– Żniwa idą, a jej się Amerykę zachciało odkrywać! – Mnie dziadek może odmówić, ale swojemu bratu chyba nie! – Dżonu już tak od twoich chrzcin w sześćdziesiątym roku głowę mi tymi zaproszeniami durzy – wyjął kopertę z rąk Ani i rzucił na stół kuchenny jak gracz w karty odrzuca mało wartą blotkę.
– A gdzież mnie czas znaleźć, żeby taki szmat drogi kołdybać sia… Ania odwróciła się twarzą do okna, chcąc ukryć łzy, które napłynęły jej do oczu. Przez te łzy dostrzegła Kargula, który po tamtej stronie podwórza, machając białą kopertą, przywoływał donośnym basem Anielkę, jakby miał dla niej radosną wiadomość. Co to mogło być, co nagle tak ożywiło jej drugiego dziadka? Marynia poszukała okularów i przebiegła wzrokiem linijki napisanego przez Johna Pawlaka listu. -
Kaźmierz! Jaśko pisze, że koniecznie chce nas zobaczyć! Pawlak odwrócił się od kredensu, z którego wyciągnął pęto kiełbasy i odgryzając spory kawał, powiedział z pełnymi ustami: – Taż możem się zobaczyć, czemu nie? Ania, słysząc tę deklarację, odwróciła się od okna cała rozjaśniona. – Pojedziemy, dziadku?
– A po jaką zarazę? – Pawlak zakrztusił się, zaskoczony
wnioskiem, jaki Ania opacznie wyciągnęła z jego poprzedniego zdania.
– Ano, niech Dżonu tu znów pofatyguje sia. Jest mu co pokazać! Taż traktora my nareszcie dobiwszy sia!
Rozdział 6
– A ty co taki zadowolony, jakby rząd upadł? – spytała Aniela Kargulowa, widząc radosny wyraz twarzy męża.
– Do Ameryki mam jechać! – huknął Kargul, machając kopertą.
– Jaśko zaprasza.
– Taż on ciebie za wroga miał! Musi wariacji dostał!
– Ot, gada jak koczerbicha jakaś! Kiedy to było?! Za sanacji kosą mnie zajechał, a za demokracji rachunek chce spłacić i zaproszenie przysłał! – Kaźmierz od tylu lat dostaje od Jaśka zaproszenia, a nie jedzie! – Może to i dla Polski lepiej -stwierdził refleksyjnie Kargul, obserwując przez okno Kaźmierza, który właśnie wyszedł na ganek swego domu nadsłuchując, czy nie nadjeżdża Zenek na nowym ciągniku.
– Na eksport posturę on ma prosto marnieńką, jak kozieł czy inna skacina.
– Całkiem jak charakter – przyświadczyła Aniela. Ani przez chwilę nie traktowała poważnie myśli, by jej Władyś miał wraz z Kaźmierzem ruszyć za ocean. Wyjęła z ręki męża upstrzoną stemplami kopertę i chciała ją wrzucić pod blachę kuchni, gdzie wesoło buzował ogień.
– Oczadziała, czy jak? – Kargul w ostatniej chwili wyrwał jej list z ręki.
– Bez tego Ameryka przede mną zamknięta! – Ot, stary bzdyk – Aniela wzruszyła ramionami.
– Na stare lata jemu wanderować zachciawszy sia. W Warszawie jeszcze nie był, a do tej Ameryki chce jechać! – Do Warszawy ja bym musiał jechać za własne pieniądze, a do Ameryki za Jaśkowe dolary.
– Awo! Po co ty tam pojedziesz?! Anielcia, z zadartą głową patrzyła na niego jak na słup telegraficzny. Pochylił się ku oknu, spojrzał na Pawlaka i półgłosem wyznał żonie prawdziwy motyw swoich podróżniczych planów: – Po co? A choćby po to, żeby na złość zrobić temu konusowi, co się każe na ramie od rowera wozić! W tej chwili rozległ się rześki terkot traktora. Kargul wcisnął kopertę w kieszeń złachanej marynarki i ruszył,by powitać nowy etap rozwoju bazy technicznej połączonych gospodarstw, które dawniej dzielił płot, a teraz łączył zięć i traktor. Zdobycie ciągnika Ursus C-330 było nie tylko dowodem tego, że ich gospodarka się rozwija, lecz także świadczyło o istnieniu ostatniego ludzkiego uczucia w budującym socjalizm społeczeństwie, jakim było poparte łapówką kumoterstwo. Obaj gospodarze, wpatrzeni w zbliżający się polną drogą żółty jak dojrzała dynia ciągnik, zupełnie zapomnieli, że nie dokończyli ścinania topoli. Drzewo nadal zagradzało od strony stodół wjazd pod wiatę. To, co nadjeżdżało polną drogą, to nie był tylko traktor. To była lepsza przyszłość. To było zwycięstwo pieniądza i kumoterstwa nad bezduszną biurokracją! To był jeszcze jeden dowód, że na samych swoich nawet w socjalizmie nie ma mocnych… Zenek kołysał się na siodełku ciągnika z miną dowódcy czołgu, który przyniósł mieszkańcom Rudnik wolność. W klapie jego marynarki tkwił goździk, zupełnie jakby Ursus był jego narzeczoną, którą prowadzi nie pod wiatę, lecz przed ołtarz. Mrugał światłami, naciskał klakson, machał ręką, jakby pozdrawiał wiwatujące tłumy. Na razie w komitecie powitalnym był tylko Pawlak i Kargul. Kaźmierz objął maszynę nieomal miłosnym spojrzeniem, ale wyraził przy tym obawę, czy ona aby nie felerna.
