Выбрать главу

– Ano zdejmij portki! – rozkazał Pawlak głosem nie znoszącym sprzeciwu. – Zbiesił sia? – Kargul zastygł z wytrzeszczonymi oczyma. Spojrzał na Anię, jakby szukał w niej świadka, że jej drugi dziadek zyskał majątek, ale stracił rozum. – Dawaj portki Ani! Ona wytnie tobie z portek kieszeń i z tego woreczek wyszykuje! – Ot, wymyślił! Jak ona mnie kieszeń wytnie, to ja taki przeciąg w portkach będę miał, że nie daj Boże! -Awo! Najwyżej tobie pchły wywieje – zaśmiał się Pawlak i już wyciągał rękę, by odpiąć Kargulowe szelki. – Pilnuj ty lepiej swoich gnid na głowie – zabuczał Kargul, odtrącając rękę Kaźmierza: – A nie możesz to swojej kieszeni poświęcić?! – Twoja większa! – upierał się Kaźmierz. Oczy omal mu nie wyszły z orbit, gdy Kargul ciachnął scyzorykiem od jego suszących się na poręczy łóżka kalesonów dwa troczki. – Moja kieszeń – powiedział Kargul – ale twoje troczki, żeby było na czym ten bank na szyi powiesić. Pawlaka zatkało. Patrzył na Kargula,jakby nie byli teraz ściśnięci na ciasnej przestrzeni kajuty „Batorego”, lecz na przedzielonym płotem podwórzu. Wyrwał mu z ręki ucięte troczki od kalesonów i potrząsał nimi w powietrzu. – Ty już kiedyś rękawy od moich koszul sierpem poobcinał i znów hańdry-mańdry zaczynasz?! – Awo! Całkiem tobie pomachlaczyło sia – Kargul zakręcił paluchem kółko na czole, żeby nikt nie miał wątpliwości, że Kazimierzowi wszystko już się w tej łepecie poplątało.

– Taż wtenczas ja swoje garnki przez pomyłkę potłukł, a ty swoje koszule poszatkował jak kto głupi! – Ot, życie sobacze! To może ja odkroił miedzy na trzy palce?! – Ja! Ale za to do Ameryki jedziesz! Żeby nie ja, świata poza Rudnikami byś nie widział! – Ja tu w luksusie morduje sia, a ten mi jeszcze dziękować każe, bestyjnik jeden! – Tobie kabany szuwaksem pastować, ale nie Amerykę odkrywać! – Żeby jego wilcy! Jaki to Kolumb znalazłszy sia! Mnie starczy w tym Sikago od poniedziałku do niedzieli pobyć, bo chciałby ja wrócić, nim się Wisienka wycieli! -Oczadział, czy jak? W tydzień chcesz Amerykę poznać?

– A na cóż mi czas marnować? Tam moje miejsce, gdzie pot mój wsiąka! Czy ja tam co zasiał, żeby plony zbierać? – Aleś na dolary łasy!

– Nie na cudze, jak ty! Ot, kałakunio! – wskazał Kargula Ani gestem prokuratora.

– Całe życie po cudze te łapska wyciągał. A nie uwiązał ty mojego kota na sznurku, żeby moim kosztem swoje myszy wygubić! – A moja Mućka przez kogo poległa?

– Ja Kokeszkę jako trofiejną zdobycz przywiózł, a ty go do siebie przyhołubił… – odciął się bez namysłu Kaźmierz. Kargul natychmiast mu wypomniał, że Witia Pawlak kazał ogierowi z UNRRY uprawiać miłość z Pawlakową klaczką, a w rezultacie sam ożenił się z Kargulową Jadźką, nie pytając rodziców o zgodę… Ania, siedząc na górnej koi kajuty i przyszywając troczki od kalesonów Kaźmierza do woreczka, mogła sobie teraz wyobrazić przebieg tamtych wydarzeń, które przeszły już do legendy rodzinnej. Lata mijały, a oni wciąż rozliczali się z uciętych rękawów, rozbitych garnków, podoranej na szerokość pudełka zapałek miedzy czy otrząśniętych z drzewa ulęgałek. Po chwili doszli do czasów jej bliższych, wreszcie zaczęli się sprzeczać o wieprzka, którego pastowali szuwaksem, by go przerobić na dziką świnię. Miało to wówczas zdecydować o posadzie dla jej Zenka. Teraz Kargul twierdził, że wieprzek był całkowicie jego wkładem, a Pawlak wtedy zainwestował jedynie w dwadzieścia pudełek szuwaksu. Nie wiadomo, do czego by doprowadziła ta wymiana poglądów, gdyby nagle do ich uszu nie doszedł ryk syren okrętowych, naglący dźwięk dzwonków i nawoływania stewardów: „Alarm! Alarm!” – A to cóż? Ki czort?! – Pawlak wybałuszył oczy i pospiesznie zaczął pakować kuferek.

