Po wspaniałych marmurowych schodach kroczyła za Carmen na pierwsze piętro, przyglądając się wiszącym na ścianach portretom członków rodziny de Riano. W holu na piętrze minęły szczególnie uderzający obraz – portret osiemnastowiecznego arystokraty, który przypominał tak bardzo Vincente de Riano, że oszołomiona Rachel zatrzymała się i zaczęła mu się bacznie przyglądać.
– To Rodrigo de Riano, praprapradziadek wuja – wyjaśniła Carmen. – Uderzające podobieństwo, prawda? Ale tio jest o wiele przystojniejszy…
– Obawiam się, że wprawiasz naszego gościa w zakłopotanie, chica. – Głęboki, dobrze znany głos rozległ się niespodziewanie za plecami Rachel.
Seńor de Riano po raz kolejny wprawił Rachel w zakłopotanie; zauważył jej zainteresowanie mężczyzną na portrecie, i zapewne również zdradliwy rumieniec, który pojawił się na jej policzkach. Chcąc jak najszybciej wrócić do równowagi i uspokoić przyspieszone bicie serca, Rachel starała się unikać jego wzroku.
– Po obejrzeniu portretów, śmiem twierdzić, że wszyscy członkowie waszej rodziny byli niezwykle przystojni – zwróciła się do Carmen, starając się nadać głosowi naturalne brzmienie. – Ty również, Carmen, jesteś bardzo piękną dziewczyną. Nie dziwię się, iż skradłaś serce memu bratu… I… jest mi doprawdy ogromnie przykro, że nie było go przy tobie, gdy wasze dziecko przyszło na świat.
– Obydwie z Luisą ogromnie za nim tęsknimy – przyznała Carmen, rzucając wujowi wojownicze spojrzenie.
– Ja też za nim tęsknię… – Rachel zagryzła wargę. – Nie widziałam go od sześciu lat. Ale myślałam o nim każdego dnia i każdego dnia za nim tęskniłam. Dlatego przyjechałam do Hiszpanii… Pragnę go odszukać… On nawet nie wie, że nasza matka nie żyje…
Carmen gwałtownie wciągnęła powietrze.
– Wasza matka nie żyje?! – wyrwało jej się z głębi serca.
– To prawda – potwierdził jej wuj. – Matka Briana zmarła na zapalenie płuc. – Jego głos brzmiał łagodnie, bez cienia wczorajszej agresji i wrogości. – I dlatego panna Ellis tu przyjechała – ciągnął, przemawiając do Carmen jak do dziecka, które sprawia kłopoty. – Mam nadzieję, że go odnajdzie i przekaże mu tę smutną wiadomość.
Carmen patrzyła na Rachel, jakby czekała z jej strony na potwierdzenie słów wuja.
– Po wyjeździe Briana mama niczego bardziej nie pragnęła, jak tylko błagać go o przebaczenie – wyznała Rachel.
– O przebaczenie? – Twarz Carmen wyrażała lęk i przerażenie.
Tym razem dwie pary błyszczących, czarnych oczu wpatrywały się w Rachel.
– Matka obawiała się, że rozpacz i gorycz, w której żyła po odejściu od nas ojca, wpłynęła destrukcyjnie na nasze dzieciństwo. Obwiniała się, iż to przez nią Brian przedwcześnie opuścił rodzinny dom. Chciała go przeprosić i wyznać mu, że jest jej z tego powodu niezwykle przykro… – Rachel nagle umilkła.
Carmen stała zmieszana ze spuszczoną głową. Rachel odniosła wrażenie, że Brian zwierzał się jej ze swych najskrytszych sekretów i w umyśle Rachel błysnął nagle wątły promyk nadziei. Być może Brian naprawdę kochał tę dziewczynę… Być może nie był to wcale przelotny związek, co uporczywie starał się sugerować seńor de Riano. Pokrzepiona tymi myślami dodała:
– W ostatnim tchnieniu matka modliła się, aby Brian znalazł w życiu szczęście. Obiecałam jej wówczas, że go odnajdę i powiem, jak bardzo go kochała, ale… – Urwała i wbiła martwy wzrok w mozaikę podłogową. – Ale jeśli on nie skontaktował się z tobą ani razu od czasu swego zniknięcia, obawiam się, że nie zdołam go odnaleźć.
Słysząc te słowa, Carmen zatopiła twarz w dłoniach. Rachel poczuła się nieswojo. Widocznie nie zdawała sobie sprawy, ile wysiłku kosztuje Carmen ta konwersacja. Mimowolnie podniosła wzrok na Vincente de Riano i napotkała jego intensywne, przeszywające spojrzenie. Mimo że bardzo tego pragnęła, nie była w stanie oderwać od niego oczu.
