– Dziękuję duchownej osobie…
– Za co? – Że pomógł ksiądz znaleźć naszą rodzinę. Oderwał się od wikarego i
rozkładając ramiona ruszył ku blondynce. Jego głos drżał ze wzruszenia: – Sirlej! Nareszcie jesteś! – Mam na imię Wanda. Zamrugał oczyma i popatrzył pytająco na księdza kościoła narodowego. Ten uśmiechnął się przepraszająco i powiedział: -Przepraszam… Nie zdążyłem przedstawić swojej żony… Oczy Pawlaka stanęły w słup. Jak jeszcze ta Ameryka zakpi sobie z niego? Jaką jeszcze wymyśli pułapkę? U kogo tu pomocy szukać, jak ksiądz ma żonę, a w radiu każą za pieniądze się kłócić? – A cożjemu oczy dęba stanęli? – półgłosem wymamrotał Kargul, widząc ogłupiałe spojrzenie sąsiada.
– Władek – Kaźmierz przywarł do boku Kargula – taż gdzie my trafili? – zerrknął na wikarego. -Czy Jaśko z takiej poręki do porządnego nieba trafi? Poczuł na ramieniu delikatny ale zarazem stanowczy uścisk czyjejś dłoni. Malec One z twarzą przejętą bólem ale także zniecierpliwieniem domagał się z nie znoszącą sprzeciwu łagodnością rozpoczęcia właściwej części ceremonii: – Sorry, mister Pawlak. Nie mogę dłużej zwlekać. Za pół godziny następny klient – wymownym gestem wskazał Malca Two, który przytaknął tym słowom gestem głowy: za pół godziny będzie pogrzeb Meksykanina, więc trzeba mieć czas, by zdjąć dumnego orła z witryny i na to miejsce dać flagę Meksyku. Z niewidocznych głośników niczym mgła z nieba popłynęła muzyka. Równocześnie bracia Malcowie rozsunęli przed gośćmi składaną ścianę parloru A-B, jakby odsłaniali scenę, na której zaraz wystąpi dawno oczekiwany solista: W głębi, na niewielkim podwyższeniu, czekał na nich ten, dla którego był to ostatni występ towarzyski. W kipieli ułożonych fachowo białych kwiatów leżał w trumnie bohater dnia. Kwiaty już dostał. Teraz oczekiwał na wyrazy uznania dla swego wyglądu… Na estradce z kwiatowego ogródka wyłaniała się lśniąca hebanem trumna, ozdobiona złotymi okuciami i uchwytami. W niej spoczywał efekt fachowych zabiegów braci Malec. Zabalsamowany, wyperfumowany John Pawlak przyciągał wzrok swoim rześkim wyglądem; ze szminką na wargach, tuszem na rzęsach oraz wyróżowanymi obficie policzkami czekał na słowo uznania; nad jego głową w złoconych ramach wisiał ogromny obraz: samotny okręt na wzburzonym morzu… Przed estradą defilowali goście, wydając nad trumną okrzyki szczerego zachwytu: – He is wonderfuul! krzyknęła radośnie prezeska Towarzystwa Różańcowego.
– Very nice – stwierdził Rotmistrz, prężąc się na baczność przy trumnie, jakby żegnał swojego podkomendnego.
