Выбрать главу

Powoli otworzyła oczy i w ciemności ośmieliła się rzucić ukradkowe spojrzenie na Vincente de Riano. Wyraz jego twarzy był nieodgadniony, jakby błądził gdzieś daleko myślami. Niewątpliwie wspominał chwile namiętnej miłości, które przeżywał kiedyś z żoną… Rachel zrobiło się tak bardzo smutno na duszy, że chciała czym prędzej uciec z Malagenii – uciec od własnych obsesyjnych myśli, od uczuć, które budził w niej ten mężczyzna.

Podświadomie czuła, że wieczór ten skończy się dla niej katastrofą – ulegnie czarowi chwili i otworzy przed Vincente de Riano swe serce. Och, za wszelką cenę musiała ugasić ogień, który w nim zapłonął.

Dlaczego muzyka nie umilknie? Zmysłowe piękno tego tańca stało się teraz dla Rachel trudne do zniesienia. Wiedziała, że jeśli kiedykolwiek w życiu przyjdzie jej podziwiać flamenco – zawsze powracać będzie wspomnienie tego wyjątkowego, fascynującego wieczoru. I na samą myśl, że Vincente de Riano stanie się niebawem jedynie bohaterem wspomnień, rozpacz rozdzierała jej serce.

Z szokującą jasnością pojęła, że zakochała się miłością beznadziejną – uczuciem bolesnym, dręczącym, które kiedyś dawno temu prześladowało jej matkę… Wiedziała, że z tego rodzaju miłości nigdy nie można się wyleczyć.

Rozdział siódmy

Rachel walczyła z chaosem myśli. Czuła, że wpadła w pułapkę własnych uczuć. Z jednej strony bowiem pragnęła przebywać z Vincente de Riano jak najczęściej -z drugiej zaś nie wyobrażała sobie wspólnego z nim pobytu w jego willi w górach. Tam przecież jeszcze nie tak dawno wiódł szczęśliwe życie ze swą żoną… Leonora… Jaką kobietą była żona Vincente de Riano? – zastanawiała się gorączkowo.

Och, co się z nią działo? Po raz pierwszy od sześciu lat czuła dziwną irytację na myśl o Brianie. To przecież z jego powodu przybyła do Hiszpanii. Gdyby Brian nie opuścił Nowego Jorku, los nigdy nie zetknąłby jej z seńorem de Riano!

– Seńorita Ellis?

Szybowała myślami tak daleko, że nawet nie spostrzegła, kiedy tancerze opuścili scenę. Vincente de Riano zwracał się do niej właśnie z jakimś pytaniem. Popatrzyła na niego błędnym wzrokiem.

– Przepraszam, czy pan coś mówił…?

– Widzę, że pochłonięta jesteś myślami o czymś innym – powiedział z poważnym wyrazem twarzy. – Podejrzewam, że wciąż martwisz się o brata.

Była to prawda, ale tylko częściowo…

– Nie chciałam nikomu zepsuć wieczoru – przeprosiła Vasquezów. – Dziękuję za zaproszenie. Nigdy nie widziałam równie fascynującego tańca… Ale prawdę mówiąc, jestem tak przybita zniknięciem brata, że nie potrafię o tym przestać myśleć. Im szybciej go znajdziemy, tym lepiej. Nie mogę przedłużać w nieskończoność pobytu w Hiszpanii.

– Senorita Ellis z pewnością niecierpliwi się, by wrócić do swojej małej podopiecznej – Vincente de Riano zwrócił się do szefa policji. – Bądź tak dobry i pojedź z nami do domu. Dostaniesz fotografie Briana. – Odwrócił głowę do Rachel. – Verdad, senorita? – Patrzył jej prosto w oczy z taką rezerwą i chłodnym spokojem, jak pierwszego dnia przed stajnią w Aracenie.

I znów poraziła ją myśl, że nadal opłakuje Leonorę, swą nieżyjącą żonę, a wieczór ten zorganizował jedynie po to, aby poznać ją z Hernando Vasquezem.

Wolno skinęła głową i spojrzała z wdzięcznością na szefa policji.

– Tak, oczywiście – powiedziała.

– W takim razie pójdziemy już. – Autorytatywna komenda gospodarza zakończyła wieczór.

Rachel wpadła w popłoch, gdy Vincente de Riano sięgnął po jej ramię. Nie chciała, by jej dotykał. Bała się jego bliskości.

Po chwili siedzieli obok siebie w samochodzie; czuła mięśnie jego ud i ramion tuż przy swoim ciele i serce waliło jej bezlitośnie, aż do bólu. Przerażona, że senor de Riano mógłby to usłyszeć, gwałtownie, zbyt gwałtownie, odsunęła się od niego.

