– Wedle państwowej ceny? – upewniał się Pawlak.
– Za bony – rzeczowo odparł Weteran.
– Wedle kursu PKO.
– Ot, kłopot serdeczny -zmartwił się Kaźmierz szczerze.
– Taż mnie skąd wiedzieć, jak ja jeszcze nigdy za dolary nie umierał.
– A znalazłby pan dla mnie ładną kwaterę w starym kraju? – Aj, człowiecze – ożywił się nagle Pawlak, jakby ujrzał rozkwitły zielenią wiosenny pejzaż – tam brzózki, bzy, słowiki. Tam odpocząć to bezlitośnie serdeczna przyjemność. Nie to, co tu… Weteran miał łzy w oczach, gdyż westchnienie Pawlaka poruszyło najgłębsze struny jego duszy. -Tak myślałem – powiedział eks-żołnierz cesarza Wilhelma.
– Tu żyć, tam umierać.
– Ostrzegam pana, panie Kasztelan, że popełnia pan błąd – surowo skarciła Weterana kobieta-sowa.
– Oni tam pod bolszewicką okupacją zapomnieli nawet rozmawiać po naszemu! Byłam w Polsce i pytam policemana, czy ten bus stopuje na tym kornerze, a ten policeman nic nie rozumie! Weteran odwrócił się plecami do przedstawicielki Towarzystwa Pań Pomocy Serdecznej, jako że Weterani I wojny nie byli przez Towarzystwo zapraszani na „karcianki” ani zabawy.
– How match one feet? – dopytywał się o cenę ziemi. September wyjaśnił Pawlakowi, że pan Kasztelan chce się dowiedzieć, ile też by kosztowała na jakimś pięknym cmentarzu jedna stopa ziemi. Kaźmierz miał już dość tych indagacji, które wskazywały, że każdy przyszedł tu nie by odprowadzić jego brata na miejsce wiecznego spoczynku, lecz by załatwić jakieś swoje interesy.
– Ot, pomorek! Wymyślili te durackie stopy, Farenheity, funty, kremacje i dziwić sia, że bezlitośnie trudnowato im z nami dogadać sia! Ruszył w stronę stroiciela, by przejąć z jego rąk worek z ziemią na grób Jaśka. Za szklanymi drzwiami Funeral Home braci Malec przesunął się jakiś czerwony samochód. Kaźmierz zastygł w bezruchu, wpatrzony w wejście… Zgrzytając oponami na żwirze podjazdu tuż za budynkiem Funeral Home zaparkował volkswagen z kierowcą w stetsonie i kraciastej marynarce. Mike Kuper zawsze był przygotowany na każdą okazje. Rzucił kapelusz na siedzenie; zdjął kraciastą marynarkę i włożył ciemny żakiet w prążki, który woził w bagażniku: Sprawdził w lusterku swój wygląd, musnął wąsiki, wydobył kamerę filmową, nastawił obiektyw i z kamerą w ręku wkroczył na dywan przedsionka domu pogrzebowego. Kiedy Pawlak ujrzał szeroki uśmiech na twarzy dyrektora, właściciela i spikera „Chicagowskiego Kogutka”, w jego oczach pojawiła się nadzieja. Odpychając stłoczone komisarki, prezeski, superwisorów, skautów i weteranów wszystkich wojen oraz przedstawicielki Towarzystwa Różańcowego ruszył szparko naprzeciw Mike'a. Ten wycelował w niego oko kamery.
– Smile! Smile! -krzyczał rozkazująco – Uśmiech proszę! – Znalazł Sirlej? – Pawlak ucieszył się: jest córka Jaśka! Jaki bowiem byłby inny powód, by miał się uśmiechać w godzinę pogrzebu swego brata? Patrzył niecierpliwie ponad ramieniem Mike'a, ale jakoś nie mógł dostrzec osoby, dla której już o tyle czasu została opóźniona ta ceremonia. Za plecami Mike'a nie było nikogo. Na twarzy Kaźmierza zgasł sztuczny uśmiech, którym chciał powitać córkę Jaśka. Keep smiling! – domagał się Mike, zbliżając obiektyw terkoczącej kamery do twarzy Pawlaka.
– Ty nie dziwacz, człowiecze! Taż do czego ja mam zęby szczerzyć, jak Sirlej nie ma! – Za to jest sukces! Hit! – Mike aż kipiał z radości. Odłożył kamerę na stoliczek z klonową wykładziną, na którym stały wzory urn na prochy zmarłych. Szeroki wybór świadczył, że bracia Malec istotnie zapewniali -jak to można było przeczytać w ich anonsie – wykwintne pogrzeby.
– Niech on mnie w denerwację nie wprowadza – zeźlił się Pawlak na krętactwo „Chicagowskiego Kogutka”.
– Taż jaki on sukces widzi, kiedy córki mego brata jak nie było, tak nie ma! – No problem! – Mike ujął z szacunkiem Pawlaka pod łokieć i prowadził go teraz pomiędzy ludźmi, jakby chciał wszystkim pokazać w jakiej zażyłości pozostaje z bohaterem dnia.
