September-Junior odsunął rękę Pawlaka: nie trzeba, on bierze to na swój koszt,przyjadą razem z Shirley…
– Tylko, niech pamięta, że nasza Ania ma męża i on silnie zazdrosny jest! – ostrzegł go Pawlak, patrząc surowo na wnuczkę.
– O Shirley? – zdziwił się Junior, obejmując ramieniem czarnoskórą córkę Johna.
– Skoro nie mogę mieć Ani, to będę miał przynajmniej jej ciocię -powoli powiedział po polsku Junior. Twarz Pawlaka ściągnęła sięjak u rozdrażnionego brytana. Podszedł bliżej i patrząc groźnie w jego oczy powiedział półgłosem: – Oll rajt. Tylko niech on pamięta, że jakby on naszą Shirley ukrzywdził, to kolacji on nie dożyje, tak mi dopomóż Bóg!
… Aj, Bożeńciu, czyja kiedy nawet i pomyślał, że jak będę wracał z tej cholerskiej Ameryki, to już będę wiedział, że na świecie dość miejsca, żeby każdy robił, co jemu pasuje, i że ludzie nie dzielą się na czarnych i białych tylko na dobrych i złych, głupich i mądrych? Nu, kłopot serdeczny, co z tymi czerwonymi zrobić, bo jakoś ten kolor dalej dla mnie nie w guście. No coż ty zrobisz, człowiecze, przyjdzie jeszcze przecierpieć, zanim my tego kapitalizma doczekamy sia! Takie myśli krążyły pod kapeluszem Kaźmierza Pawlaka, gdy już zza szklanej szyby lotniska patrzył na odprowadzających go rodaków… Aj, człowiecze, wysoko my zaszli! Kiedyś nam PGR-owski europlan nad głową hurkotał, przez co nasze kabany źreć przestały i jak deszczki porobiwszy sia, a teraz ty sobie nad ziemią fruwasz, a bezlitośnie cacusiane dziewuchy swojuchę tobie podają jak na cudzym weselu! Ot, żyć, nie umierać! Jakby tak Zenek ze dwa hektary splantował i na lotnisko przerobił, tak można by wycieczki z Sikago prosto do nas wysyłać, żeby sobie te bidaki raz obejrzeli żywe kury, lochy i wieprze, nie w muzeum tylko w naturze. Kargul po dwóch drinkach wypitych w śamolocie FLL LOT „Kopernik” czuł się znowu jak władza, co to wysoko siedzi i za nic nie odpowiada……Nie szkodzi, że teraz nie mam szmalu na malucha. W przyszłym roku pojadę do Shirley! Sama powiedziała, że dom Johna jest teraz naszym domem! Pojadę z Zenkiem. Ciekawe, jak w Rudnikach przyjmą wiadomość, jaki to spadek nam zostawił dziadek John! Czy ten Franio nie za dużo pije? Już czwarty gin and soda, a przecież głowę ma słabą, tylko słuch dobry. W gruncie rzeczy nie ma się co dziwić: po tylu latach wracać z USA do żony w tych samych spodniach, w których się jechało, to stres!… Takie myśli krążyły po głowie Ani, która miała pewne poczucie winy wobec siedzącego obok niej stroiciela, jako że to ona właśnie namówiła go do powrotu z Chicago do Częstochowy…
Rozdział 56
Im bardziej zbliżała się godzina lądowania w Warszawie, tym bardziej Kaźmierz Pawlak wiercił się niespokojnie w fotelu. Ruszał ustami, jakby prowadził z kimś dialog. Wzdychał i zerkał od czasu do czasu na fotografię Shirley; jakby sprawdzał, czy ciemny kolor jej skóry bardzo rzuca się w oczy. Musiało mu być duszno, bo co chwila zrywał się, by kierować na twarz strumień powietrza.
– A coż tak wierci sia, jakby robaków dostał? – spytał go Kargul, kiedy Pawlak łokciem zawadził o jego szklankę z drinkiem.
