– Taż ciągnik to nie twoja kobyłka. On na gwarancji – wyśmiał Kargul małostkową podejrzliwość sąsiada.
– Ot, pomorek! – A Bierut, Gomułka i Gierek to nie gwarantowali, że socjaliz1m to najlepszy ustrój?! – zaperzył się Kaźmierz.
– I z tej gwarancji aby bezlitosna rozpierducha zrobiwszy sia! – Teraz więcej czasu na życie będzie – Kargul przeciągnął wielką dłonią po oponie tylnego koła z tak lubieżnym wyrazem twarzy, jakby dotykał babskiego kolana, a nie produktu fabryki opon 'Stomil'.
– A ona wolała fiacika! – Zenek na widok nadchodzącej Ani zeskoczył z siodełka ciągnika. Patrzył na nią z wyrzutem. Nie mógł darować, że minionej nocy odmówiła mu nagrody za jego wkład w walkę o zdobycie traktora: to on się poświęca i upija się z magazynierem Fąfarą dla dobra sprawy, a ona odwraca się do niego plecami? Strajk zapowiada, zupełnie jakby żyli w kapitalizmie?! – Sama sobie kupię fiacika – Ania zadarła głowę i wysunęła dolną szczękę, przez co znów upodobniła się do swego dziadka Kaźmierza. Pawlak miał zwykle taką minę w chwili, kiedy ogłaszał, że zgadza się na każde poglądy, byle nie były one sprzeczne z jego poglądami.
– Ciekawe za co? – Zenek uśmiechnął się szyderczo, żeby Ania odczuła całą nierealność swoich marzeń. Gdyby Ania podeszła, pocałowała go w nagrodę za to, że jeszcze teraz gnębił go okrutny kac po wczorajszym służbowym pijaństwie, może by jej darował tę próbę strajkowego szantażu, ale ona pomachała w powietrzu białą kopertą i obwieściła triumfalnie, że zarobi na fiacika w Ameryce.
– A ja cię nie puszczę! – Pojadę!
– Sama? Nigdy i nigdzie!
– Z dziadkiem pojadę! Ania spojrzała w stronę Kaźmierza, oczekując z jego strony potwierdzenia. Pawlak wzruszył tylko ramionami, bo przecież prosto bezlitośnie durny by musiał być, żeby się wybierać za ocean, kiedy nawet wyprawa z Kargulem do miasta na jednym rowerze omal nie kosztowała go utraty życia. Nic go, Ameryka nie obchodziła, najlepszy dowód, że Jaśko przysłał mu chyba już dziesiąte z kolei zaproszenie, a on z żadnego nie skorzystał… Widząc pytające spojrzenie Zenka, machnął ręką, co miało oznaczać, że dyskutować z babą to darmo gębę studzić… -Ja do żadnej Ameryki nie wybieram sia! Na twarzy Zenka pojawił się wyraz ulgi, ale nie zagościł zbyt długo, bo oto niespodziewanie zadudnił bas Kargula: – Ale ja wybieram sia! -Jak powiedział? – Kaźmierz trzymając dłoń na latarni traktora wykrzywił twarz w ironicznym uśmieszku.
– Ot, Kolumb znalazłszy sia! Zaśmiał się głośno, tak go rozbawiło skojarzenie postaci Kargula z Kolumbem. Kargul przestąpił z nogi na nogę, sięgnął do kieszeni porwanej marynarki i wyciągnął z niej białą kopertę. Taką samą, jaką trzymała w ręce Ania.
– Jadę do Ameryki! W głosie Kargula brzmiała nuta takiej determinacji, jak wówczas, gdy zdecydował się wydać swoją Jadźkę za młynarza Kokeszkę, byle uchronić ją przed Witią, który – choć samoswój, bo zza Buga – to nosił nazwisko Pawlak. Pawlak wciąż traktował deklarację Kargula jak głupi żart którym tamten swoim zwyczajem chce zagrać mu na nerwach.
– Chiba że na miotle! – parsknął szyderczo i nadal zaczął delektować się traktorem.
– Na zaproszenie – Kargul podetknął Pawlakowi przed oczy kopertę, zaświadczającą prawdziwość jego słów. Kaźmierz zaniemówił na chwilę. Mierzył spojrzeniem Kargula od kłapciatego kapelusza po rozklapane buciska, jakby czekał na natchnienie, które pozwoli mu obdarzyć bezczelnego uzurpatora odpowiednio obraźliwym epitetem. Czując na sobie wyczekujące spojrzenie Ani, która nieoczekiwanie dla siebie znalazła w drugim dziadku oparcie dla swych planów, postanowił raz na zawsze uciąć tę sprawę.
– Awo patrzaj, jaki to turysta! – obszedł Kargula naokoło, jakby pierwszy raz w życiu miał okazję obejrzeć z bliska kogoś tak bezczelnego.
– U mnie jest za obrazem chiba że z pięć zaproszeń! Pajęczyną one zarósłszy. Dzisiaj Jaśko znowu mi nowe przysłał, a ja do tej Ameryki nie pcham sia prosto jak ten cham! – Bo z ciebie taki kałakunio, że nie daj Boże – Kargul westchnął demonstracyjnie na dowód, że postawa Pawlaka jest całkowicie sprzeczna z normami dobrego wychowania, których on, Kargul, nauczony był przestrzegać.
– U mnie inna kultura. Jak mnie kto zaprasza, nie odmawiam.
– Awo, patrzaj, jaki ten bałwatuńcio raptem bezlitośnie kulturalny zrobił sia, a jeszcze wczoraj łapówki nie umiał dać! -Kaźmierz gestem wskazał Ani i Zenkowi postać Kargula,jakby sam jej wygląd całkowicie zaprzeczał tym deklaracjom o posiadanej kulturze.
– Ciekawość, kto tam ciebie zaprasza? – Jaśko – Kargul znowu wyciągnął przed siebie rękę z kopertą. Pawlak otworzył usta i dyszał przez chwilę jak ryba wyrzucona na brzeg. Przełknął ślinę i odruchowo rozpiął pod szyją guzik flanelowej koszuli, jakby się bał, że zadławi się własną wściekłością.
– Żeby jego wilcy, no! To on najpierw brata mojego na obczyznę wygnał, żeby potem od niego zaproszenie wyłudzić?! – Sam przysłał! – A po jaką zarazę?!
– Bo chce rodaka zobaczyć!
– Taż on prosto bezlitosnej wariacji dostał! – zapiał Kaźmierz wspinając się na palce jak kogut na płocie, gdy obwieszcza stadu kur swoje królowanie.
– To my już lepszych rodaków na eksport nie mamy, tylko takiego cabana?! Ot, chwost złodziejski! Rozejrzał się pod nogami za jakimś drągiem, który by mu pomógł przepędzić intruza zza swojej stodoły.
– Czy ja twoje ruszył?!
– A Jaśko czyj?! Mój!
– A kto tobie broni jechać?!
– Ot, durny, że tylko w pysk plasnąć! Czego mnie tam szukać, jak ja tam nic nie zgubiwszy?! I tak się zaczęło: Pawlak doskakiwał do Kargula jak czupurny kogut, ten cofnął się za pień topoli; głos Pawlaka skrzypiał jak nóż po szkle, głos Kargula dudnił jak echo w studni; Kaźmierz kipiał wściekłością jak czajnik na ogniu. Kargul zaś każdym swoim słowem dolewał oliwy do ognia…