– Jak w eastmankolorze! – z uznaniem zauważył prezydent rzeźników, a skaut II Rzeczypospolitej, pochylając głowę, rzucił dziarskie: – Czuwaj! Wszyscy skupieni w parlorze sprawiali wrażenie, że po ich pełnych zachwytu opiniach John Pawlak wstanie z trumny, uśmiechnie się i zaprosi swoich gości na drinka, potwierdzając w ten sposób ich przeświadczenie, że od pozytywnego stosunku do życia nie zwalnia nawet śmierć. Ale John Pawlak zawiódł ich oczekiwania, więc odwrócili swą uwagę od bohatera dnia i wrócili do swoich spraw. Komisarka o sępim nosie chciała się dowiedzieć od Kargula, czy są w Polsce sex-shopy, Rotmistrz pytał, ile w starym kraju czeka się na rozwód, a Steve Fay chciał konkretnie wiedzieć, ile kosztuje mały samolot… Rozmowy cichły jedynie w tym miejscu, w którym tkwił Franciszek Przyklęk. Jego odstające uszy i absolutny słuch od dawna zostały uznane za dowód, że jest agentem komunistycznego reżimu. To on raczej; a nie John Pawlak powinien leżeć w tej hebanowej trumnie. Ale takie szczęście by go nie spotkało: agenci nie zasługują na pogrzeb I klasy! Rozległ się terkot kamery Mike'a Kupera, który pochylił się nad trumną, by uwiecznić na barwnej taśmie oblicze nieboszczyka. Ukryte w suficie reflektorki oświetliły snopem laserowego światła twarz Johna Pawlaka. Klient braci Malców wyglądał z daleka na gwiazdora filmowego, który zaraz wstanie, by przyjąć Oskara za osiągnięcia całego swego życia… Pawlak odebrał od stroiciela worek z ziemią i położył sobie na kolanach. Czując zapach ziemi mógł spokojniej czekać na realizację scenariusza, jaki ułożyli bracia Malec… Ziemia dla ciebie jest, Jaśku – Kaźmierz toczył w myślach swą niedokończoną rozmowę z bratem.
– Dom twój zgodnie z twoją wolą na klub wyszykujemy, ale, przeprosiwszy za słowo, owocu grzechu twego nijak w tej wariackiej Ameryce znaleźć nie dałem rady…
Rozdział 34
W ślad za czarną limuzyną z latarniami na czterech rogach dachu główną aleją cmentarza sunął sznur samochodów. Zanim ta kawalkada wjechała na teren cmentarza, została przed bramą zatrzymana żywym łańcuchem: trzymający się za ręce tłum demonstrantów zagradzał karawanowi wjazd; Pawlak wytrzeszczył oczy, chcąc zrozumieć sens haseł na transparentach. Słyszał o takich, co właściciela nie wpuszczali do fabryki, łamistrajków nie dopuszczali do pracy, ale żeby nieboszczykowi drogę zagradzać? – Ki czort? Czego oni chcą? – przyglądał się zza szyby lincolna twarzom brodatych demonstrantów, wśród których było kilku Murzynów.
– To obrońcy ekologii – wyjaśnił September, łykając pastylkę na uspokojenie…
– Nie chcą dopuścić do pogrzebu.
– Żeby ich wilcy! A cóż oni mają przeciwko Jaśkowi? Taż niech im mister powie, że on ani komunistą, ani kapitalistą nigdy nie był! – Nie o to chodzi, Pawlak, kto kim był, tylko jak go chowają! Oni są zwolennikami kremacji, żeby chować prochy, a nie ciała, które zanieczyszczają środowisko…
– Ty słyszał, Władek? – Kaźmierz odwrócił się przez ramię do Kargula.
– To oni tu przez te wszystkie lata krew z brata mego wypili, a teraz mu miejsca w tej ziemi żałują?! – U nas ekologia teraz w modzie – September zakręcił szybę, by ręka obrońcy ekologii nie mogła wcisnąć mu garści ulotek.
– Czego to ludzie z głodu nie wymyślą – mruknął filozoficznie Kargul.
