Выбрать главу

– Nie – przyznała posępnie i potrząsnęła głową.

Ten nagły ruch przyniósł nieoczekiwany i całkiem niepożądany skutek: świat zawirował jej przed oczami, zachwiała się na nogach i niechybnie by upadła, gdyby Vincente de Riano nie popisał się zadziwiającym refleksem. Stanowczym ruchem ujął ją pod ramię, ale ona – oszołomiona własną słabością w równym stopniu, co jego siłą, oraz dreszczem, który nieoczekiwanie przeszył jej ciało – usunęła się trwożnie spod jego ramienia. Gdy nieśmiało spojrzała mu w oczy, dojrzała w ich ciemnej głębi zastanawiające błyski.

– Ale mimo wszystko pani przyjechała… – podjął z lekkim zniecierpliwieniem.

– Przyjechałam. – Wiedziała, że łzy wiszą jej na rzęsach i za chwilę nieubłaganie spłyną po policzkach. Do licha! Spuściła wzrok. – Nasza matka zmarła nagle na zapalenie płuc… – Głos jej zadrżał. Nerwowo zwilżyła wargi, czując, że señor de Riano uważnie studiuje jej twarz.

– Brian jeszcze o tym nie wie. List, który do niego wysłałam pod adresem kurii biskupiej w Sewilli, został mi zwrócony.

Pamiętała ten bolesny skurcz w sercu, kiedy zobaczyła adnotację na dole koperty: adresat nieznany. Pocieszyła się myślą, że listu nie doręczono, ponieważ nie zadano sobie trudu, by szukać nikomu nie znanego cudzoziemca, ukrytego w jednym z górskich klasztorów. Przywiozła teraz ten list ze sobą na wszelki wypadek. Gdyby nie odnalazła Briana, pragnęła zostawić list u przeora klasztoru, w nadziei, że ten przekaże go przy okazji jej bratu.

Napisała go w dniu pogrzebu matki, otwierając przed bratem serce, wyjawiając mu latami skrywane uczucia. Przelała na papier całe swe cierpienie i ból, i miała pełną świadomość, że drugiego takiego listu już nie napisze, ponieważ ta spowiedź kosztowała ją zbyt wiele cierpień.

– Proszę, niech pan przeczyta… – Drżącą ręką wyjęła z torby kopertę i podała ją señorowi de Riano. Miała nadzieję, że treść listu zmiękczy mu serce i skłoni go do mówienia.

Wziął list jakby mimochodem, nadal bacznie śledząc wyraz jej twarzy.

– Za chwilę dostaniesz udaru – powiedział zadziwiająco łagodnym tonem i, ku jej ogromnemu zaskoczeniu, wziął ją szybko na ręce.

Czuła, że pot zalewa jej ciało, a w uszach dzwoni – choć przytomności nie straciła; pogrążona jakby w letargu nie miała siły nawet unieść głowy opartej o jego szeroką klatkę piersiową. Na policzku i skroni czuła równomierne bicie jego serca.

Gdy tak niósł ją jak piórko do ogrodu na tyłach domu, doznała dziwnego ukojenia pod wpływem siły i czułości płynącej z jego ramion. Poczuła się na tę ulotną chwilę tak pewnie i bezpiecznie jak dziecko w matczynych ramionach, i znów wróciła myślami do Stephena, którego jeszcze kilka tygodni temu miała szczery zamiar poślubić… Jakże była wówczas ślepa! Przecież to ona stwarzała Stephenowi poczucie bezpieczeństwa – mógł zawsze liczyć na jej wsparcie i pocieszenie – i tego właśnie po niej oczekiwał! Była stroną wyraźnie silniejszą w ich związku.

To jednak zastanawiające, pomyślała, że akurat w obecności seńora de Riano prawda uderzyła ją w oczy z taką oślepiającą jasnością. Prawda o słabości i egoizmie Stephena…

Gdy dotarli do patio, wyłożonego niebieskimi kafelkami i ozdobionego cienistą kolumnadą w stylu mauretańskim, señor de Riano ostrożnie położył Rachel na leżance. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiła się pokojówka z tacą zimnych napojów. Po chwili Rachel trzymała w ręku szklankę z rozkosznie chłodnym płynem.

Gdy już ugasiła pierwsze pragnienie, poczuła się nieco lepiej. Uniosła wzrok na swego wybawcę i niespodziewanie skrzyżowali spojrzenia. Na to nie liczyła wcale – na tę falę zmysłowego ciepła i podniecenia, która nagle ją ogarnęła. Wstrzymała na chwilę oddech z wrażenia, a potem gwałtownie odwróciła głowę.

