Zesztywniał nagle z nieprzejednanym wyrazem na swej smagłej twarzy. Powinna się zreflektować i nie powiedzieć nic więcej, ale uznała, że musi dokończyć myśl.
– Chcę ci podziękować, Vincente, za twą życzliwą gościnność oraz za to, że mi zaufałeś… Pozwoliłeś mi zamieszkać w swoim domu, zajmować się moją bratanicą i oczekiwać na wiadomość od brata.
Przymknął powieki i jego oczy wyglądały teraz jak szparki, w których żarzył się czarny ogień.
– Nie jestem już twoim pracodawcą – odparł szorstko. – Możesz teraz robić, co chcesz.
Słowa te zabrzmiały w uszach Rachel jak żałobny dzwon.
– Powodzenia – szepnęła do Briana, całując go w policzek. Zdołała jeszcze uśmiechnąć się do Carmen, a potem szybko poszła w stronę drzwi. Z tyłu doszedł ją lodowaty głos senora de Riano, który zapraszał Briana do swego gabinetu.
Rachel nie miała siły, by dotrzeć do pokoju dziecięcego. Zaledwie znalazła się w swym apartamencie, opadła bezwładnie na łóżko, pogrążona w skrajnej rozpaczy.
Na dworze panował potworny upał, toteż błogi chłód wnętrza Muzeum Sztuki w Sewilli przyniósł Rachel niewysłowioną ulgę.
Brian, który spieszył się na spotkanie z dziekanem wydziału języków obcych na miejscowym uniwersytecie, podrzucił ją tu swym małym samochodem. Później miał wrócić po Rachel i zabrać ją na zwiedzanie miasta. Wieczorem zaś razem z Carmen wybierali się na pokaz flamenco.
Dla Rachel sam dźwięk tego słowa jątrzył nie zagojoną ranę. Zaproponowała więc, że zajmie się Luisą, oni natomiast będą mieli okazję spędzić ten wieczór tylko we dwoje. I mimo ich głośnych protestów pozostała niewzruszona. Nie miała najmniejszego zamiaru po raz drugi przechodzić przez mękę. Za żadne skarby.
Dziś rano brat i siostra wskutek nalegań Carmen udali się sami na długi spacer. Od czasu powrotu z Araceny, który nastąpił trzy dni temu, właściwie nie mieli okazji do dłuższej, intymnej rozmowy. Spacerując po pałacowych ogrodach, dużo rozprawiali o przeszłości, ale Rachel nie potrafiła ukryć przed Brianem obecnych problemów w jej życiu. Brian zawsze potrafił czytać w jej myślach. Nie minęło zatem dużo czasu i Rachel otworzyła się przed bratem.
Powiedziała mu, dlaczego musiała opuścić dom Vincente de Riano w Aracenie, i od razu poczuła ogromną ulgę. Słowa wylewały się z niej rwącym strumieniem. Mówiła o bólu, o rozpaczy, jaką przeżywała po śmierci matki, o zdradzie Stephena oraz, oczywiście, o pojawieniu się w jej życiu senora de Riano…
Wyjawiła bratu najgłębsze sekrety swego serca. Nie mógł teraz wątpić, że jest śmiertelnie zakochana w Vincente. Wyglądało na to, że oboje mają szczególną słabość do ognistych czarnych oczu i gwałtownego hiszpańskiego temperamentu.
Brian taktownie obiecał, że ani on, ani Carmen nie będą jej zmuszali do pozostania w Hiszpanii. Nie powinna natomiast zapominać, że w Sewilli zawsze będzie miała dom otwarty. Kochał ją bardzo i był jej głęboko wdzięczny, że przetarła dla niego drogę do senora de Riano. Dzięki temu będzie mógł razem z Carmen cieszyć się rodzinnym szczęściem.
Cudownie się złożyło, że Brian znalazł szczęście, rozmyślała Rachel, przemierzając sale muzeum.
Chociaż wisiały tu najwspanialsze obrazy hiszpańskich mistrzów wypożyczone z Muzeum Prado, Rachel nie była w nastroju, by je podziwiać. Rzuciła tylko przelotne spojrzenie na salę, w której eksponowano arcydzieła el Greca.
Niezwykle nastrojowe i ekspresyjne płótna el Greca zafascynowały ją, ponieważ atmosfera tego malarstwa przypominała jakże złożoną – posępną i tajemniczą, gorącą i wyrazistą – osobowość seńora de Riano. Płótna el Greca były niezwykłe, oryginalne, podniecające – i takim właśnie mężczyzną był Vincente…
Besztając siebie w duszy za te skojarzenia, Rachel pospieszyła do wyjścia. Miała nadzieję, że Brian już załatwił swoje sprawy i oczekuje jej na zewnątrz. Ale w ostatniej sali jeden z obrazów przykuł jej uwagę.
