Выбрать главу

– Tu ci, co są najkrócej chcą być bardziej amerykańscy niż Amerykanie! Nie znacie tutejszych Polaków.

– Wskazał fajką kłócących się przy fortepianie prezesów, prezydentów i komisarki różnych kół i klubów.

– Awo! Kiedy wam tu zaświta historyczne myślenie, że Polacy nie dzielą się na tutejszych i krajowych, tylko na mądrych i głupich! Wy tu macie te durackie Fahrenheity, co wyżej stoją od naszego Celsjusza, a temperatura w końcu ta sama! W tej chwili wśród skupionych przy fortepianie organizatorów powstało zamieszanie. Mike Kuper przytknął do ust blaszanego kogutka, zapiał chrypliwie i zaczął na głos układać swój scenariusz: najpierw pan Przyklęk zagra hymn i wszyscy się popłaczą, potem zabrzmią tony poloneza, dzieci ruszą od drzwi ku estradzie i tam zastygną w patriotycznej pozie z rękami złożonymi jak do modlitwy, a wówczas on dokona uroczystego otwarcia…

– Tyż piknie! – wykrzywił się szyderczo prezydent Związku Podhalan. -Tylko dlaczego akurat ty, Mike?! – A kto odkrył, że w tym domu ćwiczył Paderewski? – Ja! – niespodziewanie odezwał się od fortepianu stroiciel, co wcale nie spotkało się z uznaniem organizatorów.

– Ale- ja nadałem to on the air! – Mike nie myślał ustąpić komukolwiek pierwszeństwa.

– Po mnie przemówi ktoś z rodziny! Wyciągnął rękę i przywołał na estradkę Kargula. Kiedy ten ociężale ruszył od baru w stronę mikrofonu, Pawlak odstawił szklankę i doskoczył do Mike'a.

– Ot, pomorek! Taż on dla Jaśka nie rodzina! Mike zmierzył spojrzeniem mikrą postać Pawlaka i bez wahania odsunął go na bok jak zawadzający na scenie rekwizyt. -W Ameryce liczy się format i prezencja! Kargul skwapliwie potwierdził gestem głowy zgodność swoich poglądów ze zdaniem Mike'a.

– Niech on mnie w denerwację nie wprowadza – zapienił się Pawlak, doskakując do Mike'a i oskarżycielsko wyciągając palec w stronę Kargula.

– Przez niego świętej pamięci brat mój do Ameryki musiał uciekać! – All right! – ucieszył się Mike, któremu oświadczenie Pawlaka dało argument do ręki.

– Więc właśnie przemówi człowiek, któremu John tak wiele zawdzięczał! Kargul poczuł wielką satysfakcję, że oto sprawdziło się jego przekonanie, że John dlatego zaprosił właśnie jego, że mikra postura rodzonego brata wydała mu się zbyt nędzna jak na obowiązujący w Ameryce format. Ten cały Mike zna się na ludziach, skoro nie do Kaźmierza lecz do niego zwrócił się z pytaniem, czy znajakąś piosenkę, którą lubił w młodości John Pawlak.

– Znam! – Zagramy, żeby mu zrobić przyjemność – oświadczył Mike, notując coś na kartce.

– Taż on nie żyje! – wyrwał się Pawlak, ale stojący obok Steve Fay rozproszył jego obiekcje: – Dont worry! Przez tę piosenkę on będzie tu z nami! Twarz prezydenta Podhalan wyrażała niewzruszone przekonanie, że zaśpiewanie ulubionej piosenki zrobi Johnowi niebywałą frajdę. Ale Kaźmierz nie mógł sobie jakoś przypomnieć żadnej wzniosłej pieśni, dzięki której Jaśko już w młodości mógłby nabrać odpowiedniego dla Ameryki formatu. A wtedy Kargul, rozgrzany coctailami, zapowiedział wykonanie utworu, który Jaśko najchętniej śpiewał na wygonie przy pasionce. Nabrał powietrza, przytupnął dziarsko i trzymając za statyw mikrofonu jak za kibić dziewczyny, wykonał pół obrotu i huknął dziarsko: Hej, kochałem cię dziewczę, Oj, kochałem skrycie, Hej, chciałem pożartować, A zrobiło się dziecię! Rozległ się śmiech i oklaski. Pawlak swoją interwencją przerwał karierę Kargula jako showmana: wskoczył na estradkę i chwycił go za klapy.

– Ty bambaryło! To ty przyjechał w gości wstyd mnie przy-nosić?! – Awo! Co ciebie użądliło?! Tak Jaśko śpiewał w tu poru! – Taż on ze wstydu w grobie przewraca sia! Ty cabanie! Takiego hardabasa na otwarcie ja nie wpuszczę! – Czep się swojej czekolady! Żeby nie ona, naszej Ani by my nie zgubili! To twój, Jaśko nas do kolaboracji z czarnymi zmusił! – Żeby jego wilcy! Ja w osobistej swej postaci tu stojący oświadczam, że rasizm to dla mnie prosto niepojęta rzecz! – Blacks to problem – wtrącił się Steve Fay.

– Taż muszą być czarni, jak biały ma być biały! – Ich problemy najlepiej rozstrzygać bez nich! – zawyrokował Steve, uzyskując głośną aprobatę kobiety, przed którą świat nie miał tajemnic.

– Nu, kłopot serdeczny – Pawlak potoczył wzrokiem po twarzach obecnych.