– U nas, chwalić Boga, jeszcze takiej mody nie ma. Karawan napierał na połączony uściskiem skrzyżowanych rąk szereg zwolenników kremacji; bracia Malec podjęli pertraktacje, powołali się na zacofanie ich klienta pochodzenia polskiego, który przywiązany był do tradycji; demonstranci rozstąpili się dopiero wówczas, gdy Malec One obiecał rozłożyć w swoim Funeral Home broszurki głoszące, że przyszłością ludzkości jest kremacja… Sunące z godnością samochody wyprzedził nagle z rykiem volkswagen Mike'a z „Chicagowskiego Kogutka”. Z piskiem opon zahamował przy koparce, która przed chwilą skończyła wydobywać ziemię z dołu przygotowanego na miejsce wiecznego spoczynku Johna Pawlaka; Mike wyskoczył z samochodu i wycelował obiektyw kamery na zbliżający się samochodowy kondukt. Kiedy Pawlak i Kargul wysiedli z samochodu Septembra, zaterkotała kamera i September odruchowo przybrał radosny wyraz twarzy, który miał świadczyć, że jego biuro prawne gwarantuje szczęśliwe zakończenie każdej sprawy. Pawlak patrzył w stronę bramy: kołatała się w nim resztka nadziei, że uda się spełnić ostatnią wolę jego Johna. Fakt nieobecności Septembra-Juniora w tym miejscu świadczył, że dalej szuka śladów Shirley-Glynesse Wright… Trzaskały drzwi samochodów, wysiadali uczestnicy ceremonii, sześciu żałobników włożyło białe rękawiczki i poniosło połyskującą złotymi okuciami trumnę w stronę zakrytego świeżą darnią dołu. Kiedy sobie Kaźmierz przypomniał biedniutki pogrzeb swojej matki, Leonii, to aż wierzyć nie mógł, że Jaśko doczekał się takich luksusów. Bo jak przyszedł czas na pierwszy po wojnie pogrzeb w Rudnikach, Kaźmierz zaprzągł swoją klaczkę, Kargul dał na przyprzążkę ogiera z UNNR-y i tak powieźli Leonię na skuty mrozem cmentarz. Na tym pierwszym w całej gminie pogrzebie swojaczki byli wszyscy, od których tam się Polska zaczęła. Nawet Witia, choć skłócony z ojcem i Kargulem, zjawił się nie wiadomo skąd, gdy pierwsze grudy ziemi z Krużewników Marynia rzuciła na sosnową trumnę. Tylko starszego syna Leonii, Jaśka, wtedy brakowało. Wolałby Kaźmierz położyć brata koło matki, ale trzeba było pogodzić się z wyrokami niebios i wolą Jaśka. Jedno, co mógł zrobić, by poprawić jego samopoczucie, to wynaleźć mu to miejsce pod zwisającymi gałęziami płaczącej wierzby w starej części polskiego cmentarza. w Chicago. Malec One dał znak i dwaj ludzie w eleganckich garniturach ze złotymi guzikami zręcznie zrolowali dywanik świeżej darni. Wykopany przez koparkę dół obramowany był eleganckimi, niklowanymi barierkami, które zastąpić miały wszędzie w Ameryce spotykane ostrzeżenie: Keep out! No trepassing! Na wierzch trumny padło sześć par białych rękawiczek, które firma braci Malec uwzględniała w rachunku. Ksiądz też był opłacony, ale September uprzedził, że należy jeszcze osobną kopertą wspomóc jego parafię. Przypominający kowboja z reklamy papierosów „Winston” ksiądz zaintonował czystym; głosem: Dobry Jezu a nasz Panie, Daj mu wieczne spoczywanie… Pawlak trzymał przy piersi woreczek z ziemią. Coś ścisnęło mu serce, kiedy usłyszał te słowa: „Boże, przez którego miłosierdzie dusze wiernych odpoczynek mają, prosimy Cię, Panie, poświęć ten grób, j że z ziemi mnie stworzyłeś i do ziemi wrócę…” Tak jakby dla niego, Pawlaka, były ułożone