Выбрать главу

Joanna dobiegała wówczas – godnego jak na owe czasy wieku – dwudziestu wiosen. Mając w pamięci opisy życia, dane jej we śnie przez Lowe i Idę, targały nią mary. Jakby nie mogła znaleźć dla siebie miejsca w klasztorze. Modliła się do Lowy, aby wreszcie spełniły się jej obietnice, szczęśliwej przyszłości w mnisim habicie. Zamknięta w swojej celi lub bibliotece, często płakała, ukrywając łzy przed towarzyszkami życia.

Monotonne do tej pory życie klasztorne ożywione zostało nagłą wizja mnicha z Zakonu Świętego Benedykta o bardzo pięknym licu. Ten szczegół nie umknął obserwacji wszystkich mniszek, w tym i Joanny, kiedy przez krużganki klasztoru prowadziła go do biblioteki matka przeorysza. Joanna niemal olśniona została widokiem przybysza.

Opat z Fuldy przysłał tu mnicha Frumendiusza, aby, jako najbardziej biegły w kaligrafii, przepisał listy świętego Pawła, by mogły służyć w przygotowanej przez opata misji chrystianizacyjnej do Turyngii.

Na życzenie opata Hrabenusa Maurusa, matka przeorysza Blitruda, przydzieliła do pomocy Frumendiuszowi właśnie Joannę. Oboje posiedli po mistrzowsku trudną sztukę kaligrafii i oboje przystąpić mieli do zbożnego zadania kopiowania drogocennych ksiąg.

Pięknego lica, osiemnastoletni mnich zupełnie nie znał tej strony życia, której opisu oczekuje teraz z pewnością nasz Czytelnik. Wedle podań mnisi benedyktyńscy, choć żyli pospołu, za przyzwoleniem władzy papieskiej, zachowywali niewinność i czystość, idąc w ślady Świętego Amuna. Mieszkał on, aż przez osiemnaście lat z małżonka, która gdy oddawała ducha nadal była dziewicą. Inni jednak twierdzą, że z tego wspólnego zamieszkania osób Bogu poświęconych niejedno wyszło zgorszenie, niejedno dziecię poznało świat.

Frumendiusz, nie dość, że sam życia nie znał, to nawet stale przebywając w klasztornej bibliotece nawet nie poznał tych ksiąg, które zakony z lubością przechowywały, a które pełne były opisów rozkoszy. Frumendiusz był czysty i niepokalany.

Zrazu do wspólnej pracy przystąpili z ochotą. Dość szybko posuwało się naprzód, a stosunki miedzy współpracownikami w ogóle się nie zmieniły. Aż tu, pewnego dnia, niby to przypadkiem, ręka Joanny musnęła rękę Frumendiusza. Innym razem ich włosy dotknęły się we wspólnym pochyleniu nad przepisywana księgą.

Joanna wiedziała więcej. Sama dużo widziała, a i opisów poznała sporo. Na osobności z mężczyzną znalazła się jednak pierwszy raz w życiu. Obojgu serce zaczęło przyspieszać w dziwny sposób. Oboje dziwne przechodzili uczucia. Sytuacja była kłopotliwa. Mnich nie wiedział, czego oczekiwać, mniszka nie wiedziała, co ofiarować. Iskra jednak wznieciła ogień.

Tymczasem dzieło dobiegało końca, a mnich musiał opuścić klasztor. Oboje zapamiętali piękne chwile, pieszczoty i pocałunki, wśród których upływały im dni przy przepisywaniu listów. Choć rozstanie przerwało tę sielankę, Joanna nadal śniła, o Frumendiuszu. Będąc w błogim uniesieniu, otrzymała pewnego razu list przekazany przez posłańca. Pisany był „czerwonym inkaustem na cieniuchnej skórze martwo urodzonego jagnięcia”. Poznała od razu autora listu, a piękne słowa w nim zawarte, tęsknotę jeszcze wzmocniły.

Frumendiusz, także tęskniąc za niedawna współpracownicą, listów słał jej wiele. W jednym z nich, namówił Joannę do spotkania poza murami klasztoru. I tak los połączył ich dwoje.

Joanna w męskim – mnisim przebraniu, udała się z Frumendiuszem w podróż w poszukiwaniu właściwego dla siebie miejsca. Uciekli o świcie na osiołku. Trzydzieści mil, jakie dzieliły Mosbach od Fuldy przebyli w dwanaście dni. I ta podróż nie odbyła się bez przeszkód. Pewnego ranka, kiedy leżeli sobie po nocy na koniczynie, przybyły do nich dwie niewiasty jaskrawo pomalowane w nieskromnym stroju. Napotkanych wędrowców prosiły o nocleg i jałmużnę, proponując jedyną znaną im zapłatę. Za drobne datki, oferowały młodym chłopcom – mnichom – otwarcie wrót raju i ramion. Frumendiusz, choć już wcześniej poznał takowe rozkosze z Joanną, teraz musiał poskromić męskie ochoty. Wiernie pomagała mu w tym towarzyszka podróży, także, dlatego, aby ukryć pod habitem prawdę o pięknym nie mnisim ciele.

