Выбрать главу

I znów wyruszyli w podróż. Znów w trudach wspinaczki pomagał wierny osioł, towarzyszył im w niedoli podróży od początku. Frumendiusz nie zostawił przyjaciela samego. Podróż trwała trzy dni, kiedy znaleźli się u stóp góry. Wspinaczka trwała kolejne dwie godziny. Jak się wydaje, jej trudy najbardziej wdały się we znaki osiołkowi.

Kronikarze podają, że święta Magdalena w tej właśnie grocie, przez trzydzieści lat opłakiwała swoje grzechy. Świętą do grobu złożył święty Łazarz, Trofim i Maksymilian, którzy we Francji schronili się po ucieczce z Izraela przed prześladowaniami. Święte szczątki Magdaleny spoczywać miały w tej grocie przez osiemset lat, kiedy przybyli do niej nasi mnisi.

Nad grobem Magdaleny, chroniąc go przed słońcem, rosło pachnące i wiecznie zielone drzewo. Modlitwa pod nim, nad grobem świętej – niemal już uwalniała od grzechu i najbardziej odrażających przypadłości. I nasi pątnicy upadli na kolana, pokornym sercem, prosząc o łaski. Podczas gdy pielgrzymi zagłębiali się w gorącej modlitwie, osioł, chroniąc się w pieczarze przed żarem słońca, czując piękną woń, pod nieuwagę mnichów oskubał wszystkie liście świętego drzewa.

Od tego czasu, według legendy, wszystkie osły skazane zostały na potępienie za świętokradcze obżarstwo. Przerażeni tym oślim występkiem wędrowcy, nie ośmielili się już wrócić do klasztoru. Dotarłszy do Tulonu, zaokrętowali się na statek płynący do Aleksandrii. Nasi bohaterowie nie mieli zamiaru udać się w aż tak daleka podróż. Postanowili, że płynąc przez Korsykę, podróż swoja skończą w Atenach. Mnich Jan znakomicie władał greka już od dziecka. Pochodził przecież z greckiego rodu. Tak dotarli najpierw do Korsyki, a później przez Megarę właśnie do Aten. Łaskawy los i w Atenach sprzyjał podróżnikom. Uczestniczyli oni w obrzędach kościelnych prowadzonych według nieznanych mnichom ceremoniałów, przez biskupa ateńskiego Nikitę, a następnie trafili na ucztę wydaną przez niego.

Był to w Atenach czas ożywionej dyskusji zwolenników i przeciwników kultu ikon. Przy stole zastawionym suto jadłem, jakiego mnisi do tej pory nie widzieli, toczyły się żywe dyskusje i spory teologiczne. Ateny wkrótce obiegła wieść o szczególnych gościach z zachodu.

Jan w rozmowie z biskupem Nikitą podejmował najtrudniejsze spory coraz bardziej dzielące chrześcijaństwo wschodu i zachodu. Chodziło o istotę Eucharystii, przemienienia chleba w wino, obecności Chrystusa w Komunii, o tytuł Bogu – Rodzicy należny Najświętszej Marii, wreszcie nawet o wygląd wschodnich kapłanów, odprawiających nabożeństwa. Jan wywarł wielkie wrażenie na archireju z Aten.

Całe dnie kochankowie zwiedzali starożytne zabytki Aten, podziwiali piękno i skromność ateńskich dziewic. Dziwił ich jednak skąpy strój kobiet, mocno prześwitujący i mężczyzn, którym do gołych ud przylegał miecz wojownika.

Klasztor w Dafne ofiarował benedyktyńskim gościom dożywotnią gościnę. Kiedy tam trochę odpoczęli, na swoją siedzibę wybrali erem błogosławionego Herniliusa. Ten święty pustelnik zasłynął z tego, że uczynił ślub, iż oprócz Komunii niczego do ust nie weźmie. Ślubu dochował, ale w dziesięć dni później wyzionął ducha. Po nim nasi mnisi odziedziczyli bicze, trupia czaszkę i dobry przykład. Sami dokupili pozostałe wyposażenie pustelni miękkie posłanie, nieduży rożen, miedziany garnek, dzban oliwny, dwie kozy, dziesięć kokoszek i na dodatek dużego psa, który pilnować miał ich dobytku. Wiedli życie niby w sielance. Jan prowadził gospodarstwo, przyrządzał jadło. Frumendiusz łowił ryby, łapał zwierzynę na posiłki. Oboje żarliwie studiowali pisma greckie, wiele z nich przepisywali. Znów pochłonięci byli taką samą pracą, która ich przed laty złączyła. Stało się już od dawna aż nadto widoczne, że Jan zarówno w dyskusjach teologicznych, jak i w żarliwości lektury pism, przewyższał towarzysza podróży. Nic, więc dziwnego, że w tej przystani odbywały się długie i uczone dysputy, na które przybywali do Jana biskupi i uczeni mężowie greccy. Wielu z nich wyczuwało prawdziwą – kobiecą naturę Jana. Tymczasem ten oddalił się od Frumendiusza. Jego miłość dawno zblakła. Frumendiusz swoja miłością zatruwał życie Jana, tak, że tajemnica płci wszystkim stawała się znana. W obawie przed anatemą Jan zamierzał opuścić zazdrosnego i niemiłego już sercu mnicha. I znów szczęśliwy zbieg okoliczności pozwolił Janowi na rozwiązanie tej trudnej sytuacji. Do Aten wpłynął wówczas statek biskupa Genui, który po jednej zaledwie nocy postoju w porcie nazajutrz miał odpłynąć do Rzymu. Jan szybko skorzystał z okazji. Pozostało tylko pożegnanie Frumendiusza. Ten rozpaczał wielce po utracie wieloletniej towarzyszki doli i niedoli. Z rozpaczy nasz kochanek – mnich benedyktyński, zmarł w żałobnym lamencie, cudownie nawiedzony wcześniej przez swojego patrona.

