Выбрать главу

Mogła ona, jak chce kronikarz, zrobić z arcybiskupa Rawenny, papieża Jana X, „ponieważ na skutek odległości, jaka dzieliła Rawennę od Rzymu, mógł tylko bardzo rzadko spędzać z nią miłosne noce”.

Teodora i Jan z Tossignano koło Imoli znali się już od dziesięciu lat. Piękny, młody chłopak szybko zwrócił na siebie uwagę potężnej władczyni. Jako młody kapłan pracował na dworze arcybiskupa Rawenny jako prokurator. Z jego polecenia udał się w „służbową podróż” do Rzymu. Wkrótce, przypadkowo doszło do ich spotkania i dumny młodzieniec musiał trafić do łoża rzymskiej metresy. Kariera duchowna przed młodym kochankiem stała otworem. Na polecenie Teodory papież Sergiusz III wyniósł go do godności biskupa w Bolonii – choć nie był on na tym urzędzie konsekrowany. Kiedy wkrótce zmarł arcybiskup Rawenny, Jan również za sprawą Teodory przeniesiony został tam i rządził jako arcybiskup w latach 905-914. Rawenna była najważniejszą po Rzymie stolicą biskupią, była przecież siedzibą przedstawiciela cesarza bizantyjskiego w Italii, a wcześniej stolicą całego cesarstwa. Rawenna była przy tym miastem oddalonym od Rzymu, co w miłosnych spotkaniach kochanków było najważniejszą przeszkodą. Ich spotkania były, więc rzadkie. Kiedym po krótkim panowaniu umarł papież Lando, Teodora zdecydowała sprowadzić kochanka do Rzymu. Najlepszym sposobem dla zapewnienia stałego ich związku było powierzenie Janowi, wolnego tronu papieskiego. Objął go jako Jan X. Krótko jednak cieszył się opieką swojej protektorki. Teodora Starsza, zmarła około roku 916.

Były i jasne chwile w żywocie Teodory. W podzięce za uzdrowienie sparaliżowanego jej syna, kazała odnowić mały Kościółek Santa Maria na Via Lata. Umieściła w nim, niby namalowany przez siebie obraz Madonny z napisem „Źródło życia – gwiazda morza”.

Rzym pozostał we władzy córek. Marozia zdecydowała, że poświęci się zdobywaniu władzy świeckiej, tron papieski i papieża Jana zostawiając swojej siostrze Teodorze. Jan X kochanek matki, wkrótce został kochankiem córki. Papież, już od młodzieńczych lat był niezwykle ambitny. Nie chciał być marionetką w rękach swoich opiekunek, nie chciał być papieżem malowanym. Próbował przejąć władzę w swoje ręce. Był niezwykle przedsiębiorczy i energiczny. Najpierw dla obrony terytoriów kościelnych przed najazdem saracenów, zdołał zawiązać ligę anty muzułmańską. Sam dowodził wojskami koalicji w zwycięskiej bitwie u ujścia rzeki Garigliano, w sierpniu 915 roku. Dbał o rozszerzenie chrześcijaństwa wśród Normanów. Dbał o dobre stosunki z Kościołem wschodnim w Konstantynopolu. Interesował się losami biskupów w Hiszpanii i możliwością chrystianizacji Słowian. U kresu własnego życia objął wyłączną opieką Stolicy Apostolskiej opactwo w Cluny. Nie ustrzegł jednak się wielu błędów. Powołał np. zaledwie pięcioletnie dziecko na arcybiskupa w Reims.

Potężnym sojusznikiem papieża został Berengariusz z Friulu, który za obietnicę zawarcia z papieżem przymierza, otrzymał przyrzeczenie koronacji na cesarza, mimo iż żył jeszcze król Prowansji – Ludwik zwany Ślepym. Koronacja, pełna przepychu odbyła się w Rzymie 915 roku. Chciał – jak dowodzą niektórzy historycy – uwolnić się spod wpływu rządzących Rzymem sióstr. Szczególnie groźna była Marozia.

Po śmierci Alberyka ze Spoleto, pierwszego męża Marozi w 925 roku, kolejnym jej mężem został Gwido, książę Toskanii. W rywalizacji z Marozią, papież szukał sprzymierzeńców. Zwrócił się nawet o pomoc do Węgrów, znanych z waleczności i okrucieństwa. Jan wierzył, że przestraszy tym Marozię. Po zwycięstwie nad Berengariuszem, wojska węgierskie straszliwie spustoszyły i złupiły okolice Rzymu.

