Gdy już obszedł wóz i usiadł za kierownicą, spytała niepewnie:
– A co z moim samochodem? Muszę go zwrócić do wypożyczalni.
– Wyślę po niego któregoś z moich pracowników, gdy tylko dojedziemy do domu.
Uruchomił potężny silnik i powoli włączył się do ruchu. Zerknęła na zegarek, starając się nie zauważać gry mięśni na jego ramionach, gdy zmieniał biegi. Siedział tak blisko niej, że czuła się całkiem bezbronna wobec zdradliwej siły zmysłowego wdzięku, który roztaczał wokół siebie.
– Niedługo powinnam być na lotnisku… – podjęła niepewnie.
– Może pani polecieć innym samolotem – zlekceważył jej obawy.
Poczuła się zdana na jego łaskę. Prowadził jak rajdowy kierowca, manewrując w ulicznym ruchu z prędkością, która wstrzymywała oddech.
A mimo to czuła się przy nim zadziwiająco bezpiecznie, tak samo jak wczoraj w jego ramionach.
Przejechali przez centrum miasta w kompletnym milczeniu. Przed oczami Rachel przesuwały się urocze białe domy z okiennicami w kolorze ochry, których patia i ogrody porośnięte petuniami i geranium przyciągały wzrok. Gdy znaleźli się w reprezentacyjnej dzielnicy Calle Susana, Vincente de Riano zatrzymał się przed niedużym, wytwornym pałacykiem. I wówczas Rachel przeniknął nieprzyjemny dreszcz. Uzmysłowiła sobie wreszcie okrutną prawdę: senor de Riano, jako człowiek niezwykle bogaty, mógł przecież zatrudnić armię prawników, którzy uniemożliwiliby każdy ruch, jaki by poczyniła w celu uniewinnienia brata. Wszelkie jej wysiłki byłyby daremne… Czymże dysponowała? Śmieszną sumą kilkuset dolarów!
Wyrwało ją z głębokiego zamyślenia pytające spojrzenie i słowa seńora de Riano, który przeszedł wokół wozu, otworzył jej drzwi i powiedział:
– Poprosiłem Sharom, aby przygotowano nam posiłek w domu. Upał zdaje się pani nie służyć.
Oczy Rachel rzucały fioletowe błyski – z jednej strony z powodu złości, z drugiej zaś z wrażenia, jakiego doznawała zawsze, gdy był przy niej tak blisko. Teraz obejmował ją wpół i pewnie prowadził do wejścia.
Rachel szła sztywnym krokiem, pełna nadziei, że senor de Riano nie spostrzeże jej zmieszania.
– To nie upał jest powodem mojego złego samopoczucia, senor – powiedziała – lecz pańskie autorytatywne opinie o moim bracie.
Spodziewała się, że za chwilę otworzy drzwi porośnięte różową bugenwillą, on jednak nieoczekiwanie chwycił ją pod brodę i bezlitośnie badawczym wzrokiem obserwował jej zarumienioną twarz.
– Jak pani może nadal go bronić, właściwie nie wiedząc, co robił przez ostatnie sześć lat?
Była oszołomiona ciepłym oddechem muskającym jej wargi. W kąciku stanowczych ust drgał mu malutki nerw, co przykuwało jej uwagę. Głęboko wciągnęła powietrze, by odzyskać panowanie nad sobą, ale słodki zapach, którym było przesycone, odurzył ją na dobre. Podniosła na seńora de Riano zamglony wzrok i na nieskończenie długą chwilę utonęła w czarnej głębi jego oczu.
– Dios! – wyrwało mu się gdzieś z głębi serca.
Czyżby to moja osoba tak bardzo go poruszyła? – przemknęło Rachel przez myśl, i zaraz odskoczyła od niego gwałtownie.
– Tio Vincente?
W drzwiach stała czarnowłosa, zmysłowa dziewczyna w wieku około dwudziestu lat. Ubrana była w czarno-białą suknię, olśniewająco piękną, jakby przywiezioną prosto z pracowni kreatora mody. Ciemne, ogromne oczy dziewczyny patrzyły na Rachel z niesłabnącym zaciekawieniem.
– Ojej! – szepnęła, smukłymi, wypielęgnowanymi dłońmi zakrywając usta.
– Carmen, zapominasz o swoich manierach – upomniał ją gospodarz.
– Pero… – dziewczyna zająknęła się znów.
– Och, mówże po angielsku w obecności naszego gościa – poprosił lekko zirytowanym tonem i poprowadził zdezorientowaną Rachel do wyłożonego marmurem holu.