Porwanie Sabinek. Bezbronne ofiary ścigane przez swych zdobywców… Rachel przyszły na myśl słowa wypowiedziane przez Vincente de Riano, gdy w popłochu opuszczała jego sypialnię. Ale jej strach miał głębsze podłoże niż przerażenie malujące się na twarzach kobiet na obrazie.
Rachel zdawała sobie sprawę, że jeśli spędzi noc w ramionach Vincente, niewątpliwie zorientuje się on, jak bezgranicznie jest w nim zakochana. A wtedy – wtedy gdy poryw namiętności minie, jedynym uczuciem, jakie mu dla niej pozostanie, będzie litość. Dlatego właśnie uciekła.
– Ten obraz wywołuje strach, prawda, pequena?
Vincente! Serce waliło jej tak mocno, że z pewnością musiał je słyszeć. Odwróciła się, mając na końcu języka ostre słowa, ale na widok jego twarzy i pod spojrzeniem jego błyszczących oczu – po prostu straciła pewność siebie. Odnosiła dziwne wrażenie, że od czasu, gdy widziała go po raz ostatni, minęły wieki. Wydał jej się dziwnie obcy i wrogi z tym lekko ironicznym skrzywieniem ust. Przypomniała sobie chwile, gdy usta te dotykały jej warg i doprowadzały ją do utraty zmysłów…
– Przyjechałem do Sewilli, by załatwić sprawy na policji – przerwał jej zapatrzenie. – Gdy wszedłem do domu, żeby zobaczyć Luisę, Maria powiedziała mi, iż Carmen poszła z nią do przyjaciół. I właśnie wtedy zadzwonił twój brat z wiadomością, że niestety się spóźni. Pytał, czy mógłbym wysłać po ciebie samochód… – Wzruszył niedbale ramionami. – Ponieważ dysponuję czasem, zaoferowałem swoje usługi. I oto jestem.
– To bardzo uprzejmie z twojej strony – odparła sztywno – ale równie dobrze mogłabym wrócić do domu taksówką. – Myśl o wspólnej z nim jeździe samochodem, nawet na krótki dystans, przerażała ją.
– Niestety, nie wracasz prosto do domu… Był do ciebie telefon. Jakiś mężczyzna oczekuje cię niecierpliwie w hotelu Don Kichot. Właśnie tam chcę cię podwieźć. To po drodze.
Rachel wpatrywała się w niego jak oniemiała.
– Mężczyzna?
– Mężczyzna, którego zamierzasz poślubić – wyjaśnił otwarcie.
– Stephen? – niemal krzyknęła.
Zbyt późno zdała sobie sprawę, że ludzie wchodzący do muzeum słyszą ich nerwową wymianę zdań i przypatrują im się z wyrazem zakłopotania na twarzach.
– Chyba to on jest menedżerem w hotelu Kennedy Plaza, czyż nie?
Stephen tu był? W Sewilli? Rachel walczyła z chaosem myśli. Niczego nie pojmowała. Co prawda Liz ostrzegała ją przed nim, ona jednak była tak zaabsorbowana senorem de Riano, że o Stephenie całkiem zapomniała. W ogóle nie istniał w jej myślach. Ze zdziwieniem przyjmowała fakt, iż kiedykolwiek mogło być inaczej.
– Bardzo mi przykro – wykrztusiła, jakby wyrwana ze snu. – Przykro mi, że znów sprawiam kłopot… Sama dotrę do tego hotelu.
Przemknęła obok niego i pospieszyła do wyjścia, mając nadzieję, iż na zewnątrz od razu natrafi na taksówkę. Vincente de Riano dogonił ją, nim zdążyła dotknąć klamki. Był wzburzony; mruczał pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa. Złapał ją za rękę i zmusił do wyjścia razem z nim, a potem przeprowadził obok rzędu taksówek do zaparkowanej za rogiem lagondy. Ten samochód przypomniał jej jazdę z Carmony, gdy senor de Riano eskortował ją, a potem zmusił, by towarzyszyła mu do jego domu w Sewilli. Nie pozostawił jej wówczas żadnego wyboru. Teraz, siedząc obok niego w samochodzie, czuła się tak samo – jak mysz schwytana w pułapkę.
Kiedy przez dłuższą chwilę nie włączał silnika, obleciał ją strach.
– Nie masz prawa zaczepiać mnie w publicznym miejscu i uprowadzać jak… jak swoją własność – zaczęła się bronić.