Marozia, która odziedziczyła po matce nie tylko niezwykłą urodę, ale i przebiegłość, postanowiła wykorzystać przeciw papieżowi straszliwe wieści, jakie dochodziły do Rzymu o zbrodniach Węgrów, sprowadzonych przez papieża. Za jej namową i za jej pieniądze w Rzymie rozszerzały się bunty, aż wreszcie wybuchło otwarte powstanie przeciw Janowi. Marozia i jej mąż nie obawiali się w zasadzie samego papieża, ale jego sojuszu z Hugonem z Prowansji, który po śmierci Berengariusza sięgnął po koronę i mógł zagrozić jej panowaniu w Rzymie.

Janowi nic już nie mogło pomóc. Ani fakt, że był jeszcze kochankiem siostry Teodory ani pamięć o łączącym go związku z matką. Grupa opryszków, dobranych spośród wojów męża księcia Gwidona w 927 roku wsparta poparciem motłochu rzymskiego, zamordowała w okrutny sposób na oczach papieża, jego brata Piotra, a samego biskupa wtrąciła do więzienia w Zamku Świętego Anioła. Okrutnej Marozi nie dość było tego. Wyposażyła męża w szczegółowe instrukcje i po kilku miesiącach uwięzienia Gwidon wraz ze strażą udał się do papieskiej celi. Gdy Toskańczycy krępowali nogi i ręce Jana, Gwidon za pomocą poduszki, dusił Ojca Świętego, aż ten ostatecznie wyzionął ducha.

Jan, choć szczególnymi względami obdarował matkę i jej córkę imienniczkę, to zginął za sprawą innej kobiety z rodu hrabiów tuslukańskich – Marozi.

Marozia odziedziczyła po matce nie tylko władzę, podobnie jak ona nadała sobie tytuł senatorowej i patrycjuszki Rzymian, ale przede wszystkim ambicję, przebiegłość i nieposkromione dążenie do decydowania o losach świata. Od dawna miała plany, osadzenia swojego syna ma papieskim tronie. Musiała jeszcze nieco wzmocnić swoją pozycję. W między czasie, za jej sprawą tron Piotrowy na krótko objął Leon VI (928) i Stefan VII (VIII) (928-931). Pierwszy był kardynałem – prezbiterem Kościoła Świętej Zuzanny, drugi kardynałem – prezbiterem Kościoła Świętej Anastazji w Rzymie. Obydwaj pozostawali w cieniu Marozi.

Stefanowi udało się nawet uzyskać sympatię Rzymian. Był niezwykle łaskawy dla kobiet i osobiście nawet bardzo pobożny. Dbał o przywileje klasztorów, szczególnie opactwa z Cluny. Odon otrzymał przywilej rozpropagowania reformy klunickiej w całej Europie. Nic jednak nie mogło mu pomóc. Kiedy Marozia, zdecydowała, że tron papieski należy się teraz jej synowi, papież musiał zginąć. Stefan VII z jej rozkazu został zamordowany w lutym 931 roku. Jego poprzednik – Leon – zginął także z rąk złoczyńców nasłanych przez Marozię, kiedy zapragnęła ona wyróżnić tronem papieskim, kolejnego swojego pupila.

Minęły zaledwie trzy lata od zamordowania papieża Jana X. Dwóch kolejnych papieży straciło życie, z woli wcześniejszej swojej protektorki. Przyszedł czas, aby tron objął syn władczyni Rzymu. Dziś historycy sprzeczają się, o to, kto był jej ojcem. Czy jak chce kronikarz biskup Liutprad – papież Sergiusz III, czy jak woleliby współcześni badacze – pierwszy mąż Marozi Alberyk I ze Spoleto. Ci ostatni nie dyskredytując Liutoprada, twierdzą, że napisał on w swoich kronikach nie tylko autentyczne wydarzenia, ale nie brzydził się także plotką. Wydaje się jednak, że bardziej należy dać wiarę Liutpradowi, bowiem żył w tamtych czasach.

Marozia po raz pierwszy została żona mając lat trzynaście. Mając też trzynaście wiosen, została matką – księciu Alberykowi, urodziła syna. Kochanką papieską i ponownie matka została mając lat piętnaście. Kiedy zdobyła pełnie władzy w Rzymie, mordując papieża Jana X, miała już trzydzieści sześć lat. Jej syn, owoc młodzieńczej miłości do Sergiusza III przekroczył lat 20. Wpływowa matka zawsze dbała o jego pomyślne losy. Musiał być owocem prawdziwej miłości, skoro matka troskę o jego przyszłość przedkładała nad pomyślnością pierworodnego syna – Alberyka II. Skończy się to dla niej tragicznie.