Выбрать главу

Niezwykle ciekawą postacią tamtych czasów, był diakon o imieniu Jan. Nie bez racji pierwowzoru naszej bohaterki – papieżycy – Joanny możemy szukać właśnie w jego osobie. Niewiele jednak do dziś zachowało się o nim wiarygodnych informacji.

Po śmierci papieża Grzegorza IV w 884 roku, wyższe duchowieństwo i arystokracja wybrało na urząd znanego nam już Sergiusza II. Lud natomiast obrał – mimo wszystko wbrew prawu – diakona Jana. Antypapież opanował wraz ze swoimi zwolennikami pałac papieski na Laterenie. Na niewiele jednak się to zdało, wkrótce został stamtąd usunięty i ostatecznie pokonany przez stronników Sergiusza II. Domagali się oni od papieża skazania Jana na śmierć. Ten jednak nie podjął tak drastycznej decyzji. Uchronił rywala. Zesłał go do klasztoru. Dalsze losy Jana nie są znane. Jan jako diakon był niezwykle popularny wśród ludu, szczególnie za płomienne mowy, przy pomocy, których nauczał Rzymian. Właśnie ten fakt nasuwa badaczom legendy o Joannie tezę o Janie jako pierwowzorze naszej bohaterki. I ona, nim objęła tron papieski zasłynęła wśród ludu tym samym, co Jan.

Prawdziwym wyjątkiem w gronie grzesznych papieży tamtych czasów był Leon IV – panujący w latach 847-855. W Kościele katolickim uchodzi on za świętego. Leon był bezpośrednim poprzednikiem Joanny. W młodości był mnichem benedyktyńskim. Jego pontyfikat miał w historii Kościoła ogromne znaczenie. Papież z wielka uwagą przystąpił niemal natychmiast po swoim wyborze do wzmocnienia władzy biskupów Rzymu. W pierwszym rzędzie chciał zabezpieczyć miasto przed najazdami Saracenów – muzułmańskich Arabów i Berberów z Afryki Północnej i Hiszpanii. Od czasu do czasu wyprawiali się oni do Rzymu, łupiąc ludność, niszcząc świątynie i podpalając całe dzielnice. Leon IV sam pamiętał taki najazd z czasów swojego poprzednika Sergiusza II. Saraceni złupili wtedy miasto i zniszczyli Bazylikę Św. Piotra w Watykanie.

Leon IV w latach 848-852 zbudował potężne mury, które wraz z Zamkiem św. Anioła (mauzoleum Hadriana) chronić miały odbudowana właśnie watykańska bazylikę. W ten sposób powstało silne watykańskie miasto Leonowe – Civitas Leonina.

Papież, zawarł sojusz s sąsiadującymi z Rzymem miastami, podległymi władzy cesarskiej w Bizancjum, by połączonymi siłami pokonać flotę saraceńską, szykującą się właśnie do kolejnego ataku na Rzym.

Leon IV, systematycznie wzmacniając fortyfikacje obronne wokół Rzymu i wchodząc w odpowiednie sojusze wojskowe, dążył do zdecydowanego wzmocnienia swojej władzy. Wzmocnienie Porto – portu u ujścia Tybru, założenie twierdzy Leopolis (Civitavecchia) – zjednały papieżowi niezwykłą sympatie Rzymian. Uznali oni w papieżu swojego obrońcę, tym bardziej, że Leon IV dążył nie tylko do umocnienia swojej władzy, ale także do uniezależnienia wszystkich biskupów od władzy świeckiej. Właśnie wtedy sfabrykowane zostały dokumenty, które przez następne siedemset lat służyły kolejnym papieżom w budowaniu „autorytetu” papiestwa i jego pozycji w świecie feudalnym. W otoczeniu arcybiskupa Hinkmara z Reims w latach 847-852 zebrano pisma papieskie w tzw. Dekrety Pseudo – Izydora. Były to prawdziwe i sfabrykowane dokumenty papieskie, cesarskie, soborowe i synodalne. Wykazywały niezależność władzy biskupiej od władzy świeckiej, ograniczenie władzy metropolitów i postanowień synodalnych nad władzą biskupów diecezjalnych, a przede wszystkim wykazywały zwierzchność władzy papieskiej biskupów Rzymu, do których jedynie należeć miał sąd nad biskupami. Dekrety Pseudo – Izydora aż do XV wieku uznawano za autentyczne.

Pontyfikat Leona IV tak ważny dla pozycji papieży, w legendzie o papieżycy Joannie będzie wielokrotnie przypominany. Autorzy legendy dowodzą, że właśnie dzięki Joannie, która była rzekomo najbliższym doradcą papieża, Leon IV mógł realizować tak jednoznaczną politykę. Argumentem w tej dyskusji było przekonanie, że cały pontyfikat Leona IV odbiegał zdecydowanie od pontyfikatów tamtych czasów. Różnych doszukiwano się powodów takiej sytuacji. Chaos w administracji papieskiej i konflikty miedzy pretendentami do tronu, bardziej odpowiadały obrazowi epoki niż silny pontyfikat Leona IV. Leon IV niemal natychmiast po wyborze zadeklarował, że chce i będzie panował także nad królami.

