– A bo to razobiecywał koniec ze sobą zrobić, a zawsze to były aby obiecanki-cacanki – uspokajał ją Kargul. Mister September na wszelki wypadek połknął kolejną pastylkę na uspokojenie: wolałby nie mieć na głowie pogrzebu dwóch naraz Pawlaków zamiast jednego.
Rozdział 24
W tęczy przesianego przez różnokolorowe witraże słońca dobrotliwym spojrzeniem obejmowała go Matka Boska. Przyklęknął przed ołtarzem, głowę pochylił i zaczął błagać Jasną Panienkę, by choć po śmierci odpuściła grzech cudzołóstwa jego bratu… W tym pustym kościele poczuł się na moment bezpieczny. Nikt tu nie puszczał rockowej muzyki, od której włos się jeżył na głowie; nikt nie zachęcał z telewizora, żeby natychmiast kupił najnowszy dezodorant, inaczej straci szansę szczęśliwej miłości; nie groził mu w tym miejscu kontakt z krzykliwie ubranymi czarnuchami, których widział dziś w trakcie jazdy z domu Johna do biura Teddy'ego Septembra. Gdzie miał szukać poratowania, jeśli nie w tych murach, które obroniły się przed amerykańską cywilizacją? Wdzięczny był stroicielowi, że wysłuchałjego prośby o kontakt zjakimś polskim księdzem i przywiózł go na Wojciechowo do tego kościoła. Teraz ten pochylił się nad klęczącym Pawlakiem i delikatnie dotknął jego ramienia: – Wikary jest w sali parafialnej…
– Aj, Bożeńciu – westchnął Pawlak – taż kto mnie teraz drogę wskaże, jak nie osoba duchowna? Dudniły deski pod stopami tancerzy; jak tabun rozpędzonych koni przewalał się od ściany do ściany roztańczony oberkiem korowód. Harmonista, siedzący na skraju estradki, przytupywał do taktu. Wirowały pasiaste spódnice ludowych strojów, w które ubrane były płowowłose dziewczęta; podrywali je w górę tancerze w bufiastych spodniach; wpuszczonych w buty z cholewkami; z dziarskim przytupem unosili dziewczyny w powietrze, a wtedy pasiaste spódnice wzdymały się jak czasze spadochronów. Pawlak wstydliwie odwrócił oczy, by nie musieć się spowiadać wikaremu z nieskromnych myśli, jakie niechybnie by się pojawiły, gdyby trochę dłużej patrzył na to, co przy każdym obrocie odsłaniały ludowe spódnice tanecznic. Szczególnie wysoko miotał swą tancerką niski blondyn w żółtym podkoszulku, by potem mocno chwytać ją w ramiona. Mimo iż pot spływał mu na oczy, z ogromnym zapałem co rusz przy każdym obrocie całował w szyję piszczące dziewczęta, które kolejno obtańcowywał, przytupując adidasami. On tu był duszą zespołu, on był jego gwiazdą. Jego gesty sterowały rozbuchanym korowodem, na jego też znak ta karuzela wyhamowała, by dać mu szansę wykonania przyśpiewki. Tancerz w żółtym podkoszulku ujął się pod bok i huknął dziarsko: Oj dziewczyno, ty mnie nie znasz Robię beczki, jestem bednarz! Jak mi nie dasz dzisiaj wieczór To choć jutro mi obiecaj! Przytupnął, zakręcił się i porwał do tańca smukłą czarnulę, która teraz w jego silnych rękach fruwała z piskiem w powietrzu, a spódnica zakryła jej głowę, odsłaniając koronkowe majteczki. Tancerz dał znak harmoniście, że pora na przerwę. Pawlak zasłonił oczy kapeluszem. Niecierpliwie rozglądał się po sali parafialnej, ale jego wzrok nigdzie nie napotkał postaci w sutannie. Półgłosem poprosił stroiciela, żeby go zaprowadził do wikarego, bo nie miał wątpliwości, że jak jeszcze tak tu dłużej postoi, to będzie się musiał spowiadać nie tylko z grzechu Jaśka, ale i z własnych nieskromnych myśli. Tę prośbę skierowaną do Franciszka Przyklęka, usłyszał Kargul, który w tej właśnie chwili zjawił się w sali parafialnej. Kiedy September usłyszał od Ani informację; że stroiciel pojechał z Pawlakiem do polskiego kościoła, od razu domyślił się, że będzie to ten kościół, w którym Franciszek Przyklęk stroił organy. I nie pomylił się: ford Johna Pawlaka stał przed kościołem. Lincoln Septembra zastawił mu drogę, jakby na wszelki wypadek chciał udaremnić ucieczkę. Kargul udał się na poszukiwanie Kaźmierza, Ania została z Septembrem.
– A ty czego od księdza chcesz? – dopytywał się Kargul niespokojnie, bowiem stan Kaźmierza wskazywał na absolutną desperację.
– Taż trzeba chyba Dżonu jakoś przyłatwić ulgowe wejście do królestwa niebieskiego – wyszeptał przejęty Pawlak.
– Ja nie heretyk, jak ty! Mnie spokojność duszy brata mego na sercu kamieniem leży. -Ty się lepiej martw, co my w domu rodzinie nałgamy.
