na sobie jej spojrzenie.
– To dobrze. Do zobaczenia! – odwrócił się do Sary. – Dziękuję za oranżadę – powiedział i poszedł w kierunku lasu. Czuł, jak dwie pary oczu wpatrują się w niego z napięciem.
Kiedy wrzucił do łodzi narzędzia, odcumował ją i zamierzał odpłynąć, gdy nagle zjawiła się Sara.
– Nie podziękowałam ci za przystań i za zabawkę.
– Zrobiłaś to.
– Chcę też cię prosić, żebyś tu więcej nie przypływał.
– Już ci mówiłem, że kiedyś przywiozę pstrąga na kolację.
– To własność prywatna. Jeśli wrócisz, będę zmuszona… – wzięła głęboki oddech – będę zmuszona podjąć pewne działania. Prawne.