I tak przybyli do opactwa w Fuldzie, zakonnego domu Frumendiusza. Przez współbraci powitani zostali z radością, niemal świątecznie. Frumendiusz przedstawił Joannę jako swego krewniaka sierotę, Jana. Nowe gniazdko uwili sobie kochankowie w opactwie, które było raczej zamkiem niż klasztorem. Co noc spotykali się w grocie w pobliżu klasztoru.

Niestety, radość nie mogła trwać długo. Pewnej nocy, cierpiący z nieszczęśliwej miłości do siostrzenicy biskupa Moguncji, mnich Corrinus odkrył gniazdko kochanków, znajdując ich w miłosnym uścisku. Doszło do bójki miedzy mnichami. Corrinus, choć mocno poturbowany i z rozkwaszonym nosem, zdołał uciec.

Trzeba było podjąć odważna decyzję. Albo czekało ich ciężkie więzienie, jeno o chlebie i wodzie, albo ucieczka. Na tej samej oślicy, na której przed laty przyjechali do Fuldy, owijając jej dla zatarcia śladów kopyta, ruszyli w dalszą drogę, nieznaną podróż. Tym razem na południe.

Ich droga wiodła przez Bawarię.

Był rok 840. Rok śmierci następcy Karola Wielkiego – Ludwika Pobożnego. Cały czas w państwie frankońskim trwały walki miedzy spadkobiercami cesarstwa Karolingów: Ludwikiem, Pepinem i Lotarem. Kraj ogarnął chaos i wojny domowe. Waśnie spadkobierców króla dały się szczególnie we znaki w Germanii.

Władza cesarska upadła, jedność państwa była tylko iluzją. Dominacja Kościoła była coraz bardziej oczywista. Nie lepiej zapowiadało się miedzy spadkobiercami Ludwika.

W ucieczce z Fuldy nasi bohaterowie ponownie zjawili się w Moguncji, mając tym razem nadzieję na uczestnictwo w uroczystościach pojednania synów cesarza. Zamiast radości zastali tam jednak rozpacz. Miasto przygotowywało się właśnie do uroczystości pogrzebowych. Cesarz Ludwik zmarł.

Kłótnie między spadkobiercami Ludwika przybierały na sile. W tych warunkach Joanna – już jako Jan i Frumendiusz ruszyli w dalszą drogę. Właśnie przez Bawarię, Jezioro Bodeńskie dotarli do Klasztoru Świętego Galla w Saint Gallen, w dzisiejszej Szwajcarii. Tamtejsi mnisi ofiarowali im gościnę, schronienie przed wilkami, a szczególnie przed rozproszonymi po drogach żołdakami Lotora. Nasi bohaterowie radzi by tu zostać dłużej, gdyby nie kolejny nieprzychylny im incydent. Pewien wścibski mnich, przyglądając się Joannie, dojrzał przekute ucho. Od razu rozbudziło to w nim pewne podejrzenia. Do wielu klasztorów Helvetti, bowiem – jak podają kronikarze – nie miały wstępu nie tylko kobiety, ale nawet żadne zwierzęta rodzaju żeńskiego. Jan w obawie, że jej pleć zostanie rozpoznana, namówiła Frumendiusza do dalszej ucieczki. Tym razem w obronie przed dziwacznymi Helwetami udali się w dalszą drogę, przez prastare szwajcarskie miasto – siedzibę Tigurynów, dotarli do Lucerny. Stamtąd pieszo wędrowali do Aventicum – stolicy Helwetów. Wreszcie udali się do Sedunum, gdzie wsiedli na statek kupców żydowskich. Przez Lucernę dotarli do Lyonu, gdzie mieli nawet okazje ucałować pierścień słynnego na całe chrześcijaństwo, tamtejszego biskupa Agobarda. I tu nie dane im było zabawić dłużej. Dalej płynęli Rodonem. Po sześciu dniach podróży dotarli do kolejnego klasztoru. Tym razem był to żeński klasztor – najstarszy we Francji, który jeszcze w VI wieku wzniósł święty Cezariusz, własna krwią spisując przy tym surową regułę zakonu.

Szybko upływały im miesiące pod opieka mniszek. Jedna z nich ponad przyjęty obyczaj okazywała Frumendiuszowi cielesne wdzięki kobiety.

Mimo iż młodzi mnisi odnaleźli spokój i wygodę w klasztorze, przybierali na ciele, to niedługo Jan dotknięty został nieznaną choroba zazdrości. Różnych leków próbowano, aby zaradzić cierpieniu młodego mnicha. Rada w radę mniszki postanowiły wysłać chorego do groty świętej Magdaleny, w której rosło zawsze zielone drzewo. Jego zapach przepędzał demony, leczył ślepych i niepłodne niewiasty.