– Odpręż się, Rachel – powiedział lekko poirytowanym tonem. – Nie mam zwyczaju rzucać się na bezbronne kobiety. Poza tym musimy o czymś ważnym porozmawiać…

– Czy chodzi o moją wycieczkę do La Rabidy?

– Nie – rzucił pospiesznie. – Chodzi o Carmen… Dobrze się czuje w Cordobie i zdecydowała pojechać z rodzicami chrzestnymi do ich domu w Benidormie na wybrzeżu. Słońce i morskie powietrze dobrze jej zrobią.

– Jak długo zamierza tam zostać? – zaniepokoiła się Rachel. – A co będzie z Luisą?

Wzruszył ramionami.

– Właściwie nie mam pojęcia… Może tobie powiedziała coś więcej, Felipe? – zwrócił się do kierowcy, który ku zażenowaniu Rachel musiał słyszeć całą rozmowę.

– Nie, patron. Powiedziała tylko, że zadzwoni do senority Ellis, gdy dojedzie do Benidormu.

Vincente de Riano odwrócił się do Rachel. Poczuła na twarzy jego wzrok niczym podmuch gorącego powietrza.

– Czy nagła zmiana planów stanowi dla ciebie poważny problem? – spytał. – Myślę, że pobyt Carmen w Benidormie nie potrwa dłużej jak kilka dni… Oczywiście, dostaniesz godziwą rekompensatę za tę niedogodność.

Poważny problem? Ależ tak! – chciała wykrzyknąć, ale powstrzymała się ostatkiem woli. Spędzenie w towarzystwie senor a de Riano następnej minuty, nie mówiąc już o następnym dniu, wymagało od niej nadludzkiego wysiłku.

– Przecenia pan moją interesowność, senor – odparła z całą godnością, na jaką było ją stać. – Jeśliby pieniądze znaczyły dla mnie tak wiele, z pewnością nie wybrałabym zawodu opiekunki do dzieci… – Głos jej łamał się ze zdenerwowania. – Ponieważ jednak okazało się, że mam ogromny dług do spłacenia, muszę jak najszybciej wracać do domu i znaleźć nową, dobrze płatną pracę.

Rysy mu stwardniały, a gdy przemówił, głos miał lodowaty.

– Obrażasz mnie, Rachel. Wcale nie proszę cię, ani tym bardziej nie wymagam, byś spłacała mi długi swego brata. Zwrócę ci twoje czeki podróżne w gotówce wraz z twoją pensją. – Przerwał na chwilę, a potem dodał: – Spłacaniem długów zajmie się twój brat, jeśli tylko zostanie mu udowodniona kradzież.

Podniosła na niego oczy przepełnione nadzieją.

– A więc dopuszcza pan jednak myśl, że Brian nie jest złodziejem?

– Tego nie powiedziałem – odparł z uśmiechem przyczajonym w kącikach ust. – Chciałem jedynie jasno stwierdzić, że niczego od ciebie nie oczekuję, prócz opieki nad Luisą podczas nieobecności Carmen.

Chwyciła głęboki oddech i odparła:

– W takim razie ja również jasno stwierdzam, że mogę zająć się Luisą, ale tylko przez kilka dni, nie dłużej…

– Już prawie jesteśmy w domu – przerwał jej, nim zdołała dokończyć myśl. – Przyślij zaraz Marię ze zdjęciem do mojego gabinetu, dobrze? I nie zapomnij, że jutro z samego rana wyjeżdżamy do Araceny. Dokładnie o wpół do ósmej! Maria spakuje rzeczy Luisy, a ty powinnaś spakować swoje jeszcze dziś, nim pójdziesz spać. Gdy będziesz gotowa, powiadom Felipe, on zniesie walizki do samochodu.

Gdy już zakończył wydawanie poleceń, ośmieliła się wtrącić:

– Muszę jeszcze raz zadzwonić do Nowego Jorku, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu…

– Na litość boską, Rachel! – wybuchnął z pasją. – Naprawdę nie musisz pytać mnie o zgodę za każdym razem, gdy chcesz porozmawiać ze swoim kochankiem!

– Już panu mówiłam, że… – zaczęła wzburzona jego niesłusznym podejrzeniem, ale znów nie pozwolił jej dokończyć.

– Basta! – rozkazał po hiszpańsku. – Nie musisz się przede mną tłumaczyć.

– Oto odezwał się król! – zadrwiła, świadoma, że wszelkie wyjaśnienia byłyby bezcelowe. – Wszystko co pan mówi i robi utwierdza mnie w przekonaniu, że moje pierwsze wrażenie na temat pańskiej osoby było słuszne – dodała z rezygnacją.