Obiecanej trafić z roboty w rzeźni do domu, to kredą rysuje ślad na kamieniach, bo spytać o drogę nie umie. Niech Ania nie myśli, że jego brat pojechał tam na wycieczkę z „Orbisem”. Pojechał, bo czekała go rozprawa sądowa za użycie niewłaściwego argumentu w dyskusji sąsiedzkiej. A że Pawlaki zawsze więcej wierzyli w sprawiedliwość boską niż w ludzką, to woleli ostatnią krowinę sprzedać, byle nie dopuścić do takiej hańby jak więzienie. Wszystko bowiem można było Pawlakom zarzucić, nawet to, że kuropatwy we wnyki na dworskich polach chwytali, ale nie żeby dali się złapać na gorącym uczynku. Owszem, przebił Jaśko płuco tu obecnego Władysława Kargula kosą, ale w dobrej intencji, żeby tych zachłannych gównozjadów nauczyć poszanowania boskich przykazań! Niech pan Szafranek, co zna Amerykę, sam powie, czyż podjechanie lemieszem pługa miedzy na szerokość stopy nie jest ordynarnym złodziejstwem? Nic też dziwnego, że zgodnie z wolą ich ojca wziął Jaśko bicz boży w swoje ręce. A jeśli nawet czut-czut w swej gorliwości przesadził, to otrzymał za to okrutną pokutę. O tym właśnie pisał zawsze w swoich listach: Tu, na obczyźnie, i cukier gorzki! Jak Ameryka ma być rajem na świecie, to nie daj Boże do piekła trafić! Droga moja do tego raju cierniowa, pracy nie mam, bo czarni robią za ćwierć darmo, a czarnych tu pełno, my tych 'Nygrów' przeklinamy, że ich Pan Bóg stworzył na nasze nieszczęście, bo nam robotę spod rąk zabierają, robią za dwóch, a jedzą za ćwierć człowieka, a kosy na nich jak na Kargula nie wezmę, bo „Nygry” są u siebie, a ja aby na emigracji… Pawlak wyrecytował z pamięci tekst listu, zachowany w pamięci jak w komputerze. Kargul z wyraźną dezaprobatą pokiwał głową i westchnął, litując się nad anachronizmem tych poglądów. – Trzeba politycznie myśleć, a ty, Kaźmierz, zawsze masz pretensje do całego świata. – Bom prawdziwy Polak – bez wahania odparł Kaźmierz, uderzając się kułakiem w miejsce, gdzie w wewnętrznej kieszeni marynarki tkwił portfel.
– A co ma do tego polityka, że ja wolę deresza od wronego? Obejrzał się przez ramię w stronę Murzyna, żeby nikt nie miał wątpliwości, że tym wronym jest ten' który bezczelnie pławi się w luksusie na polskim statku noszącym historyczne imię”. – Człowiek to nie koń – syknęła Ania, chcąc uzmysłowić dziadkowi absurd jego wywodów. – Taż pewnie! Na koniu można jechać, a na człowieku aby potknąć sia! W tej chwili Ania dostrzegła, że przed Murzynem i jego sąsiadką kelner stawia ogromny puchar melby z owocami i zamówiła to samo.
– Ty mi dzikich nie małpuj – syknął doprowadzony do ostateczności Kaźmierz.
– Z niej taka rozdziawa, że nawet w partii by kariery nie zrobiwszy. – Ot, gorączka człek, prosto jak Jaśko – westchnął Kargul.
– Do Ameryki jedzie, a zacofany jak sanacyjny chłop!
– Ot, patrzaj, jaki to on nowoczesny, a nie wiedział, że w kajucie okna nie otwiera sia, bo woda by naleciawszy! Gruby prezydent polskich rzeźników zapalił cygaro i przeczytał głośno program rozrywkowy na „Batorym”: dziś jest koncert, bingo, potem podwieczorek, film w kinie i dancing… – Aj, człowiecze -szczerze westchnął Pawlak, podnosząc się od stołu – taż jak to wszystko wytrzymać?! – Pod moją opieką jakoś pańska wnuczka da sobie radę… Ta oferta Szafranka ożywiła czujność Pawlaka: obiecał Zenkowi, że oka z Ani nie spuści, a nie będzie przecież przechodził golgoty bingo, koncertu czy dancingu. – Ania! Ano do kajuty galopem leć!
– Dlaczego, dziadku?
– Ty zapomniała, że u mnie posłuch musi być? Albo jest rodzina, albo tałatajstwo! Ószukany przez bliskich rzeźnik z żalem patrzył w ślad za wyprowadzaną pod eskortą swoich dziadków dziewczyną. Miał cichą nadzieję, że utraciwszy swoją rodzinę może liczyć na rekompensatę ze strony cudzej, która pojmie jego bezgraniczną tęsknotę do szczerej, polskiej natury, co wyżej ceni serce i godność niż konta w banku. Skąd mógł wiedzieć, że Ania tylko dlatego otrzymała zgodę męża na tę podróż, że złożyła mu specjalną przysięgę wierności…
Rozdział 13
Ich kajuta była ulokowana tuż pod maszynownią i dudnienie potężnego silnika wprawiało Pawlaka w taką wibrację, że nim się ogolił, trzy razy się zdążył zaciąć. – Jest fryzjer – przekonywała go Ania.
– Ogoli dziadka.
– Ty mnie nie dziwacz- spojrzał na nią zdumiony, jakby wnuczka proponowała mu kąpiel nago w pokładowym basenie.
– Mnie cudza ręka dopieruto ogoli, jak ja już do trumny będę szykował sia. -I – Kargul machnął na to ręką – obiecanki-cacanki! Już raz żeś do umarcia gotów był, jakeś chciał Anię na ziemi zatrzymać. I co? Póki co, żyjesz… – Ale co to za życie? – westchnął Pawlak, patrząc przez bulaj na sine wody morza.
– Cóż mnie począć, jak ja nie mam o co rąk zaczepić? Taż z tego nieróbstwa prosto wariacji można dostać! Wciskał Pawlak kapelusz i wychodził na pokład. Niedługo dane mu było patrzeć na ołowiane fale, kipiące białym grzebieniem. Po pięciu minutach pojawiał się na pokładzie Kargul i tak stali obok siebie przytrzymując kapelusze, by ich wiatr nie porwał, jakby już tej Ameryki doczekać się nie mogli. Kaźmierz sięgał do kieszonki kamizelki, wyciągał zegarek na dewizce i sprawdzał godzinę: chyba o tej porze Marynia już krowy podoiła, teraz Anielcia wygania je na pastwisko. Ciekawość, czy Zenek pamięta, że miał tę holenderkę, co się bydłuje, zaprowadzić do byka, co jego Brunner wołają? Tylko żeby nic temu chytrusowi Wasiucie nie płacił; jemu nic się nie należy, bo poprzednie krycie tyle przyniosło pożytku, co noc poślubna, kiedy to baraszka ma osiemnaście lat, ale za to hałastoj osiemdziesiąt… Na pokładzie snuł się tłumek eleganckich pasażerów: damy w futrach, z kotami na ręku, panowie ze szklankami gin and tonic, a oni stali obok grupy wiejskich kobiet w chustach, które ze wsi rzeszowskich czy białostockich płynęły do Ameryki, by zamiast drogich babby sitter niańczyć dzieci swoich dzieci. – One za pół roku wrócą i nie będą znały ani słówka po angielsku – powiedział do Ani prezydent Stowarzyszenia Rzeźników Polskich, wskazując okutane chustami babiny.