Czyżby Carmen była jego żoną? – przeszło Rachel przez myśl i poczuła dziwny dreszcz niepokoju.
– Seńorita Ellis, oto moja bratanica, Carmen… – Vincente de Riano rozwiał jej wątpliwości.
Rachel poczuła wyraźną ulgę. Właściwie dlaczego to miało dla niej takie znaczenie?
– Witaj, Carmen. – Chciała wyciągnąć rękę, ale cofnęła się speszona na widok przestraszonych oczu młodej kobiety.
– A więc pani jest Rachel… – wyszeptała dziewczyna.
– Si, Carmen – przerwał jej nerwowo seńor de Riano. – Seńorita Ellis jest siostrą Briana Ellisa. Niesamowite podobieństwo, verdad?
W jednej chwili twarz Carmen nabrała kolorów. Rzuciła wujowi gniewne spojrzenie.
– Zawsze twierdziłeś, że Brian jest kłamcą. Ale na temat swej siostry, musisz przyznać, nie kłamał!
– Cicho, chica! – rzekł tonem ostrzeżenia.
– Wierzysz tylko w to, w co chcesz wierzyć! – Jej namiętny krzyk odbił się echem w marmurowym holu.
Vincente de Riano gniewnie zmarszczył brwi.
– Porozmawiamy o tym później, Carmen – usiłował ją uspokoić.
– To znaczy ty będziesz mówić, a ja będę słuchać, czy tak? Wiecznie to samo… – westchnęła. – Chyba cię nienawidzę… – To pełne goryczy wyznanie zawisło w powietrzu. Po chwili martwej ciszy Carmen odwróciła się na pięcie i wbiegła na górę.
Rachel patrzyła na nią, powoli uświadamiając sobie, że powodem tej kłótni był Brian…
– Proszę wybaczyć mojej bratanicy – powiedział seńor de Riano z pewnym zażenowaniem. – Ostatnio przeżywa ciężki okres… – Popatrzył na nią uważnie, dziwnie uważnie. – A teraz proszę dać mi kluczyki. Felipe zwróci samochód do wypożyczalni.
Wyjęła kluczyki z torebki drżącymi palcami i upuściła mu je na dłoń, pragnęła bowiem uniknąć wszelkiego fizycznego kontaktu.
Nie omieszkał tego zauważyć; wykrzywił usta, jakby rozbawiony jej dziecinnym zachowaniem.
– Jeśli chce pani skorzystać z łazienki, to znajduje się ona w holu za schodami – poinformował. – Jak będzie pani gotowa, zjemy lunch w jadalni…
– Nie muszę się odświeżać, seńor. I wcale nie jestem głodna. – Była zdenerwowana jego sztuczną uprzejmością. – Przed chwilą byłam świadkiem sceny, która daje mi wiele do myślenia. Mam wrażenie, że Carmen jest bardzo zakochana w moim bracie… Czyżby ich miłość uważał pan za zbrodnię? Nie trzeba być specjalnie domyślnym, żeby zauważyć, że pan tego uczucia nie pochwala.
– Wolałbym, abyśmy tę rozmowę odbyli w moim gabinecie – powiedział chłodnym tonem i gestem ręki poprosił, by mu towarzyszyła.
Przeszli przez wielki salon ozdobiony lustrami i ciężkimi złoconymi meblami, za którym znajdował się nieco mniejszy pokój o belkowanym, drewnianym suficie i ścianach zapełnionych książkami i portretami w ozdobnych ramach. Był tu również kominek i przepastne skórzane kanapy.
Seńor de Riano zamknął za sobą podwójne, masywne drzwi.
– Proszę spocząć, panno Ellis – powiedział.
Gdy nalewał sobie drinka, Rachel usiadła na krześle obok wielkiego, rzeźbionego biurka.
– Napije się pani sherry? – rzucił przez ramię. – A może woli pani zrezygnować ze wszystkich przyjemności i od razu wziąć byka za rogi?
Aluzja do jej wzmianki o okrucieństwie hiszpańskiej corridy nie uszła jej uwagi.
– Nie pojmuję, o co panu chodzi, seńor – odrzekła z godnością. – Jest pan silniejszy ode mnie i trzyma mnie pan tu wbrew mojej woli. Brian naprawdę musiał panu zaleźć za skórę, czyż nie? – spytała napastliwym tonem, ponieważ jego arogancja i nieznośna męska duma rozwścieczyły ją i sprowokowały.