te słowa, bo bez ziemi on sobie życia nie wyobrażał i przez to tak bolał nad losem Jaśka, że przez zachłannośći Karguli został z tej ziemi wygnany, chłopem być przestał, a chleb powszedni wszak tylko dla tego ma prawdziwy smak, kto z własnego ziarna zmełł mąkę na ten bochenek. Przycisnął woreczek z ziemią, jakby to Jaśka trzymał teraz w ramionach, kiedy ksiądz wypowiadał te słowa „I sprowadź duszę sługi swojego, Jana Pawlaka do żywota wiecznego”… Zagłuszył je straszliwy hurgot, jakby niebo rozdarło się nad nimi, sypiąc im na głowę wszystkie śmiecie niebieskie. Nad cmentarzem wznosił się ku górze Boeing ' 737. Pawlak i Kargul unieśli głowy i zapatrzyli się w srebrnego ptaka, jakby to nie odrzutowiec wzbijał się w niebo, tylko dusza Johna… Ksiądz z rozmachem przeżegnał kropidłem trumnę. Krople święconej wody niczym łzy zrosiły policzki Pawlaka. Ksiądz nabrał z naczynia podsuniętego przez Malca One garść białych płatków i posypał nimi trumnę. Kwiaty miały przypominać uczestnikom ceremonii rajskie łąki, po których będzie stąpać dusza zmarłego w trakcie tej dłuższej nieco od innych wycieczki krajoznawczej. Kaźmierz podszedł i posypał ziemią wieko trumny. Po nim sięgnął do worka Kargul, potem to samo uczynił Franciszek Przyklęk. Kaźmierz zdziwił sie, że Ania nie sięga do woreczka. Odwrócił się i stwierdził, że dziewczyna stoi obrócona tyłem do grobu i patrzy na czerwonego mustanga, z którego właśnie wysiadła smukła dziewczyna w kremowych spodniach i fioletowym żakieciku. Ania doskoczyła do Kaźmierza, chwyciła go za łokieć: – Dziadku! Jest! Jest! – Nie może być?! – Pawlak przecisnął się przez krąg uczestników pogrzebu – Sirlej? September-Junior z daleka uniósł rękę w geście zwycięzcy. Tuż za nim między starymi grobami kroczyła dziewczyna w kremowych spodniach. Pawlak przełknął ze wzruszenia ślinę. Wytarł o spodnie rękę, na której były jeszcze resztki ziemi z Rudników. Ruszył powoli w stronę Juniora. Kargul ogląda się i widzi, jak Pawlak zwalnia, aż wreszcie staje jak wryty. Zza pleców Septembra-Juniora wysuwa się ciemnowłosa dziewczyna. Twarz Pawlaka ma taki wyraz, jakby w tej chwili ujrzał diabła. Przed nimi stoi dziewczyna o czekoladowej skórze. Kaźmierz przenosi wzrok na Juniora. Chłopak rozkłada ręce, a ten gest ma zastąpić słowa: dostarczył zamówiony towar, za felery nie odpowiada, domyśla się, że odbiorca liczył na kolor biały, ale z konieczności musi się pogodzić z beżowym, ostatecznie mulatka to też człowiek… Junior usuwa się na bok: zrobił swoje. Teraz niech Shirley-Glynesse Wright sama stawi czoło swemu losowi. Shirley patrzy na zebranych przy grobie jej ojca ludzi, jakby się zastanawiała, co ona właściwie ma tu do roboty. Pawlak ogląda się bezradnie na Septembra. Ten wzrusza ramionami i wrzuca w usta pastylkę na uspokojenie: Patrzy więc Kaźmierz na Kargula. Władek stoi nieruchomo jak słup telegraficzny, ale wbite w Shirley jego wytrzeszczone oczy wyrażają najgłębsze przekonanie, że może dobry Pan Bóg wybaczyłby Johnowi grzech cudzołóstwa, ale już cudzołóstwo z czarnoskórą jawnogrzesznicą nawet przy najlepszej protekcji nie może liczyć na łaskę boską… Shirley-Glynesse Wright stoi przed oczyma Pawlaka jak wyrzut sumienia. Czeka na jakiś gest, na jakieś słowo brata swego ojca.