Po chwili napiętej ciszy seńor de Riano powiedział niskim głosem:
– Myślę, że nasza mała nińa jest już głodna. Proszę oto butelka… – Podał Rachel przyniesioną z dołu butelkę i odwróciwszy się, dodał: – Spotkamy się w jadalni, jak położycie Luisę spać.
Rachel patrzyła za nim, jak odchodzi i w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że Carmen już dawno zniknęła za ciemnymi, ozdobnymi drzwiami swego apartamentu. Pospieszyła więc za nią i nagle stanęła jak wryta na progu ogromnego, pięknego pokoju.
Kapa na łóżku, baldachim oraz zasłony uszyte były z białej koronki. W przestronnej wnęce spostrzegła dziecinne mebelki oraz łóżeczko przyozdobione takim samym koronkowym baldachimem jak łóżko matki. Biel koronki żywo kontrastowała z ciemną drewnianą podłogą i lśniącymi, politurowanymi meblami. Całość sprawiała niezwykle romantyczne wrażenie. Rachel wkroczyła do tego niebywałego wnętrza jak do zaczarowanej krainy z sennego marzenia.
– Nigdy w życiu nie byłam w tak pięknym pokoju – szepnęła urzeczona.
– Tio Vincente urządził go specjalnie dla mnie po śmierci moich rodziców – powiedziała Carmen, zmieniając dziecku pieluszkę. – Kiedyś ten pokój był sypialnią moich dziadków. Pierwszą rzeczą, której się pozbyliśmy, były nieładne meble obite na czerwono i spłowiałe ścienne draperie.
Rachel domyśliła się, że dla młodej, nowoczesnej dziewczyny poprzedni wystrój musiał być przytłaczający. Jeszcze raz poruszyła ją wrażliwość seńora de Riano, który nie bacząc na swój własny ból, w pierwszym rzędzie pragnął ukoić cierpienia swej bratanicy.
– Czy przedtem mieszkaliście razem? – spytała Rachel, zaciekawiona wszystkim, co dotyczyło senora de Riano i jego rodziny.
– Nie. Mój ojciec był pierworodnym synem i odziedziczył ten dom po śmierci dziadków. Tio Vincente ma swoją własną willę, którą bardzo lubi, ale od czasu śmierci moich rodziców większość czasu spędza tu ze mną… Tutaj przynajmniej nie ścigają go demony przeszłości… Jego żona zginęła w tej samej katastrofie co moi rodzice.
– Wiem – powiedziała Rachel szeptem pełnym bólu.
– Powiedział ci o Leonorze? – W głosie Carmen słychać było zaskoczenie.
– Tak. – Choć nie wspomniał jej imienia, pomyślała. – Powiedział mi również, że była w ciąży. Och, to dla was obojga musiał być straszny cios! Nie dziwię się, że seńor Vincente kocha do szaleństwa Luisę. – W obawie, że jej zainteresowanie senorem de Riano stanie się zbyt widoczne dla Carmen, Rachel pospiesznie zmieniła temat. – To straszne, że Brian nie widział jeszcze własnej córki…
– Brian niczego nie ukradł – oświadczyła Carmen zapalczywie. – Pewnego dnia, gdy już oczyści swe imię, wróci do mnie i do Luisy. Tio Vincente jeszcze się przekona, że pomylił się co do jego osoby! – Spojrzała na Rachel z sympatią. – Dlaczego nie usiądziesz w fotelu? Tak jest najwygodniej karmić dziecko.
– Masz rację. – Rachel była zachwycona, że Carmen odnosi się do niej tak życzliwie. – Ale nie wiem, czy Luisa zechce, bym ją karmiła… Może tym razem tylko postoję i popatrzę?
– Och, nie. Bardzo proszę… Gdy po raz pierwszy ujrzałam cię z wujkiem, nie wiedziałam, co o tobie myśleć. Bałam się, że nastawi cię przeciwko Brianowi… Ale widzę, że ty naprawdę go kochasz. – Urwała na chwilę. – Mówił mi wielokrotnie, że byliście sobie bardzo bliscy. On też cię bardzo kocha.
– Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś – szepnęła Rachel. Miała łzy w oczach.
Gdy Carmen podała jej dziecko, nastrój Rachel zdecydowanie uległ zmianie. Luisa zaczęła ssać mleko z takim zapałem, że obie dziewczyny mimowolnie się roześmiały.