– Carmen, co się stało? – Rachel spojrzała na nią lekko zmieszana.
– Och, to wszystko z powodu tej kartki od wuja Vincente. Napisał, iż udałaś się na spotkanie ze swym narzeczonym, i stwierdził, że prawdopodobnie już do nas nie wrócisz, ponieważ wyjeżdżasz z nim do Nowego Jorku. Sharom powiedziała, iż wujek wpadł we wściekłość po telefonie twojego narzeczonego, i że cała służba schodziła mu z drogi. A potem nagle wypadł z domu jak furiat.
Och, po co wypisywał te wierutne bzdury! – Rachel zżymała się w duchu.
– Carmen – powiedziała uspokajającym tonem – znasz przecież swego wuja i dobrze wiesz, że ma tendencje do wyciągania pochopnych wniosków, zanim jeszcze pozna całą prawdę. To prawda, że Stephen przyjechał, aby się ze mną zobaczyć, ale teraz jest już na lotnisku i czeka na samolot do Nowego Jorku. Między nami wszystko skończone.
– Z powodu wujka, czyż nie? – Czarne oczy Rachel przeszywały Rachel na wylot. – Kochasz go – oświadczyła z mocą, – Wiem, że go kochasz.
Rachel z wrażenia przestała oddychać. Czyżby Brian…
– Brian przysiągł mi, że dochowa tajemnicy – powiedziała jakby sama do siebie.
– Uspokój się, on nie pisnął ani słowa.
– W takim razie miłość muszę mieć wypisaną na twarzy – uśmiechnęła się gorzko.
– Tylko jeden wujek tego nie zauważa – Carmen westchnęła. – Wyobraź sobie, że on jest szalony z zazdrości o ciebie.
– To niemożliwe… Och, Carmen, to niemożliwe! On przecież nadal opłakuje swą żonę.
Carmen zmarszczyła swe delikatnie zarysowane brwi.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Hernando Vasquez powiedział mi o tym tego wieczoru, kiedy byliśmy w Malagenii – wyznała Rachel.
– Hernando, jak większość mężczyzn, nie grzeszy zbytnią spostrzegawczością. Jeśli wujek byłby w żałobie, czy naprawdę sądzisz, że mógłby ciebie uwodzić? A przecież wysłał mnie do Cordoby tylko po to, by mieć cię wyłącznie dla siebie.
– O czym ty mówisz? – Rachel z niedowierzaniem zamrugała powiekami.
– Posłuchaj, Rachel… Podejrzewam, że wujek doskonale wiedział, iż znam miejsce kryjówki Briana. Oczywiście, nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ale dopiero wówczas pozwolił mi połączyć się z mężem, gdy jakimś cudownym zrządzeniem losu pojawiłaś się w naszym domu. Francuzi nazywają takie uczucie coup defoudre. Miłość od pierwszego wejrzenia. To samo przytrafiło się Brianowi i mnie… – Carmen zamyśliła się na chwilę, a potem podjęła z namysłem: – Powinnaś jeszcze o czymś wiedzieć, Rachel…
Rachel słuchała z walącym sercem; chciwie łowiła każde słowo, a jednocześnie bała siew to wszystko uwierzyć.
– Małżeństwo wujka nie było następstwem spontanicznego uczucia… Zostało zaaranżowane z góry przez obie rodziny. Wujek bardzo lubił i szanował Leonorę, ale nie była jego wielką, prawdziwą miłością. Na pewno nie odczuwał takiej miłości, jaką teraz darzy ciebie… Och, on po prostu pożera cię oczami, gdy tego nie widzisz. Gdybyś w takiej chwili na niego spojrzała, może zrozumiałabyś potęgę jego uczuć! Rachel, pojedź do niego! To najwspanialszy mężczyzna na świecie! – I dodała drżącym głosem: – Wujek tak rozpaczliwie potrzebuje miłości i zasługuje na miłość takiej kobiety jak ty.
– A jeśli się mylisz? – Rachel wpatrywała się w Carmen z napięciem. – A jeśli to wszystko nieprawda?
– Nie mylę się i dobrze o tym wiesz.
Czyżby Carmen czytała w jej myślach? Nerwowo zwilżając wargi, Rachel szepnęła:
– Zawieziecie mnie dziś wieczór do Araceny?
Carmen objęła ją i uściskała.
– Jak tylko Brian pojawi się w drzwiach.
Cykanie świerszczy mąciło przedwieczorną ciszę, gdy Rachel wysiadała z samochodu na tyłach willi seńora de Riano.
Słońce już dawno schowało się za górami, pozostawiając na niebie krwawą łunę. Podchodząc do drzwi wejściowych, Rachel z lubością chłonęła ciepłe, parne powietrze przesycone oszałamiającym zmysły zapachem róż i kapryfolium.