– Taż ciągnik to nie twoja kobyłka. On na gwarancji – wyśmiał Kargul małostkową podejrzliwość sąsiada.
– Ot, pomorek! – A Bierut, Gomułka i Gierek to nie gwarantowali, że socjaliz1m to najlepszy ustrój?! – zaperzył się Kaźmierz.
– I z tej gwarancji aby bezlitosna rozpierducha zrobiwszy sia! – Teraz więcej czasu na życie będzie – Kargul przeciągnął wielką dłonią po oponie tylnego koła z tak lubieżnym wyrazem twarzy, jakby dotykał babskiego kolana, a nie produktu fabryki opon 'Stomil'.
– A ona wolała fiacika! – Zenek na widok nadchodzącej Ani zeskoczył z siodełka ciągnika. Patrzył na nią z wyrzutem. Nie mógł darować, że minionej nocy odmówiła mu nagrody za jego wkład w walkę o zdobycie traktora: to on się poświęca i upija się z magazynierem Fąfarą dla dobra sprawy, a ona odwraca się do niego plecami? Strajk zapowiada, zupełnie jakby żyli w kapitalizmie?! – Sama sobie kupię fiacika – Ania zadarła głowę i wysunęła dolną szczękę, przez co znów upodobniła się do swego dziadka Kaźmierza. Pawlak miał zwykle taką minę w chwili, kiedy ogłaszał, że zgadza się na każde poglądy, byle nie były one sprzeczne z jego poglądami.
– Ciekawe za co? – Zenek uśmiechnął się szyderczo, żeby Ania odczuła całą nierealność swoich marzeń. Gdyby Ania podeszła, pocałowała go w nagrodę za to, że jeszcze teraz gnębił go okrutny kac po wczorajszym służbowym pijaństwie, może by jej darował tę próbę strajkowego szantażu, ale ona pomachała w powietrzu białą kopertą i obwieściła triumfalnie, że zarobi na fiacika w Ameryce.
– A ja cię nie puszczę! – Pojadę!
– Sama? Nigdy i nigdzie!
– Z dziadkiem pojadę! Ania spojrzała w stronę Kaźmierza, oczekując z jego strony potwierdzenia. Pawlak wzruszył tylko ramionami, bo przecież prosto bezlitośnie durny by musiał być, żeby się wybierać za ocean, kiedy nawet wyprawa z Kargulem do miasta na jednym rowerze omal nie kosztowała go utraty życia. Nic go, Ameryka nie obchodziła, najlepszy dowód, że Jaśko przysłał mu chyba już dziesiąte z kolei zaproszenie, a on z żadnego nie skorzystał… Widząc pytające spojrzenie Zenka, machnął ręką, co miało oznaczać, że dyskutować z babą to darmo gębę studzić… -Ja do żadnej Ameryki nie wybieram sia! Na twarzy Zenka pojawił się wyraz ulgi, ale nie zagościł zbyt długo, bo oto niespodziewanie zadudnił bas Kargula: – Ale ja wybieram sia! -Jak powiedział? – Kaźmierz trzymając dłoń na latarni traktora wykrzywił twarz w ironicznym uśmieszku.
– Ot, Kolumb znalazłszy sia! Zaśmiał się głośno, tak go rozbawiło skojarzenie postaci Kargula z Kolumbem. Kargul przestąpił z nogi na nogę, sięgnął do kieszeni porwanej marynarki i wyciągnął z niej białą kopertę. Taką samą, jaką trzymała w ręce Ania.
– Jadę do Ameryki! W głosie Kargula brzmiała nuta takiej determinacji, jak wówczas, gdy zdecydował się wydać swoją Jadźkę za młynarza Kokeszkę, byle uchronić ją przed Witią, który – choć samoswój, bo zza Buga – to nosił nazwisko Pawlak. Pawlak wciąż traktował deklarację Kargula jak głupi żart którym tamten swoim zwyczajem chce zagrać mu na nerwach.