Выбрать главу

Sam miał wiele za uszami, bowiem otaczał się licznymi kochankami. Z tej racji, jak mówił, mógł opisywać żywota innych. Grzech był mu, bowiem doskonale znany. Jego kurtyzany nazywano, „arentynkami”, a niektórzy nawet od nazwiska Arentino wywodzą rasę koni – arentino. Piszą, bowiem, że papież Urban VII, chcąc mieć z nim dobre stosunki, podarował mu konia, od którego nazwę przyjąć miała cała rasa tych zwierząt, a pisarz miał się papieskim podarunkiem szczycić. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że papież Urban VII panował tylko w roku 1590, a Arentino zmarł 21 października 1556 roku, mając sześćdziesiąt cztery lata. Gian Battista Castagna – przyszły papież Urban VII mógł oczywiście spotkać się z Arentino, lecz z pewnością nie jako papież, lecz jako początkujący, choć już wpływowy dygnitarz Kurii. Kardynałem został dopiero w 1583 roku, a więc prawie trzydzieści lat po śmierci literata. Dziś wiemy, że konia podarował mu papież Klemens – też siódmy. Opisywany problem, to wprawdzie drobny szczegół, ale przedstawiający dziesiątki przykładów, raf, na jakie natrafiają interesujący się wybranymi elementami historii Kościoła. Wiele informacji jest niespójnych, niedokładnych, często wzajemnie się wykluczających. Sąd i my w swojej pracy z pewnością nie ustrzegliśmy się tych defektów.

Arentino urodził się w 1492 roku w Arezzo. Ojciec był szewcem, a matka lokalną pięknością. Sam utrzymywał, że jest szlachcicem. Debiutował „na rynku towarzyskim” jako dwudziestolatek. Obserwował i opisywał, więc bogactwo życia w Rzymie, na Lateranie, w Watykanie i innych miastach włoskich niemal przez 45 lat. Po Aleksandrze VI z rodu Borgiów poznał aż dziewięciu papieży. Często jednak odwoływał się do przykładów z przeszłości.

Przeszedł wszystkie szczeble „kariery” od ulicznego śpiewaka, stajennego, mnicha żebraka, kata, lichwiarza, poborcy podatkowego, kochanka mężczyzn, malarza, birbanta, hulaki, mistrza w sztuce kochania, do bliskiego przyjaciela i doradcy papieży. Przede wszystkim był literatem i kronikarzem. Ucztował z papieżami, kardynałami i kurtyzanami, potępiał przy tym wszystkie grzechy papieskich protektorów. Dziwne, że ci nie dość, że zabiegali o jego względy i towarzystwo, to jeszcze oficjalnie wynagradzali go za to, materialnie.

W łożu Arentino było miejsce dla podstarzałych i młodych kobiet, częściej chyba dla chłopców. Podejrzewano go też o sodomie. Ten nie tylko się do tego publicznie przyznawał, ale nawet się szczycił. Papieże uznawali go za rajskiego ptaka i chętnie widzieli u siebie.

Jedynym wyjątkiem był Hadrian VI (1522-1523) chłodny i niedostępny Flamandczyk.

O jego względy i przyjaźń zabiegali przedstawiciele najpotężniejszych papieskich rodów Chigi, Farnese, Medici – Medyceuszy, del Monte i Carafia, podobnie zresztą jak cesarz Karol V i król Francji Franciszek I. Największymi jego protektorami byli dwaj papieże z klanu de Meduici – Leon X i Klemens VII. Papież Leon otrzymał Arentino w prezencie jako partnera do towarzystwa od bankiera Agostino Chigi. Ten bogacz, krewniak papieży pojawi się w naszej książce wiele razy.

Opisywał eskapady swoje i kardynałów do rzymskich burdeli. Jeden z biskupów, którego bujne życie erotyczne Arentino publicznie „przedstawił”, chciał go nawet zamordować, organizując grupę zbirów, z zadaniem pozbycia się gadatliwego kompana rozrywek. Niemal cudem udało mu się ujść cało0 z opresji. Rzym nazywał „penisem świata”. Inni „artyści” tworzyli rysunki do jego poetyckich opowiadań o życiu rozwiązłym w Watykanie. Vasari zastanawiał się nawet, co było większym grzechem „czy oglądanie sztychów dla oczu, czy słowa Arentina dla uszu”.

Inni nazywali go „moralnym syfilisem na duchowym organizmie narodu”. Był i jest nierozwiązaną zagadka do dziś, dlaczego tak zepsuty i wyuzdany człowiek cieszył się sympatią, przyjaźnią i towarzystwem aż tylu papieży. A może to nie zagadka?