Brian nie pozostawił jej drogi odwrotu. Gdy tylko wysiadła z samochodu i zatrzasnęła za sobą drzwi, wycofał wóz z podjazdu i zawrócił z powrotem na drogę do Sewilli. Została więc zdana na łaskę i niełaskę gospodarza. Przez chwilę stała niepewnie przed domem, kurczowo ściskając w ręce neseser, jakby to była jej ostatnia deska ratunku, nim wreszcie skierowała kroki na tylne patio.
Wszędzie mogła niespodziewanie natknąć się na gospodarza, więc z duszą na ramieniu poruszała się bardzo ostrożnie. Wokół nie było jednak żywego ducha; cały dom wydawał się kompletnie opuszczony.
Posługując się kluczem, który dostała od Carmen, otworzyła tylne drzwi i wślizgnęła się do środka. I tu również powitała ją złowróżbna cisza.
Być może dał służbie wolny wieczór, myślała. A jeżeli w ogóle nie ma go w domu? Tego nie przewidziała. Powinna sprawdzić w garażu, czy jest jego samochód, nim pozwoliła Carmen i Brianowi odjechać.
Wiedziona instynktem podążyła przez mroczny hol w kierunku jego sypialni. Na chwilę wstrzymała oddech, widząc skośną smugę światła wypełzającą spod drzwi. A więc był tutaj.
Na palcach podeszła do uchylonych drzwi i zajrzała do środka. Vincente de Riano, w spodniach od garnituru, w którym widziała go w muzeum, i w rozchełstanej koszuli, która odsłaniała ciemny, gęsty zarost na jego piersiach, stał, pochylając się nad tapczanem. Dopiero po chwili zauważyła, że leży tam otwarta walizka. A zatem pakował się… Ciekawe, dokąd się wybierał o tak późnej porze?
– Przepraszam… – powiedziała cicho, nagle przerażona własną śmiałością.
Burknął coś pod nosem w odpowiedzi, wyraźnie zły, że mu przeszkodzono. Nadal wyjmował rzeczy z szafy, w ogóle nie patrząc w stronę drzwi.
Rachel uświadomiła sobie, iż wziął ją za jedną z pokojówek. Postawiła więc neseser na podłodze i weszła głębiej do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Trzask zamka musiał go zaintrygować, bo nagle odwrócił głowę. I wówczas jego z natury smagła twarz nabrała barwy popiołu. Zrobił się tak samo blady jak wtedy, gdy stracił przytomność. Przenikliwie patrzył na Rachel ciemnymi oczami, ale nie pojawił się w nich błysk radości. To spojrzenie ją zmroziło, zatrzymało u progu drzwi. Czekała w napięciu na jego słowa i zdawało jej się, że minęła wieczność, nim się wreszcie odezwał.
– Przypuszczam, że sprowadza cię tu jakiś niezwykle ważny powód, skoro zdecydowałaś się na tak desperacki krok i po raz wtóry przekroczyłaś próg mojej sypialni – powiedział oschłym, nieprzyjaznym tonem. – Powiedz zatem, co masz mi do powiedzenia, i, proszę cię, odejdź!
W tych słowach czaiło się okrucieństwo, jakaś mroczna, złowroga obojętność, która ją przerażała. Było jednak już za późno na ucieczkę. Musiała przemówić.
– Teraz… teraz, kiedy odnaleźliśmy się z Brianem – powiedziała niepewnie – nie chcemy ponownie się rozstawać. Postanowiłam więc pozostać dłużej w Hiszpanii… – Przyglądała się jego twarzy, wypatrywała w niej jakiegoś wzruszenia, błysku nadziei, ale widziała tylko surowe, posągowe rysy, jakby wykute w granicie, i ani śladu ożywienia. – Problem polega na tym – ciągnęła zdesperowana – że nie chciałabym zbytnio przeszkadzać Carmen i Brianowi… Oni właściwie są dopiero po ślubie… Pomyślałam więc, czy nie mogłabym wynająć tutaj pokoju…
Udało jej się oszołomić go tym wyjaśnieniem. Popatrzył na nią z pewnym zainteresowaniem.
– Cóż, zaledwie pięć godzin temu pozostawiłem cię z mężczyzną, który przyleciał tu po ciebie aż zza Atlantyku!
– Cztery godziny i dwadzieścia minut temu – wpadła mu w słowo – oznajmiłam mu, że go nie kocham i pożegnałam się z nim, mam nadzieję, na zawsze. Przypuszczam, iż jest teraz w drodze powrotnej do Nowego Jorku.