Rachel z uśmiechem pochyliła się nad swoją bratanicą.
– Gdy po raz pierwszy cię ujrzałam, maleńka, wydało mi się, że widzę twarz Briana i natychmiast cię pokochałam.
Carmen siedziała przez chwilę w zadumie, a potem blady uśmiech wypłynął na jej usta i powiedziała:
– Tio Vincente uważa, że spędzam z Luisą zbyt dużo czasu… Ale on nie rozumie, jaką przyjemność sprawia mi samo patrzenie na dziecko. Wiesz, nie mam ani jednego zdjęcia Briana…
– Za chwilę będziesz miała – oznajmiła Rachel. – Otwórz moją torebkę. W skórzanym portfelu znajdują się zdjęcia. Zatrzymaj je.
Gdy Carmen wyjęła cenne dla siebie pamiątki, w pokoju nastała cisza przerywana jedynie cichym cmokaniem Luisy. Rachel kątem oka obserwowała siedzącą na brzegu łóżka śliczną dziewczynę, która wprost pożerała wzrokiem zdjęcia Briana, zrobione przed jego wyjazdem z domu; na kilku zdjęciach był z przyjaciółmi oraz z Rachel i ich matką.
Luisa zdążyła już dawno opróżnić butelkę i zasnąć w ramionach Rachel, a Carmen nadal siedziała jak urzeczona, przeglądając w kółko te same zdjęcia. Tylko kobieta, która kochała mężczyznę całym sercem i duszą była w stanie tak bardzo przejąć się starymi fotografiami. Rachel przyszło nagle do głowy, że Brian zapewne zmienił się podczas tych sześciu lat. Zaczęła sobie wyobrażać, jak teraz wygląda… I znów spojrzała na Carmen. Jakąż była piękną kobietą! I sprawiała wrażenie bardzo zakochanej w Brianie… Jak to się mogło stać, że ją zostawił i zniknął – szczególnie jeśli wiedział, iż ma urodzić jego dziecko? To pytanie coraz częściej ją dręczyło, budząc nie tylko zdziwienie, ale również lęk. Czyż nie doceniał miłości tej wspaniałej kobiety?
Czy nie odczuwał żadnych skrupułów wobec senora de Riano, który zatrudnił go w swym przedsiębiorstwie ze względu na wieloletnią przyjaźń z przeorem?
Nie mogła natomiast sobie wyobrazić, żeby Vincente de Riano zachował się tak samolubnie i nieodpowiedzialnie. Ta rola zupełnie do niego nie pasowała. Choć Rachel denerwował autorytatywny sposób, w jaki zwykł ją traktować, jakoś nie potrafiła żywić do niego niechęci. Coś fascynowało ją w tym mężczyźnie i jednocześnie rozbrajało… Potrafił być niezwykle czuły i troskliwy. Otoczył Carmen i dziecko prawdziwie ojcowską miłością.
W gruncie rzeczy to bardzo wrażliwy i subtelny człowiek, rozmyślała. Z pewnością obce mu było wszelkie okrucieństwo i bezwzględność. Choć wczoraj potraktował ją dość szorstko – rozumiała teraz tego przyczyny. Miał przecież wszelkie powody, by żywić niechęć i pogardę dla Briana. A ona, Rachel, ostatecznie była jego rodzoną siostrą. Seńor de Riano miał prawo potraktować ją podejrzliwie. I to dlatego w pierwszych słowach zażądał, by natychmiast wracała do Nowego Jorku.
A jednak nie pozwolił jej wyjechać… Jej szczera miłość do brata go rozbroiła. Postanowił ją czasowo zatrudnić, by mogła spokojnie czekać na wiadomość od Briana.
– Z zamkniętymi oczami Luisa wygląda jak pani rodzona córka, seńorita. – Niski, zmysłowy głos sprawił, że Rachel drgnęła i nagle powróciła do rzeczywistości. – Maleńka śpi sobie, wielce zadowolona, ale nie wie, że pani pora posiłku już dawno minęła i jeśli natychmiast temu nie zaradzimy, być może będę musiał również i panią zanieść do łóżka. – Vincente de Riano, uśmiechając się łagodnie, wyjął niemowlę z jej ramion i ostrożnie umieścił w łóżeczku.
Rachel była tak bardzo zmieszana jego fizyczną bliskością i żartobliwymi, dwuznacznymi słowami, które wyszeptał prosto do jej ucha, że gdy wreszcie wstała, czuła, jak kolana się pod nią uginają.