– Nie daj Boże pożar?!

– A mnie skąd wiedzieć? – Kargul naciągnął spodnie, z których Ania wycięła kieszeń. Rozległo się naglące pukanie. Pawlak wyrwał z rąk Ani gotowy woreczek z podszewki, wcisnął weń banknot z podobizną Waszyngtona i na troczkach od kalesonów zawiesił na szyi. Dopiero wtedy uchylił drzwi. Steward wzywał wszystkich na pokład: na statku został ogłoszony alarm! Porwali swoje korkowe pasy ratunkowe i wybiegli na korytarz.

Rozdział 15

Pawlak i Kargul w pośpiechu wciskali na siebie korkowe pasy ratunkowe. Wyglądali w nich jak dwa źle dobrane konie w obręczy chomąta. Kargul zezował w stronę łodzi ratunkowej, Kaźmierz ukradkiem sprawdzał, czy zawieszony na szyi woreczek nie urwał się z tasiemki i przypadkiem nie wypadnie mu przez nogawkę. Obok nich w rzędzie wywołanych na pokład pasażerów stała katastrofistka, która wyglądała jak stragan na odpuście, tyle bowiem miała na sobie świecidełek: klipsy w uszach, trzy broszki przy kostiumie, cztery łańcuszki na szyi, a palce jej rąk, ozdobione pierścionkami z trudem się zginały. – Dobrze, że orkiestra nie gra! – stwierdziła z ulgą, choć jej wytrzeszczone oczy świadczyły, że spodziewa się najgorszego.

– Dlaczego? -spytała Ania, nie mogąc skojarzyć orkiestry z nadzieją na ocalenie przed zderzeniem z górą lodową. – Bo na „Titanicu” grała do ostatniej chwili, aż się wszyscy potopili. – To tylko próbny alarm – uspokoił ją oficer rozrywkowy. Krocząc wzdłuż szeregu zebranych pasażerów sprawdzał, czy wszyscy mają na sobie kamizelki ratunkowe. – Ot, żal, że to tylko próbny alarm -westchnął Pawlak.

– Bo dość już mordować sia w tej Arce Noego, gdzie dziki koło człowieka stoi. Jego spojrzenie, skierowane na stojącego obok Ani Murzyna, nie pozostawiało wątpliwości, kogo zaliczał do nieboskich stworzeń. Anię chwyciła nagła złość. Kto mu dał prawo do ferowania takich wyroków? Jeśli szczuje tak tego, kto jej przekazuje ideę ogólnoludzkiego porozumienia, to niech się dowie, że sam wraz z dziadkiem Władysławem jest obiektem czyjejś niechęci. Nie chciała dotąd mówić o tym, co posłyszała na dolnym pokładzie, ale teraz doszła do wniosku, że to jedyny sposób, by ostudzić ataki dziadka Kaźmierza na wszystkich, których nie zaliczał do samych swoich.

– Wiecie, co się o was mówi? – szepnęła znad pasa ratunkowego prosto w ucho Pawlaka. – No, ciekawość posłuchać.

– Że jesteście na delegacji państwowej.

– Ot, pomorek! A któż to chce nam wstydu narobić, a?

– Uważają was za przedstawicieli reżimu… Oczy Pawlaka stanęły dęba. Spojrzał na Kargula, jakby chciał sprawdzić, czy tak może wyglądać oficjalny przedstawiciel rządu PRL. Kargul, ściśnięty korkowym pasem, z osłupiałym wyrazem twarzy wyglądał prędzej na pacjenta psychiatrycznego szpitala w kaftanie bezpieczeństwa niż na agenta reżimu. – Oczadziała, czy jak?! – obruszył się Pawlak.