– Nie ma jej, to będzie. Jak ty jesteś succesful man, to kobieta sama przyjdzie! – klepnął Pawlaka po ramieniu, zupełniejakby nie byli w tej chwili przed wejściem do parloru domu pogrzebowego, lecz na polu golfowym.
– Wasz występ u mnie w radiu to był hit! To było wonderfull! Doktor Michae sprzedał wszystkie grzyby! Mardox ma klientów na futra z kota, a „Capital Travel Office” do dziś rana zebrał tysiąc dwieście zgłoszeń na wycieczkę do Polski! Mike Kuper nie przypominał dziś tego człowieka, który przedwczoraj wyszedł ze studia w przekonaniu, że jest całkowicie przegrany a jego „Chicagowski Kogutek” straci wszystkie reklamy. W poczuciu sukcesu Mike wydobył z kieszeni żakietu blaszanego kogutka, którym – jak sam twierdził – budził tysiące polskich dzieci do szkoły i dmuchnąwszy w niego zapiał triumfalnie. Kargul wytrzeszczył oczy, a wtedy usłyszał uwagę mister Septembra: „Taka jest ta Ameryka. Leave it or love it! Kochaj ją albo rzuć!” Tymczasem Mike schował kogutka i wydobył długopis.
– Podpisujemy umowę – skinął na Anię i Kargula.
– Dacie show jak wtedy! – Taż on gadajak szepetlawy. Jaki sioł?! -zaniepokoił się Pawlak, patrząc pytająco na Anię: – Pan Kuper chce, żebyśmy jeszcze raz u niego wystąpili.
– Dlaczego raz? Kto powiedział, że raz? Trzeba iść za ciosem! Mówi wam to poeta mikrofonu! – Ja w życiu aby raz w cyrku byl – powiedział z godnością Kaźmierz i skierował się w stronę Franciszka Przyklęka, by przejąć od niego woreczek z ziemią. Poeta mikrofonu chwycił go za rękaw.
– Zapłacę! – Awo! My grosza nie głodni. Nie przewidział, że nie wszyscy są tego samego zdania. Ania przejęła inicjatywę w swoje ręce.
– Dolary? – Cash! – Ile? – Dogadamy sie. Zaraz spiszemy kontrakt… Ania skinęła głową. Kaźmierz popatrzył na wnuczkę z takim zgorszeniem, jakby w tej chwili zaczęła nago tańczyć na oczach pogrzebowych gości.
– Ot, koczerbicha! Ty prosto wariacji z tymi dolarami dostała! – Dziadku, jak wrócę goła do Polski, to będę looser! Tu robią karierę ci, co mają coś do sprzedania…
– To ty tu sprzedawać sia przyjechawszy?! – Pawlak! Wy tylko sprzedacie przed mikrofonem swój charakter – przekonywał żarliwie Mike, nie pozwalając Kaźmierzowi odciągnąć Ani na bok.
– Aj, Bożeńciu! On gada prosto jak kołowaty! Taż co mnie zostanie, jak ja charakter sprzedam, a?! – Ale co wam szkodzi jeszcze raz się pokłócić i wziąć za to cash? – Cash to gotówka – Ania chciała złamać opór dziadka, ale ten zgromił ją spojrzeniem, a Mike'a potraktował jak tępego ucznia, który na lekcji rachunków nie jest w stanie podsumować dwóch cyfr.
– Pan już dawno w Polsce nie był i nie wie, że jak my się tam kłócimy, to nie o pieniądze, tylko z przekonania! – Dziadku, a co szkodzi mieć przekonania i pieniądze? Ja mogę wystąpić! – Widzisz ją, gadzinę?! Tego już Kaźmierz nie był w stanie ścierpieć, by w szeregach jego rodziny szerzył się bakcyl kapitalistycznej zachłanności. Tam w parloru spoczywa w trumnie jego brat, a najbliższa rodzina targi urządza? Za dolary kłócić się chce? Gromy by spadły na głowę Ani, gdyby w tej chwili uwagi Kaźmierza nie zwróciła ładna, zgrabna blondynka, która właśnie stanęła w wejściu do Funeral Home; dziewczyna miała długie włosy, niebieskie oczy i z daleka uśmiechała się promiennie do Kaźmierza. Tak uśmiecha się ktoś, kto długo czekał na spotkanie. Tak, to ona! Nawet ten uśmiech ma po Jaśku! Takim uśmiechem witał go Jaśko dziewiętnaście lat temu kiedy jako John Pawlak stał na peronie stacyjki Rudniki i czekał na pojawienie się spóźnionej rodziny! Tuż obok smukłej jak młoda brzoza dziewczyny stał wikary, na ręce którego Pawlak złożył datek na intencje odnalezienia córki Johna! Więc przydał się pośrednik między Kaźmierzem a Panem Bogiem! Ruszył Kaźmierz w stronę dziarskiego tancerza, który teraz miał na sobie czarny garnitur a na szyi dyskretną obręcz koloratki. Ksiądz wysunął do przodu, wyciągając z wyrazem współczucia rękę do Pawlaka. Kaźmierz przytulił tę dłoń do piersi, równocześnie patrząc na dziewczynę.