– Brat, jak widzę, nie wspomniał pani, że ten rejon nazywamy La Sartenilla de Andalusia – przemówił cicho i łagodnie.

Wiedziona ciekawością rzuciła mu nieśmiałe spojrzenie, modląc się w duchu, by nie wyczytał z jej twarzy zmysłowego poruszenia.

– W pani języku to „andaluzyjska patelnia” – wyjaśnił rzeczowo.

– To prawda – Rachel przytaknęła ze zrozumieniem, a potem, zebrawszy siły, dodała: – Dziękuję za wszystko… Czuję się już o wiele lepiej i nie będę panu dłużej przeszkadzać. Czy mogłabym dostać z powrotem swój list?

– Hola, nie tak prędko! – przerwał jej niespodziewanie i otworzył kopertę. Z uwagą przeczytał list, po czym rzucił okiem na majowy stempel na znaczku pocztowym. – I czekała pani aż trzy miesiące, żeby nawiązać z bratem kontakt? – zapytał.

Och, dlaczego znów traktował ją tak jak podejrzaną w śledztwie?

– To ze względów finansowych – wyjaśniła niechętnie. – Musiałam najpierw spłacić pewne długi i upewnić się, że mam trochę oszczędności w banku… – Urwała nagle, ponieważ nie miała zamiaru wyjaśniać temu mężczyźnie zbyt wiele. Musiałaby powiedzieć, że zerwała ze Stephenem i w związku z tym straciła pracę na dziesięć dni przed udaniem się w podróż.

Dzięki Bogu, że przyłapała go na gorącym uczynku, nim złożyli sobie przysięgę. Wychodząc za mąż za Stephena, popełniłaby kolosalny błąd! Teraz była o tym święcie przekonana.

Po powrocie do Nowego Jorku będzie zmuszona poszukać sobie innej pracy. Wiedziała, że to może być trudne, zwłaszcza jeśli Stephen odmówi jej udzielenia dobrych referencji. Jakimż był mściwym, małostkowym człowiekiem! Nie potrafił zachować się honorowo… Czyżby naprawdę go kiedyś kochała?

– Zresztą mniejsza z tym – zakończyła, wstając z leżanki. Zarumieniła się, czując jego wzrok na swych kształtnych udach, które przez chwilę były widoczne spod podwiniętej spódnicy. – Jestem tu teraz – ledwie mogła mówić, policzki jej płonęły – i sama znajdę Briana.

Wyjęła mu list z ręki i odwróciła się gwałtownie, poszukując wyjścia, ale nim uszła kilka kroków, stalowa dłoń Vincente de Riano zacisnęła się wokół jej ramienia.

– A więc, kiedy po raz ostatni go pani widziała? Tylko, uprzedzam, bez wykrętów!

Rachel nie pojmowała, dlaczego ją o to pytał. Zresztą miała kłopoty z koncentracją, czując dotyk jego ciepłych palców na swej wrażliwej, nagiej skórze. Ten gest, z pozoru brutalny, miał jakąś niebywale intymną wymowę…

– Sześć lat temu – powiedziała.

– Madre de Dios! – Puścił ją gwałtownie, a potem przesuwając z zakłopotaniem rękę po swych gęstych, falujących włosach, powiedział spokojniejszym tonem: – Proszę pamiętać, że on nie jest już chłopcem.

– Wiem. – Odetchnęła gwałtownie. – Obydwoje się zmieniliśmy.

– Ale nadal macie podobne rysy twarzy i ten sam cudowny kolor włosów, którym w moim kraju wszyscy się zachwycają… – rzekł w dziwnym zamyśleniu.

– Oczywiście, z wyjątkiem pana! – docięła mu trochę niesprawiedliwie, ponieważ właściwie po raz pierwszy usłyszała od niego komplement. Postąpiła krok do przodu, ale znów się zatrzymała, zahipnotyzowana jego natarczywym spojrzeniem.

– Dokąd zamierza pani się teraz udać, panno Ellis?

– Czy to ma dla pana jakieś znaczenie? – Spojrzała nań z urazą i wyzwaniem.

– Si, señorita. Jeśli chce pani udać się w dalszą podróż, pragnę uprzedzić, że po zmierzchu drogi nie są zbyt bezpieczne. Zwłaszcza dla pięknych, jasnowłosych Amerykanek…

I znów ten pełen sprzeczności mężczyzna ją zaskoczył. Nieoczekiwanie okazał się troskliwy i opiekuńczy. Przyszło jej natychmiast do głowy, że Stephen nigdy się o nią nie martwił. Zawsze myślał wyłącznie o sobie i realizował jedynie własne potrzeby.