W takich czasach przyszło spędzić życie na ziemskim padole prostej ubogiej dziewczynie Joannie. Dla prześledzenia jej losów, opuścimy raz jeszcze Rzym i wrócimy w pierwsze lata dziewiątego wieku, tym razem na północno – zachodnie krańce ówczesnego chrześcijaństwa, do Brytanii.

Spróbujmy prześledzić, korzystając z kronik dominikańskich i zapisu wielu historyków Kościoła (w tym także uznanych i akceptowanych przez władzę kościelną) ziemskie niedole Joanny.

Gdzieś tam żyła piękna jasnowłosa gęsiarka o imieniu Juta. To imię znamy na pewno. Żył też pewien mnich, którego choć tragiczne losy przypomnimy dokładnie, to imienia raczej nie znamy. Jedni chcieli go nazywać Baliwaldusem, inni Willafridusem. Nie wiemy też, z jakiej prowincji wywodził się ten mnich. Kronikarze jego rodowód wywodzą z greckich misjonarzy, którym palma pierwszeństwa należy w chrystianizacji Irlandii i Brytanii. Twierdzą też, że nasz mnich był uczniem Eriugeny – Szkota, któremu z kolei przypisuje się pierwszeństwo pomysłu przepisywania starych rękopisów. Tyle wiemy o człowieku, który, jak się okaże, będzie wychowawcą bohaterki – choć może nie ojcem, jak dowodzą cytowani przez nas kronikarze.

Znana nam już, jasnowłosa Juta pasała gęsi u saskiego barona. Baron sam obserwując gęsi, aby na stół trafiały najlepsze, i przy tej okazji nie zapomniał o podobnym traktowaniu ich pasterki. Juta dobrze dbała o saski drób i łoże barona. Krótko jednak mogła cieszyć się względami swego pana. Ten podarował ja podczaszemu, a on z kolei kucharzowi. Kucharz dar przekazał pomywaczowi. Przekazywana z rąk do rąk, czy raczej z łoża do łoża, trafiła wreszcie do mnicha, który zamienił ja za relikwie świętego Gudlaga. Pomywacz z kuchni barona saskiego wymienił dziewczynę za ząb świętego pustelnika.

Tym razem związek Juty i naszego mnicha okazał się bardziej szczęśliwy. Zamieszkali w grocie – pustelni. Mnich odwiedzał okoliczne grody, sprzedawał wota, różańce, zbierał pożywienie, nie tylko dla siebie, ale i dla jasnowłosej, która wyczekiwała na niego tęsknie.

Tak upływały im dni i miesiące w szczęściu i dostatku. Pewnego dnia ich pustelnię nawiedziło dwóch anglosaskich łuczników, którzy z rozkazu króla Egberta, nakazali mnichowi i jego żonie długą wyprawę na dwór biskupi. Trzy dni i noce wędrowali przez góry i doliny pod zbrojną eskortą, kiedy wreszcie dotarli do miasteczka Garianoro – dzisiejsze Yarmouth.

Wśród tłumów powitalnych wiwatów przybył też świątobliwy biskup Yorku. Z całej Anglii sprowadzono sześćdziesięciu mnichów, których biskup wyściskał i obdarował dwoma denarami. U brzegu, na wzburzonych falach morskich kołysał się już przysposobiony do drogi statek. Biskup nakazał zebranym mnichom, aby czym prędzej udali się z akcją, ewangelizacyjną na kontynent, do kraju Franków. Mówił, przywołując słowa Chrystusa „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”. Mnisi, zebrani nierzadko w towarzystwie żon, wzmocnieni nauką biskupa i wyposażeni w dwa denary, natychmiast wsiadali na statek i udawali się w trudną podróż.

Były to czasy Karola Wielkiego. Od czterdziestu blisko lat był on już królem Franków, odbył niezliczone bitwy. Z wojskiem przebył niemal połowę ówczesnej Europy. Do swego państwa przyłączył Bawarię, a po przeszło trzydziestoletnich wojnach z Sasami zmusił ich do przyjęcia chrześcijaństwa. Od 800 roku był cesarzem namaszczonym w Rzymie z udziałem papieża. Osiadł wreszcie w starożytnej rzymskiej twierdzy w Akwizyranie. Pomny obietnic danych papieżowi, że będzie ze wszystkich sił bronił Kościoła i szerzył idee chrześcijańskie, Karol równie bezwzględnie jak na polu bitwy jął się nawracania niewiernych Sasów. Przed chrztem Sasowie, którzy chowali do tej pory w puszczach, całymi rodami musieli z rozkazu cesarskiego pozbyć się swoich długich włosów, bród i długich paznokci. Dopiero wtedy dostąpić mogli daru nawrócenia. Trudniej było jednak utrzymać pogańskich Sasów w nowej wierze. Frankijscy mnisi, którzy towarzyszyli cesarzowi, lepiej znali się na warzeniu piwa niż na nauczaniu nowych wiernych.