– Zaskrzypiały schody pod chwiejnymi krokami Zenka. Ania odwróciła się twarzą do ściany i przykryła się różowym kocem, ale zadbała o to, by jej nagie biodra wyglądały spod niego kusząco. Zenek wszedł do pokoiku na palcach. Starał się zachowywać cicho, ale kiedy przewieszał przez oparcie krzesła spodnie, z brzękiem posypały się monety. Ania przeciągnęła się leniwie, odsłaniając w tym geście swoje bujne piersi. Zenek przywarł do niej całym ciałem. Jego ręka poszukała piersi Ani, jakby chciał sprawdzić, jak mocno bije jej serce. Odsunęła się do ściany.
– Zostaw…
– Nigdy cię nie zostawię…
– Piłeś!
– Służbowo! Podziękuj mi.
– Za co?
– Mamy traktor! Należy mi się nagroda. Jego usta wędrowały od jej ramienia ku szyi, potem ku uchu. A przywarła do ściany.
– Nie chcę!
– Przekonam cię – wymruczał, czując żar bijący od jej ciała. -Zostaw mnie w spokoju! Nie mogę być z kimś, kto mnie kocha. -Oszalałaś? Zaraz ci udowodnię, że kocham cię za trzech! – Jakbyś mnie kochał, to byś mnie puścił do Ameryki! – Kocie! Kto kocha naprawdę, ten chce mieć tego drugiego bez przerwy przy sobie! Chciał ją natychmiast przekonać o sile swych uczuć, ale wówczas usłyszał, że albo się zgodzi na jej wyjazd, albo niech zapomni o swoich prawach małżeńskich: Na dowód, że nie są to tylko czcze pogróżki, Ania wyrwała się z jego ramion i położyła się na wersalce, narzucając na siebie różowy kocyk.
– Ultimatum? -zaperzył się Zenek.
– Oszukałeś mnie – powiedziała głosem uwiedzionej dziewicy. -Obiecywałeś, że zawsze będziesz robił, co ja zechcę.
– Jasne jak plecy anioła – potwierdził ochoczo Zenek.
– Bo myślałem, że chcesz tego, co ja! – Chciałam pojechać do Ameryki, popracować, żebyś miał nowy traktor! – Już jutro będzie u nas na podwórzu – odparł Zenek triumfalnie.
– Nie musisz się fatygować.
– A więc ty jako mąż też nie musisz się fatygować!
– Co ci odbiło? – stanął nad wersalką, przyglądając się ramionom i piersiom Ani, wyłaniającym się kusząco z piany falbanek. -Zaraz cię przekonam, że małżeństwo to przyjemność, a nie obowiązek! – Zapomnij o tym! – prychnęła jak podrażniona kotka. Nakryła głowę kocem. Zenek bez specjalnego wysiłku przysunął wersalkę wraz z Anią do tapczana. Rozległ się straszliwy hurgot… Przerażona hałasem Marynia poderwała się na łóżku. Patrzyła na sufit, jakby lada chwila miał jej się zwalić na głowę. Ze zdumieniem spostrzegła, że Kaźmierz siedzi w koszuli na skraju łóżka i ćmi ukrytego w dłoni papierosa.
– Aj, Bożeńciu, a cóż to? – Marynia zerknęła ku górze, na drgającą od wstrząsów lampę.
– Burza?! – Wersalka – spokojnie stwierdził Kaźmierz. Uniósł głowę, jakby poprzez powałę chciał dojrzeć, w którą stronę teraz została przesunięta.
– A ty czego nie śpisz?
– Doczekać się jutra nie mogę – zgasił papierosa o parapet i wyrzucił go przez otwarty lufcik na zewnątrz.
– Załatwili my sprawę rozwojową wspólnymi siłami.
– Kaźmierz, może być kłopot – westchnęła Marynia.
– Ania do Ameryki jechać napiera sia! – Ot, durna bździągwa! -obruszył się Pawlak.
– Taż jak my traktora zdobyli, to my tu mamy lepszy raj jak w tej Ameryce! Poklepał poduszkę, szykując się do spania, gdy znów nad ich głowami rozległo się szuranie. Kaźmierz złapał pytające spojrzenie żony.
– Co chcesz, młodzi są, a krew nie woda…
– uśmiechnął się, patrząc na rozhuśtaną lampę, jakby po jej tańcu orientował się, co dzieje się na poddaszu.
– Dobry to był dzień: Ania z błogosławieństwem Ojca świętego wróciwszy, Zenek traktora dostawszy; może być, że tej nocy statystycznie nas przybędzie. Nad ich głowami rozległ się znowu gwałtowny szurgot. Lampa zakołysała się tak silnie, że Kaźmierz z podziwu aż mlasnął językiem o podniebienie: chyba się w nich ta krew zagotowała! Ania odciągała od tapczanu wersalkę, pokonując opór mięśni Zenka. Ich pojedynek trwał. Ania wiedziała jedno: jak się zaczyna strajk, nie można się ugiąć!. Zenek odczekał, aż dziewczyna znowu położyła się na wersalce tyłem do niego. Podszedł na palcach i bez wysiłku przyciągnął mebel do tapczana, zrywając z żony koc. Wymknęła mu się z ramion i usiadła w koszulce na parapecie okna, jakby gotując się w razie konieczności do samobójczego skoku. Zenek zawahał się, ale w jego żyłach pożar trwał nadal. I to właśnie było jedyną jej nadzieją… Marynia, wsparta łokciami o poduszkę, z napięciem wsłuchiwała się w tupot bosych stóp wnuczki.
– A cóż oni tam wyprawiają?
– Ot, skleroza z ciebie – mruknął Pawlak.
– Zapomniała, że przez rok po ślubie to nocka nie tylko do spania jest? – Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żeby ty mnie razem z łóżkiem po izbie ganiał.
– Bośmy aby jeden siennik mieli -przypomniał jej Kaźmierz i patrząc w powałę stwierdził z nadzieją, że może za dziewięć miesięcy przyjdzie kołyskę wstawić na miejsce wersalki. Marynia zrozumiała aluzję. Choć podzielała nadzieje męża, to miała pewne obiekcje.
– A on nie za bardzo napity aby?
– Aj, Mania – odgonił się od tych wątpliwości niecierpliwym machnięciem ręki.
– Ty zawsze uważająca jak milicja! Taż łóżko to nie motocykl! Jak się trafi wypadek, to nikt nie ginie, co najwyżej kogoś przybędzie!
Rozdział 4
Nie mogli się doczekać chwili, kiedy na ich podwórze zajedzie żółty, nowiutki traktor. Żeby otworzyć mu wjazd wprost pod wiatę, musieli wyciąć za stodołą topolę. Kargul i Pawlak przyklękli z piłą po obu stronach drzewa. Ze swego gniazda na stodole patrzyły na nich bociany, jakby zdziwione, że gospodarze wycinają drzewo, które sami kiedyś zasadzili.
– Kaźmierz, a jak będzie kara za niszczenie środowiska? – Jakież to niszczenie?! Taż sam ja sadził i sam ścinam! – I sam karę zapłacisz! – Ot, bestyjnik – sapnął Pawlak.
– Jaki to on prorządowy zrobiwszy sia! Ano, łap się za piłę, bo głowę mi tylko moroczysz. Zazgrzytała piła. Jej zęby nadgryzły pień topoli, ale nie doszły nawet do połowy grubości drzewa, kiedy Kargul przerwał piłowanie i nadstawił ucha.