– Ot, pomorek! A na cóż nam łgać?! – A co, mały to wstyd, że Jaśko to kawaler z dzieckiem był? – Big dill! Sam pan Bóg też był kawalerem! – Pawlak bez wahania znalazł odpowiedź, która powinna raz na zawsze oddalić wątpliwości Kargula. Jednak ten nie dał się tak łatwo zaszantażować takim argumentem.
– I co z tego? – A to, że „On” – Ojciec nasz niebieski, a my wszyscy jego dzieci, choć niektóre duże to bezlitośnie durnowate! Tuż koło ich nosa migały nogi tanecznic, a tancerz w żółtej, trykotowej koszulce podkręcał jeszcze tempo tej kolorowej karuzeli. Franciszek Przyklęk, widząc wyczekujące spojrzenie Pawlaka, spytał go, czego on właściwie chce od księdza.
– Żeby on pomodlił sia na okoliczność odnalezienia tej córki Jaśkowej…
– Ładna mi córka! -zahuczał basem Kargul.
– Wstyd, nie córka! Zawołoka jakaś! Lepiej my róbmy raz-dwa pogrzeb i wracajmy do Polski! – Teraz? Trzeba tamtą znaleźć! – Taż na co tobie ten kłopot?! Trzeba ekonomicznie myśleć. Im większa rodzina, tym mniejsze działy! – Awo, patrzaj, jaki to ekonomista się znalazł! Taż to Pawlaczka! – Bajstruk! -zgrzytnął zębami Kargul i wykrzywiając twarz w szyderczym uśmiechu wypowiedział zamieszczone w testamencie imię córki Johna, przedrzeźniając wymowę Septembra: – Jakaś Sirlej-klajnis Oll-rajt! I dla owocu cudzołóstwa ty chcesz pomocy u samego Pana Boga szukać? – Najsampierw u wikarego – osadził go Pawlak.
– Nie boj sia! Ja, drogę służbową znam! Spojrzał niecierpliwie w stronę stroiciela, który zamiast poszukać wikarego, stał zapatrzony w wirujący krąg tancerzy. W tej chwili blondyn w żółtej koszulce z przytupem odśpiewał solówkę: Bum-cyk-cyk, tra la-la, ogon mam jak u cielęcia Dlaczego więc nie mam u dziewczyny wzięcia? Bum-cyk-cyk-u-ha-ha! Zakręcił czarnulą, poderwałją w powietrze, a chwytającją w ramiona, pocałował w szyję. Reszta zespołu nagrodziła ten finał rzęsistymi oklaskami. I wtedy właśnie stroiciel ujął blondyna pod ramię i poprowadził w stronę Pawlaka.
– Panowie do mnie? – tancerz uśmiechnął się życzliwie.
– Uchowaj Boże – zaprzeczył szybko Pawlak.
– Na księdza dobrodzieja czekamy.
– Słucham więc… Kaźmierz patrzył na niego z pełnym przerażenia niedowierzaniem: czyż to możliwe – mówiło jego spojrzenie -,żeby osoba duchowna wyprawiała takie brewerie? Wikary, ocierając pot z czoła, czekał z zachęcającym uśmiechem. Pawlak przełknął ślinę i przestąpił z nogi na nogę, jakby się zastanawiał, czy zdąży stąd uciec, zanim dojdzie do katastrofy i ważne sprawy jego rodziny trafią w niepowołane ręce.
– Ot, kłopot serdeczny – Kargul pierwszy się odezwał, by ograniczyć zakres spraw, które można ujawnić przed tym dziwnym księdzem -zaszli my msze zamówić za duszę świętej pamięci Jaśka Pawlaka…
– Zmarły nie należał do naszej parafii – zauważył wikary.
– Taż na coż ta biurokracja, jak tu o zbawienie duszy idzie – Pawlak dał znak stroicielowi i ten wcisnął banknot w spoconą dłoń wikarego.
– A przy sposobności proszę pomodlić się na intencję odnalezienia bratanicy…
– Jak nazwisko? Wikary czekał, a Pawlak daremnie usiłował sobie przypomnieć, jak nazywała się osoba, z którą miał dzielić spadek po Johnie.
– Sirlej… Sirlej… Klajnis – zająknął się, wreszcie znalazł wyjście i unosząc palec ku sufitowi powiedział – oni i tak tam wiedzą, o kogo chodzi. Wikary życzliwie przyjął do wiadomości fakt, że Pawlak odnosi się z bezbrzeżnym zaufaniem do boskich wyroków, ale nie był pewien, czy zdaje on sobie sprawę, u jakiego pośrednika zamawia tę usługę. Pochylił się ku niemu i powiedział z naciskiem, że jest księdzem parafii polskiego kościoła narodowego.
– A my co? Murzyny?! Kiedy wyszli z sali parafialnej, Pawlak złowrogim szeptem spytał stroiciela, dlaczego go przywiózł w takie podejrzane miejsce, gdzie kościół pusty, a wikary tańczy.
– Bo tu kiedyś organy stroiłem-wyznał szczerze Franio. -Tu się na mnie poznali.
– Ot, pomorek! – Pawlak zgromił go wzrokiem.