Выбрать главу

Zmarszczyła brwi i popatrzyła na niego z namysłem.

– Przyznaję, że to osobliwe…

– W rzeczy samej. Ta sprawa aż się prosi, żeby popłynąć na Fairhaven i tam dojść prawdy. – Markus uśmiechnął się szeroko. – Lady Allerton, czy zechce pani towarzyszyć mi w takiej wyprawie, gdybym o to poprosił?

Beth udawała zaszokowaną.

– Towarzyszyć panu? Ależ skąd, milordzie! To niemoralna propozycja!

– Jakaż szkoda! Nie wątpię, że uczyniłaby pani wszystko, byle tylko Fairhaven znów była wasza.

Spoczywające na kolanach i ukryte w rękawiczkach dłonie Beth zacisnęły się mocno.

– Czuję, że powinnam tego dokonać. Duch mojego dziadka nie zazna spokoju…

– Chyba nie chce pani – przerwał z uśmiechem Markus – ciągnąć rodowej waśni jedynie przez wzgląd na spokój duszy swego dziadka. – Znowu przełożył lejce do jednej ręki, a drugą ścisnął jej palce. Tym razem znieruchomiała pod jego dotknięciem. – Mam wrażenie, lady Allerton, że my dwoje potrafimy zakończyć wreszcie swary naszych rodzin.

– Obyśmy byli w stanie tego dokonać – przytaknęła, udając, że nie pojmuje ukrytego znaczenia jego słów. – Proponuję, żeby na znak dobrej woli zaakceptował pan moją ofertę kupna wyspy, naprawdę bardzo korzystną i…

– Owszem, niemal bajeczną. Fairhaven nie jest tyle warta.

– Czy względy uczuciowe można przeliczyć na pieniądze? Dla mnie Fairhaven jest bezcenna.

– Rozumiem – odparł z namysłem Markus. Twarz mu się wypogodziła – Ta wyspa stała się pani obsesją, prawda, lady Allerton? Zastanawiam się, jak daleko byłaby pani gotowa się posunąć, byle dopiąć swego.

Beth popatrzyła na niego bez słowa. To samo pytanie usłyszała niedawno od Charlotte, ale puściła je wówczas mimo uszu. Kiedy zadał je Markus, a więc zupełnie obcy człowiek, zaczęła się nad tym zastanawiać. Najbardziej niepokoiła ją dwuznaczność niektórych jego sugestii. Popatrzyła mu prosto w oczy.

– Nie wiem, czy dobrze pana zrozumiałam, milordzie. Moja oferta została odrzucona?

– Bardziej podobała mi się poprzednia – odparł z namysłem Markus.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Słońce schowało się za chmurę i nagle zrobiło się chłodno. Beth drżała pod peleryną, lecz nie z zimna.

– Upojna noc za akt własności, milordzie? Markus wybuchnął śmiechem.

– Cóż za szczerość! Nie owija pani w bawełnę! Odniosłem wrażenie, że na początku naszej znajomości miała pani wobec mnie całkiem inne zamiary. To pani zaproponowała stawkę w naszej rozgrywce…,.

– Pan przegrał i nie dotrzymał słowa – żachnęła się. – Dlatego musiałam podbić stawkę.

– Ma pani, rzecz jasna, na myśli swoje propozycje finansowe. Jak mówiłem, chciałbym wrócić do pierwszej, zdecydowanie przyjemniejszej oferty.

Beth była na siebie wściekła, bo czuła, że znów się rumieni. Próbowała zachować spokój, co nie było łatwe, ponieważ w głębi ducha pragnęła tego samego co on. Chętnie oddałaby się w zamian za akt własności wyspy Fairhaven. Ale to przecież niemoralne! Bezwstydne! A jednak takie kuszące…

Beth spochmurniała.

– Tamta gra była wyłącznie środkiem do osiągnięcia celu. Nie mam zwyczaju się sprzedawać.

– Rozumiem. – Markus zatrzymał powóz pod gałęziami wielkiego dębu, z których opadły już liście. – W takim razie sama gra była dla pani wielce ryzykowna.

– Owszem – przyznała Beth, spoglądając mu prosto w oczy. – Nie ukrywam, że gdybym przegrała, nic by pan na tym nie zyskał, bo nie mogłabym spełnić obietnicy. Pan również nie dotrzymał słowa.

– Słuszna uwaga. – Markus znowu wybuchnął śmiechem. – Muszę przyznać, że byłem zawiedziony. Miałem nadzieję, że jednak da się pani namówić…

– Czyżby? W takim razie źle mnie pan ocenił, milordzie.

W jej oczach dostrzegł ostrzegawcze błyski. – Jak wspomniałam, nie jestem kurtyzaną. Proszę łaskawie odwieźć mnie do domu.

– Doskonale! – W głosie Markusa pobrzmiewał ton rozbawienia i zachwytu. – Nie będę więcej droczyć się z panią, milady. Skoro błędnie panią oceniłem, nie ulega wątpliwości, że musimy się lepiej poznać, ale to przyjdzie z czasem.

