Выбрать главу

Rachel instynktownie cofnęła się o krok, ale zaraz krew jej w żyłach zagrała i wojowniczo wysunęła podbródek. Nie pozwoli sobie grozić!

– Poszukuję mojego brata – oświadczyła z naciskiem.

– Przeor klasztoru położonego niedaleko La Rabidy powiedział, że właśnie pan może mi pomóc. W pobliskiej wiosce dowiedziałam się, gdzie pan mieszka, a jeden z pańskich pracowników był tak uprzejmy, że pokierował mnie, gdy wjechałam za bramę. To wszystko, co mam panu do powiedzenia.

Twarz Vincente de Riano stężała jeszcze bardziej, tak jakby ta ostatnia informacja dolała tylko oliwy do ognia. Wykrzywił usta z widocznym niesmakiem.

– To musiał być Jorge – powiedział tonem politowania. – Jest wyjątkowo wrażliwy na kobiece wdzięki. No cóż, tak czy inaczej, straciła pani tylko czas i pieniądze – uciął krótko. – Życzę pani przyjemnego lotu powrotnego do Stanów, señorita. – Odwrócił się nonszalancko i gwizdnął na ogiera, który parskając przegalopował przez padok.

– A ja życzę panu, żeby pan poszedł do diabła! – wypaliła. Rachel nigdy przedtem nie odezwała się w taki sposób, ale też nigdy przedtem nie była tak bardzo rozstrojona.

– Zapomina pan, że mam jeszcze inne możliwości – dodała z furią. – Jeśli pan zna Briana, to ludzie z okolicy znają go również. Jestem pewna, że znajdę kogoś, kto mi pomoże.

Dłuższe przebywanie w towarzystwie tego niesympatycznego mężczyzny było tyleż irytujące, co bezcelowe. Rachel odwróciła się na pięcie i pomaszerowała raźno w stronę swojego samochodu.

– Na pani miejscu nie liczyłbym na to – dobiegł ją z tyłu drwiący głos.

Rachel zwolniła kroku i lekko odwróciła głowę; policzki płonęły jej z emocji.

– Proszę mnie nie straszyć, señor. Nie jestem pańskim sługą ani przerażonym poddanym, którego życie zależy od pańskiego widzimisię.

Wyczuła, że uderzenie było celne. Zapadła na moment pełna napięcia cisza.

– Podobnie jak Brian, bije pani na oślep – rzekł ze śmiertelnym spokojem, który, znać było, sporo go kosztował. – Radzę jednak nie zapominać, że znajduje się pani na moim terenie. Tu rządzimy się nieco innymi prawami.

– Czarujący z pana dżentelmen – zakpiła, buntowniczo wysuwając podbródek. – Czy wasze spotkania z Brianem były równie przyjemne?

– Jedno trzeba przyznać, że obu nam zapadły w pamięć – rzekł z zagadkowym wyrazem twarzy. Jego oczy, zmrużone na słońcu, przypominały dwa czarne jak atrament punkciki.

– Och, doprawdy? – uśmiechnęła się cierpko. – Czyżby Brian zasugerował, że spowiedź dobrze by zrobiła pańskiej duszy? Czy doradził wizytę u pańskiego dobrego znajomego, przeora z La Rabidy?

Przekorny uśmiech przemknął po jego smagłej twarzy; właściwie był to cień uśmiechu, ale w jednej chwili zdała sobie sprawę, jak porywająco pięknie by wyglądał, gdyby uśmiechnął się naprawdę. Zrobiło to na niej piorunujące wrażenie, choć nie dała niczego po sobie poznać.

– Kiedy po raz ostatni widziała pani brata? – usłyszała pytanie, które boleśnie ukłuło ją w serce.

– Minęło już trochę czasu – odrzekła wymijająco, starając się opanować uczucia.

– Zapewne wystarczająco dużo, żeby uwierzyć w każde jego kłamstwo.

– Kłamstwo? – obruszyła się. – To do niego niepodobne. Cokolwiek by mówić, Brian zawsze był brutalnie szczery.

Robiła nadludzki wysiłek, żeby stać prosto, czuła bowiem, że kolana się pod nią uginają i ziemia usuwa spod stóp. Upał i duchota nie tylko opóźniały jej reakcję; teraz po prostu zaczynało jej się mącić w głowie.

– To brzmi jak zeznanie pod przysięgą. – W jego głosie czuło się lekką drwinę.

– Bo znam swego brata i wiem, ile jest warte jego słowo! – zaperzyła się.

– Być może znała go pani… kiedyś – rzekł z wymownym naciskiem i uważnie spojrzał na Rachel, której twarz przybrała nieoczekiwanie posępny wyraz.