Od momentu, gdy go poznała, cały czas myślała o nim obsesyjnie. Nie było chyba takiej chwili, by zdołała usunąć sprzed oczu jego wizerunek – i fakt ten naprawdę ją przerażał, zwłaszcza że znała seńora de Riano zaledwie od wczoraj.
Rozdział piąty
Rachel była tak głęboko zamyślona, że w ogóle nie usłyszała, gdy Vincente de Riano wszedł do pokoju. Carmen na widok wuja pospiesznie wstała z łóżka i zaczęła nerwowo zbierać rozrzucone fotografie. Seńor de Riano nieoczekiwanie podniósł jedno zdjęcie i przyjrzawszy mu się uważnie, schował je do kieszeni marynarki.
Dziewczyna rzuciła Rachel zaniepokojone spojrzenie; obie w lot zrozumiały, że niebawem policja otrzyma zdjęcie Briana i będzie mogła skuteczniej go poszukiwać.
Vincente de Riano w kilku krokach podszedł do drzwi i otworzył je na oścież, czekając, aż obie razem z nim opuszczą pokój.
Carmen po cichu, by nie obudzić dziecka, wysunęła szufladę ozdobnego sekretarzyka i pieczołowicie umieściła tam wybrane przez siebie fotografie, resztę zaś włożyła z powrotem do torebki Rachel.
W ułamku sekundy Rachel i Carmen wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, jakby przypieczętowując przymierze, które przed chwilą zawarły.
Gdy Rachel mijała seńora de Riano, który stał w drzwiach z władczym wyrazem twarzy, gestem pełnym godności uniosła podbródek i odwróciwszy się nieznacznie, spostrzegła, że Carmen uczyniła to samo. Szlachetna twarz młodej kobiety wyrażała siłę charakteru i woli, i ten sam co u jej wuja władczy – zapewne rodzinny – rys.
Rachel zeszła po schodach do elegancko urządzonej jadalni, cały czas świadoma niepokojąco bliskiej obecności senora de Riano. Zastanawiała się nad jego stosunkiem do bratanicy i doszła do wniosku, że łączy ich niewątpliwie głęboka miłość i przywiązanie, ale jednocześnie wyczuwało się między nimi wyraźne napięcie.
To Brian stał się przyczyną rodzinnej waśni, pomyślała ze smutkiem. Brutalnie wkroczył w ich życie, przysparzając im mnóstwa cierpień i bólu. Ale przede wszystkim został ojcem – ojcem malutkiego dziecka, które potrzebuje miłości obojga rodziców.
Nagle przed oczy Rachel powrócił obraz smagłej, przystojnej twarzy senora de Riano, w chwili gdy gestem pełnym miłości gładził Luisę po policzku. Przemknęła jej przez głowę szalona, grzeszna myśl, że oto mała Luisa jest ich nowo narodzonym dzieckiem – jej i senora de Riano! Ze wstydem w sercu przyłapała się na tym, że całkiem poważnie zastanawia się, jak też by wyglądało jej życie u boku tego niezwykłego mężczyzny, gdy leżałaby w jego mocnych ramionach podczas długich, upalnych andaluzyjskich nocy i…
– Seńorita Ellis?
Policzki Rachel okryły się purpurą.
– Słucham…? – zająknęła się, widząc zdziwione spojrzenie Carmen i przerażona odkryciem, że seńor de Riano odsunął dla niej krzesło, żeby usiadła.
Jak długo już tak stał, przyglądając jej się badawczo, podczas gdy ona puszczała wodze wybujałej fantazji?
– Dziękuję – wykrztusiła wreszcie i ciężko opadła na rokokowe krzesło obite jedwabnym adamaszkiem. Unikając wzroku gospodarza, podziwiała przez długą chwilę politurowaną powierzchnię stołu, która lśniła jak lustro.
Przy ścianie za plecami Carmen stał wspaniały mebel intarsjowany kością słoniową, przypominający rodzaj sekretarzyka. Rachel patrzyła na to cudo sztuki meblarskiej jak urzeczona.
Senor de Riano, który zasiadł u szczytu stołu, śledził wzrokiem spojrzenie Rachel.
– Patrzy pani na vargueno – wyjaśnił. – To hiszpański sekretarzyk w mauretańskim stylu mudejar, którego wpływy utrzymywały się w Andaluzji aż po wiek osiemnasty. Istne cacko, nieprawdaż? To jedyny mebel w tym domu, do którego jestem naprawdę przywiązany.
– Rzeczywiście jest piękny.
– Powinnaś więc zobaczyć willę wuja – podjęła Carmen z entuzjazmem. – Znajduje się na samym szczycie i zawsze czuję się tam jak królowa w sułtańskim pałacu, która z góry obserwuje cały świat.