– To czym się różni amerykańska demokracja od, przeprosiwszy za słowo, socjalizma? U nas też o nas decydują bez nas.

– Wy nie macie u siebie czarnej mniejszości – pojednawczo wystąpił mister September, a wtedy Pawlak popatrzył na niego jak na naiwne dziecko.

– Spróbowałby mister dać sobie radę z czerwoną! – To gorsze jak stonka! Tym razem Kargul poparł Kaźmierza. Mogli się różnić w swoich poglądach co do kolorów, ale nie co do ustroju, w jakim przyszło im żyć. Znowu przez moment poczuli się solidarni. Na znak Mike'a stroiciel uderzył w klawisze, korowód dzieci ruszył w rytmie poloneza i oni znowu poczuliby się tu zbędni, gdyby w tej chwili nie rozległ się dzwonek telefonu. Katastrofistka wyciągnęła słuchawkę w stronę Pawlaka: – For you! Kaźmierz przyłożył słuchawkę do ucha i nagle wybałuszył oczy. Zamiast ludzkiego głosu usłyszał w słuchawce straszliwy jazgot sfory psów. Potrząsnął słuchawką, jakby chciał z niej wysypać piasek i jeszcze raz przyłożył do ucha. Dobiegł go głos Ani: – Nie martwcie się o mnie, wszystko jest okey! Wrócę, jak zarobię trochę pieniędzy! – Ot, koczerbicha jedna -mruknął Kargul, pochylony nad ramieniem Kaźmierza.

– To ona rodzinę dla dolarów rzuciwszy? – Ania, dziecko! – krzyczał Pawlak.

– Gdzie ty jesteś? Co ty robisz? – Ja?… Ja pracuję w biurze! Głos Ani w słuchawce został znów zagłuszony wściekłym ujadaniem, jakby była zającem, za którym goni sfora psów.

– A cóż tam taki gwałt?! – krzyczał do słuchawki Kaźmierz.

– Bo to jest… travell office i pełno tu klientów! – A po jakiemu oni gadają?! – Pawlak musiał aż odsunąć słuchawkę od ucha, bo psi jazgot rozsadzał mu bębenki – Ania, dziecko, wracaj ty do domu! – Nie szukajcie mnie – brzmiała odpowiedź.

– Wrócę, jak ciocię przekonam, że u nas nie ma rasistów! September-Junior zbliżył się do telefonu i czujnie śledził przebieg rozmowy. Kiedy dobiegł go jazgot psów, wyrwał z ręki Pawlaka słuchawkę i przyłożył do ucha: – Ania?! Ania?! – Ale głos Ani zaniknął, przykryty szczekaniem, warczeniem i charkotem stada gryzących się psów. Daremnie wciąż wywoływał Anię. Słuchawkę wypełniały psie głosy.

– Wiem, gdzie ona jest! – wykrzyknął, ruszając ku wyjściu.

– Tam, gdzie znalazłem Shirley! Pawlak i Kargul bez wahania ruszyli za nim. W słuchawce, którą podjął teraz z baru mister September, dalej rozlegało się kłapanie psich zębów i skowyt pogryzionych psów…

Rozdział 43

Słuchawka telefonu w hotelowym holu dyndała na sznurze, łowiąc piekielne dźwięki, jakie wypełniły cały „Columbus-Hotel”. Między obrotowymi drzwiami a recepcją, wśród palm i foteli, kłębiły się na dywanie sczepione w śmiertelnej walce psy wszelkiej rasy. Każde piekło zaczyna się od dobrych intencji… Ania po powrocie ze spaceru chciała skorzystać, że nikogo nie ma w recepcji i wykręciła prędko numer domu Johna Pawlaka. W tej samej chwili, kiedy po tamtej stronie drutu usłyszała przejęty głos dziadka Kaźmierza, zauważyła schodzącego ze schodów angorskiego kota; wszystkie psy, których smycze dzierżyła w swoim ręku równocześnie wystartowały w stronę kota, ciągnąc ją za sobą; daremnie Ania, rzuciwszy w popłochu słuchawkę, starała się opanować sytuację; kot uciekł na góre, a psy goniły go, póki na podeście schodów nie dopadły i ku rozpaczy właściciela nie rozdarły go na strzępy; najgorsze, że właścicielem kota był dyrektor „Columbus-Hotel”; teraz stał nad tym, co zostało po angorskim kocie; stał i płakał. Ania widziała go tak płaczącego już drugi raz: pierwszy raz było to w dniu, w którym została przyjęta do pracy na miejsce miss Shirley-Glynesse Wright w charakterze opieki dla psów. Wtedy- jak się dowiedziała od Shirley – płakał, bo rzucił go kochanek, którego ściągnął na własny koszt z Wenezueli, gdzie hotelarz bawił na urlopie. Smagły kochanek po tygodniu zostawił go dla czeskiego marynarza, który wybrał wolność i żył z pogadanek w radio. Teraz dyrektor stracił drugi obiekt swej miłości. Ktoś musiał ponieść za to konsekwencje. To, co zostało z kota, kazał recepcjoniście zanieść do wypchania, Ani zaś wskazał obrotowe drzwi: niech się więcej nie pokazuje w jego hotelu! Musiał chyba stracić rozum, by raz zaufać kobiecie! Nie upłynęło nawet dziesięć minut od próby skomunikowania się z rodziną, kiedy Ania znalazła się na ulicy. Na szczęście wiedziała, gdzie może znaleźć ciocię Shirley…