Arentino zmarł spadając z krzesła, gdy jego siostra opowiadała mu sprośny dowcip. Zmarł ponoć ze śmiechu.

Śmiech Arentina nie był jednak śmiechem Kościoła, a jedynie komentarzem do blisko 1700 lat dziejów nieobyczajowości na dworach papieskich, w klasztorach, pałacach biskupów, opatów i kardynałów, a może częściej na proboszczowskiej plebani.

Sprawa celibatu, żywa od samego początku w Kościele, do dziś należy do najtrudniejszych problemów duchowieństwa. Wydaje się, że przed tym problemem Kościół ponownie stanie w przyszłości. Celibat próbowało przez tysiąc lat wprowadzić wielu papieży, zapominając, że przykład powinien iść z góry.

Pytanie, czy pierwsi biskupi Rzymu mogli być żonaci, należy do tych z rzędu naiwnych. Oczywiście, że tak. Aż nadto znajdujemy na to dowodów w ich życiorysach i pismach Ojców Kościoła. Następcy świętego Piotra nie tylko byli żonaci, ale otoczeni wcale nie małymi gromadami własnych dzieci.

Papież Damazy I (366-384), do osoby, którego jeszcze wrócimy, w liście do biskupów Galii pisał: „Biskup i kapłan muszą pokazać, iż przedkładają ojcostwo duchowe nad cielesne”. Dysputy miedzy teologami na temat celibatu omówimy szerzej w IV tomie serii.

Oficjalnie za początek kościelnego nakazu dochowywania wstrzemięźliwości przez duchownych szukać możemy w uchwałach Synodu w Elwirze (Illiberis) w 306 roku. Synod ten zasłynął z wprowadzeniu wielu srogich przepisów dla księży. Uchwalono wówczas tzw. Kanon 33 dotyczący wstrzymywania się przez duchownych od stosunków cielesnych. Ale już wtedy znalazła się wcale nie mała grupa biskupów, przestrzegających przed skutkami wprowadzenia tak trudnych do przyjęcia przez mężczyzn przepisów.

Biskup Pafnucy przestrzegał: „kto chce stworzyć anioła, tworzy zwierzę”. Pisał dalej: „Czyż nie uważacie, iż narzucając taki obowiązek, otwieracie wrota najgorszym bezeceństwom? Spętana natura potrafi potajemnie znaleźć zadośćuczynienie. Godne pożycie małżeńskie zawsze przewyższać będzie skrywane związki”.

Okaże się, że przestrogi biskupa Pafnurego będą aktualne przez kolejne tysiąc lat, skoro jeden z największych myślicieli Kościoła, św. Tomasz z Akwinu będzie tym sprawom poświęcał wiele uwagi.

Święty Augustyn pisał: „wygnaj kurtyzany, a wkrótce namiętności zakłócą wszystko… wiodą one – co się tyczy obyczajów – żywot całkowicie nieczysty, ale prawo porządku wyznaczają im jakieś miejsce, choćby najnędzniejsze”.

Dobro powszechne zakłada istnienie zła. Propagując ideę mniejszego zła, także w Kościele dopuszczano, kontakt duchownych z prostytutkami, aby mogli łatwiej prowadzić swoje owczarnie ku powszechnemu dobru. Bo, przestrzegano za Arystotelesem: „jeśli żołnierze nie mają kobiet, wykorzystują mężczyzn”. I nie o przenośnię tu tylko chodzi.

W XIII i XIV wieku przez Europę, szczególnie przez Francję przetoczyły się ożywione dyskusje, czy Kościół może czerpać korzyści materialne z prostytucji? Czy te kobiety mogą wpłacać na rzecz Kościoła odpowiednie sumy pochodzące z ich pracy publicznej! Kiedy paryskie prostytutki chciały sfinansować jeden z witraży w Katedrze Notre – Dame, szukano argumentów, aby pieniądze przyjąć. Ostatecznie zdecydowano, że pieniądze te pochodzące z pracy, godne są przyjęcia. Inaczej byłoby gdyby robiły „to” dla przyjemności, gdyby „oddawały swoje ciało z czystej „żądzy rozkoszy”. Wtedy nie wykonywałyby pracy i pieniądze tak uzyskane byłyby równie godne pogardy jak i ich rozwiązłość”. Św. Tomasz tak argumentował tę decyzję: „Jeżeli nawet sposób pozyskiwania (pieniędzy) jest sprzeczny z prawem boskim, to, co się pozyskało, nie jest przez to niesłuszne; w przypadku prostytutki hańbiąca jest jej kondycja, nie zaś jej zarobek i jeśli nawet nie może ona uczynić daru ze swych dóbr na rzecz Kościoła, Kościół ma pełne prawo, aby przyjmować od niej jałmużnę”.