„Nie wiem, czy powinnam nadal ufać Brianowi – mówiła przed śmiercią jej matka. – Wyjechał już tak dawno… Mam złe przeczucia, Rachel”.

Wówczas Rachel myślała, że wątpliwości matki zrodziły się z bólu spowodowanego rozłąką i rozczarowaniem.

Ale teraz, mając na żywo w pamięci jej ostatnie słowa, nie mogła puścić mimo uszu tego, co przed chwilą powiedział ten arogancki nieznajomy.

Kochała Briana i rozumiała go – a przynajmniej wydawało jej się, że rozumie motywy jego postępowania. Gdy ojciec od nich odszedł, Brian poczuł się śmiertelnie ugodzony. Pogrążony w rozpaczy nie potrafił sobie znaleźć miejsca i wreszcie wyjechał w podróż do Europy, aby tam, w obcym świecie, wyleczyć rany. Rachel, starsza od niego o dwa lata, cierpiała również, ale była znacznie bardziej opanowana i potrafiła cierpieć w ukryciu; potrafiła zamknąć się w sobie i odciąć od dramatycznych wspomnień, szukając pociechy i ukojenia w kontaktach z dziećmi.

Stephen, jej narzeczony, a zarazem pracodawca, jakże nienawidził tego ustawicznego zamartwiania się o nieobecnego brata. Stale jej zarzucał, że zachowuje się jak wdowa pogrążona w żałobie, i że bardziej kocha Briana niż jego.

Może miał rację? – przemknęła jej przez głowę spóźniona myśl. Może to frustracja spowodowana niedosytem uczuć z jej strony popchnęła go w końcu ku innym kobietom? Takie wyjaśnienie było w pewnym sensie pocieszające, ale mimo wszystko ból z powodu zdrady Stephena nadal rozdzierał jej serce. Nie czas jednak było rozpamiętywać przeszłość i rozdrapywać żywe rany. Wzięła się w garść i odważnie uniosła głowę.

– Proszę odpowiedzieć mi tylko na jedno pytanie, señor. Czy ostatnio widział pan mojego brata?

– Nie.

Tym jednym krótkim słowem brutalnie pozbawił ją wszelkich nadziei. Poczuła, że życie z niej uchodzi jak powietrze z nakłutego balonika.

Stała przez chwilę w milczeniu, przygnieciona gwałtowną rozpaczą, a potem podniosła na señora de Riano oczy szkliste od łez. Wiedziała już, dlaczego od pierwszego wejrzenia zapałał do niej dziwną niechęcią. Była przecież niezwykle podobna do brata. Jeśli więc Brian czymś mu się naraził…

Wielki Boże, a jeśli Brian wpadł w jakieś tarapaty? Czyżby złe przeczucia matki miały się sprawdzić? W głowie Rachel huczał wir niespokojnych myśli. Och, gdybyż mogła go teraz zobaczyć! Był takim wrażliwym, pobudliwym chłopcem, kiedy widziała go po raz ostatni. Miał wówczas zaledwie osiemnaście lat i z młodzieńczą brawurą opuszczał Nowy Jork… A więc minęło już sześć lat – sześć długich lat rozłąki. Uświadomiła sobie teraz, że Brian ma dwadzieścia cztery lata, ona zaś dwadzieścia sześć, i w życiu ich obojga zaszły niewątpliwe zmiany.

Nieważne, ile lat minęło, skarciła się w duchu. Brian nie mógł być równorzędnym przeciwnikiem dla kogoś takiego jak señor de Riano. Ten człowiek miał nie tylko więcej lat, ale, co ważniejsze, dużo więcej życiowego doświadczenia. To było widać gołym okiem.

Ocierając wierzchem dłoni pot z czoła, usiłowała skupić myśli. Zachodzące słońce silnie przypiekało i nadal dawało się we znaki. Z trudem wydobywając głos, spytała:

– Czy może mi pan powiedzieć, gdzie on teraz przebywa?

– Nie.

– Tego się obawiałam – odparła z rezygnacją. Zapadła chwila głębokiego milczenia.

– Dlaczego pani go szuka?

– To już moja sprawa. – Westchnęła i chwyciła głęboki oddech; poczuła na swych falujących piersiach uważny wzrok mężczyzny.

– Czyżby sam panią wezwał do siebie?

Znów w sercu Rachel wezbrała gorycz, ponieważ Brian nigdy nie wystąpił z taką propozycją. Tak jakby przez te wszystkie lata po prostu nie chciał ich widzieć… Señor de Riano miał prawo myśleć inaczej. Zauważyła, że niecierpliwie czeka na odpowiedź.