Beth wcale nie była zachwycona takim postawieniem sprawy. Przede wszystkim miała osobliwe przeczucie, że Markus w gruncie rzeczy doskonale ją rozumie, choć lubi się przekomarzać. Spore obawy wzbudziła w niej sugestia dotycząca wzajemnego poznania, bo kobiecy instynkt podpowiadał, że może to być proces wielce niebezpieczny.

ROZDZIAŁ TRZECI

Kolejny kadryl dobiegł końca. Beth radośnie biła brawo, a następnie przyjęła ramię partnera i pozwoliła się odprowadzić do lady Fanshawe. Sala balowa księżnej Calthorpe była gorąca i duszna. Trudno się dziwić, skoro bawiło się tam ponad dwustu gości, wśród których panowała opinia, że to największe wydarzenie jesiennego sezonu. Księżna wybrała biel jako dominującą barwę dekoracji. Miała to być zapowiedź nadciągającej zimy, lecz jak na ironię w sali panował tropikalny upał. Przyczyniały się do tego fale ciepła bijące od setek białych świec. Otwarty ogień zawsze stanowił zagrożenie, więc na wszelki wypadek pod ścianami rozstawiono lokai trzymających w pogotowiu wiadra napełnione wodą.

– Dobrze się bawisz, dziecinko? – zapytała lady Fanshawe, energicznie poruszając wachlarzem. – Okropny ścisk! Ledwie znalazłam wolne krzesło. A ta biel po prostu oślepia!

Beth zachichotała. Oprócz białych świec salę ozdabiały draperie ze śnieżnego muślinu, które łatwo mogły zająć się od ognia, oraz lilie szybko więdnące w gorącym powietrzu.

– Ślicznie dziś wyglądasz, moja droga – dodała lady Fanshawe. – Wśród debiutantek zdecydowanie wyróżnia się jedna panienka. Dobrze zrobiła, wybierając muślin w kolorze bzu. Dziewczęta ubrane na biało wtapiają się w tło. – Żeby się tylko nie rozpłynęły się od tego skwaru – odparła Beth, z wdzięcznością przyjmując szklankę lemoniady, którą przyniósł jej pan Porson. Z tym bogatym młodzieńcem przetańczyła ostatniego kadryla. Nie odstępował jej teraz, więc pozwalała sobie asystować, bo w jego obecności czuła się bezpieczna.

– Panie Porson, moim zdaniem… – zaczęła i w tej samej chwili mocno zaskoczona uniosła brwi, bo młodzieniec skłonił się, podziękował za taniec oraz miłe towarzystwo i oddalił się pospiesznie. Kit Mostyn podszedł do pań i usiadł na Wolnym krześle obok kuzynki.

– Na miłość boską! – zawołała zirytowana Beth. – Odkąd to odstraszasz moich wielbicieli?

– Wątpię, żebym potrafił kogoś przestraszyć – odparł drwiąco. – Przed chwilą zjawił się tu Trevithick, więc Porson zwiał, żeby nie narazić się na zarzut, że kłusuje na cudzym terenie łowieckim.

Beth zerknęła ku drzwiom i natychmiast odwróciła wzrok. bo czuła na sobie ciekawskie spojrzenia innych gości. Z bolesną wyrazistością zdawała sobie sprawę, że w ciągu ostatnich dziesięciu dni wszyscy o niej plotkowali, bo Markus Trevithick wyraźnie jej asystował. Dwukrotnie odbyli przejażdżkę po par -; ku, wysłuchali razem koncertu i obejrzeli pokaz sztucznych ogni w Vauxhall, spotykali się na wieczorach muzycznych i tańczyli w paru salach balowych. To wystarczyło, żeby języki poszły w ruch. Beth odniosła wrażenie, że Markus nawet nie próbuje dementować plotek. Zachowywał się nienagannie, ale miała świadomość, że pod płaszczykiem konwenansów ukrywa inne zamiary, o wiele bardziej ekscytujące i niebezpieczne.

W eleganckim towarzystwie zainteresowanie ich znajomością było ogromne. Wszyscy wiedzieli o waśni dzielącej oba rody, a nosząca wdowie szary wicehrabina Trevithick nie kryła swej niechęci do Beth. Poprzedniego wieczoru w operze potraktowała ją wręcz opryskliwie. Beth postanowiła na przyszłość unikać Markusa, nie tylko z powodu zachowania jego matki. Poniewczasie odezwał się u niej instynkt samozachowawczy. Zdawała sobie sprawę, że jest zauroczona Markusem, ale nie chciała stać się kolejną jego zdobyczą. Gdyby jednak dotrzymała słowa danego samej sobie i konsekwentnie unikała go podczas balu, plotkarze natychmiast by to spostrzegli i tym bardziej wzięliby ją na języki. Wierciła się w fotelu i bębniła palcami po oparciu, niepewna, jaką podjąć decyzję.