Jan, tymczasem dotarł do Rzymu gdzie władzę biskupią sprawował Leon IV. Mnich wzbogacony o wiedzę nabytą wśród Greków, w Rzymie trafił na trudne dla Kościoła dysputy o Trójcy Świętej. Wszechstronna wiedza Jana szybko zjednała mu zwolenników. Rozgłos o uczonym mężu dotarł do papieża. Jak chce legenda. Leon IV po godzinnej dyspucie, mianował Jana profesorem teologii w Kolegium św. Marcina. Na jego wykłady garnęły tłumy, w tym sam papież. Nauczał Rzymian przez dwa lata, używając pięknego języka. Stał się wśród ludu niezwykle popularny. Dla wyższego duchowieństwa i kardynałów był godnym współpracownikiem.

Nowym Augustynem mianowano Jana, gdyż jego sława dorównywała tej, którą wcześniej miał święty Augustyn, główny teolog Kościoła, także nauczający w Kolegium św. Marcina.

Schorowany i starzejący się papież dokończył żywota. Zdążył uczynić Jana poufnym i bardzo oddanym swym sekretarzem. Wkrótce nasz bohater stał się szarą eminencja dworu Jego Świątobliwości. Załatwiając u papieża sprawy swych przyjaciół i popleczników, rychło budował swoje stronnictwo. Chyba nie dbał przy tym jednak o interesy papieskiego protektora. Są i dziś tacy, którzy podejrzewają mnicha o udział w praktykach czarownic, aby przyspieszyć zejście z tego świata władcy Kościoła. Wkrótce też Leon IV zachorował jeszcze bardziej i koniec wydawał się już bardzo bliski.

Umierający papież zdążył przed śmiercią powierzyć opiece Jana swojego jedynego syna Florosa. Do tego wątku legendy wrócimy nieco później.

Kiedy po długich ceremoniałach pogrzebowych ciało papieża złożono w podziemiach Kościoła, przyszedł czas, aby dokonać wyboru jego następcy. Wtedy głos o wyborze pontifeksa nie należał tylko do kardynałów. Wszyscy Rzymianie mieli lub chcieli mieć wpływ na bieg wydarzeń.

I teraz starły się, w walce o pierwszeństwo, stronnictwa rzymskie. Każde z nich faworyzowało swojego kandydata. Misterna grą zbudowane stronnictwo Jana, szczególnie jego czterystu uczniów, dworzanie Leona, a zwłaszcza kobiety, wielbiące urodę i piękne lico mnicha benedyktyńskiego, murem stanęło po jego stronie.

Walka o tron była zażarta. Na jej wyniki oczekiwał Jan w odosobnieniu, nasłuchując jednak, oby pomyślnych wieści z tłumu zgromadzonego przed pałacem papieskim na Lateranie. Wtem radość ogarnęła wszystkich. Wybrany został wreszcie Ojciec Święty – Jan VIII. Nikt z Rzymian jeszcze nie wiedział, że wybrano raczej matkę świętą. Jan na wieść o swoim wyborze dzięki składał świętej Lowie, która we śnie przed dwudziestu laty, wielka przyszłość jej przepowiedziała.

W legendzie o papieżu Joannie, wiele świadectw przywoływanych jest na poparcie tezy, że był on dobrym papieżem. Strzegł tradycji dogmatyki Kościoła. Konsekrował czternastu biskupów, zbudował pięć nowych kościołów, do Credo – wyznanie wiary, dołączył nowy dogmat o poczęciu z Ducha Świętego. Napisał trzy księgi przeciw obrazoburcom. Dobrze współpracował z cesarzem Lotarem i jego synem Ludwikiem. Chleba i igrzysk dawał Rzymianom, dbając o ich bogactwo doczesne i organizując im wystawne uroczystości ze swoim udziałem. Wierni Rzymianie spragnieni byli widoku swojego, pięknego papieża.