– Ajr kondiszen coś tu słabowate…
– Ty nie dziwacz! – spojrzał na Kaźmierza z politowaniem. -Całe życie za stodołę on latał, a raptem w tej Ameryce wyrobił siajak ten haczyk od ustępu i jemu ajr kondiszen słabowate! Czego to ludzie z głodu nie wymyślą…
– A ty rozbojarzył sia w tym europlanie, prosto jak jaki amerykański senator! Kargul wcale nie poczuł się dotknięty tym porównaniem: nie darmo wszyscy w Chicago mówili że jego prezencja ma się do postury Pawlaka jak słoń do pchły! – Tobie, Kaźmierz, lepiej pasuje na ramie od roweru jechać, bo nogi masz krótkie i w głowie od tego pędu nie kołędzi sia-przypomniał ich wspólną jazdę z gminy do domu, gdy udało im się wreszcie uzyskać za łapówkę przydział na traktor.
– A ja europlan od rowera wolę, bo to i nogami nie musisz nakręcić sia i wypić możesz…
– Nie za dużo tej ćmagi, a? – Pawlak spojrzał koso na szklankę w rękach sąsiada.
– Dla spokojności, Kaźmierz – wyznał mu półgłosem Kargul.
– Myślisz, że ja nie jestem silnie przestrachany? Taż przyjdzie nam przed Marynią i Anielcią przyznać sia, jaki my to spadek od Johna dostali.
– Ciekawość, co Sirlej naszym babom w prezencie kupiła… Na półce leżały dwa pudła, które Shirley wręczyła im dla Pawlakowej Maryni i Kargulowej Anielci. Może lepiej sprawdzić zawczasu, żeby nie narazić się na zbyt wielki „sioook”? Ania pierwsza sprawdziła, co zawierało pudełko z prezentem od cioci Shirley: wydobyła z niego parę wrotek do roller-skatingu. Pawlak i Kargul zdrętwieli: a jeśli Marynia i Anielcia także otrzymały po jednej parze wrotek? Kargul, nie podnosząc się z fotela, sięgnął po pudła. Pawlak ujrzał w środku biały kapelusz, ugarnirowany plastykowymi owocami w piętnastu kolorach… Kargul ostrożnie zajrzał do swojego pudła: tkwił tam identyczny kapelusz, który przypominał imieninowy tort, kunsztownie ozdobiony wisienkami, winogronami i owocami granatu… Stewardessa z tacą w ręku zatrzymała się przy nich.
– Panowie chyba dawno nie byli w starym kraju…
– O yes – przyświadczył Kargul bez wahania.
– Dużo się u nas zmieniło -powiedziała z życzliwym uśmiechem stewardessa, przekonana, że to dwaj emigranci wybrali się w odwiedziny do Polski.
– A Gierek dalej jest? – spytał rzeczowo Pawlak, a widząc potwierdzający gest głowy stewardessy, machnął tylko ręką.
– Toż jakie to niby zmiany! Zapaliły się światła: „ZAPIĄĆ PASY! NIE PALIĆ!” Kargul pochylił się do spoconego z emocji Kaźmierza i spytał konfidencjonalnie: – A w domu jak? Od razu całą prawdę walimy? – Big dill! – Kaźmierz wzruszył ramionami, jakby nie było nad czym się zastanawiać.
– Jak my tyle lat czerwonego znosili, tak pora kolor odmienić! Kto powiedział, że u nas czarny jest nie w guście? Choć głośno się chciał utwierdzić w tym przekonaniu, to jednak na wszelki wypadek wysupłał z kieszeni podarowane mu przez Septembra puzderko i łyknął jedną pastylkę „dla spokojności”…
– Dałby Bóg, żeby nikt nas witać nie wyjechał. Kargul kiwnął głową ze zrozumieniem: – Żeby człowiek wiedział, co go w drodze spotka, to by się z domu nie ruszał. Kiedy samolot schodził już do lądowania, Ania poczuła, że stroiciel ściska ją za rękę jak bezgranicznie przestraszone dziecko.
– Franiu, przecież uczyłam cię, co masz powiedzieć swojej żonie! Powtórz teraz…
– Love it or leave it – Franio powiedział jedyne zdanie, którego nauczył się tam po angielsku.
– Ty też powiesz swojemu mężowi: „Kochaj albo rzuć!” – Nie! Ja powiem inne! Kochaj albo cię rzucę! Samolot dotknął kołami ziemi…