Выбрать главу

Pocałunek Markusa sprawił, że odkryła w sobie zupełnie nowe cechy. Jej zmysłowość i uczucia wreszcie się obudziły. Usadowiona w rogu powozu, słuchała nieuważnie paplaniny lady Fanshawe i myślała o wzbudzonej przez Markusa potrzebie nowych życiowych doświadczeń.

Trudna sprawa. Gdyby chodziło jej wyłącznie o kochanka, bez problemu spełniłaby chwilowy kaprys. Nie musiała daleko szukać. Niemal czuła ciepło i siłę ramion Markusa. Kusiło ją, żeby mu ulec, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Trochę zadziwiona, że uczucia dochodzą wreszcie do głosu, a młode ciało domaga się uwzględnienia swoich praw, nie wiedziała na razie, co o tym myśleć i jak postępować. Wbrew zdrowemu rozsądkowi lubiła Markusa. Dobrze się czuła w jego towarzystwie, chętnie z nim rozmawiała, ceniła sarkastyczne poczucie humoru. Zdawała sobie sprawę, że jest niebezpiecznie bliska pokochania go, a ryzykowna miłość rozkwita zbyt szybko. Beth zawsze była impulsywna, ale tym razem musiała zachować ostrożność i chronić siebie przed realnym zagrożeniem. Wiedziała, że Markus jej pragnie, ale nie sądziła, aby darzył ją głębszym uczuciem. Myślała o tym z przykrością, lecz nie mogła żyć złudzeniami.

– Czy bardzo panią zmartwię, jeśli wymówię się od wizyty u lady Baynton? – zwróciła się przyciszonym głosem do swojej towarzyszki. – Jestem nieco znużona, więc najchętniej wróciłabym do domu, żeby odpocząć. – Oczywiście, dziecinko. – Szczerze zatroskana matka chrzestna przyjrzała jej się uważnie. – Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Zamknęłaś się w tej wiejskiej głuszy i dlatego odwykłaś od wielkomiejskich rozrywek. – Lady Fanshawe pogrzebała w woreczku, odchrząknęła i dodała zakłopotana: – Kochanie, bardzo proszę, nie miej mi tego za złe, ale muszę cię ostrzec przed lordem Trevithickiem…

– Nie ma takiej potrzeby – odparła Beth, poprawiając się niespokojnie na kanapie powozu. – Zapewniam, że nie ma powodu do obaw.

– Beth, dlaczego jesteś taka roztargniona? – Charlotte Cavendish odłożyła suknię, którą przed chwilą oglądała, i ze zdumieniem popatrzyła na kuzynkę, przerywając przeglądanie rzeczy kupionych przed południem w najlepszych londyńskich sklepach. – Zapytałam, który kolor bardziej ci się podoba: zielony czy fiołkowy, a ty odparłaś, że oba. Nie masz ochoty na buszowanie wśród tych ślicznych fatałaszków? Wystarczy mi o tym powiedzieć i wrzucamy je do szafy.

– Najładniej ci w niebieskim, Lottie – oznajmiła pospiesznie Beth, z zachwytem spoglądając na błękitny jedwab, który podkreślał barwę lśniących oczu kuzynki. – Na twoim miejscu nosiłabym także muślin w kolorze kości słoniowej. W szarym też ci do twarzy.

– W takim razie to już wszystko, czego mi potrzeba, ale nie mamy nic dla ciebie – zmartwiła się Charlotte. – To są towary z najlepszego sklepu na Bond Street, a ty sprawiasz wrażenie znudzonej.

Beth przesunęła między palcami seledynowy szal, wstała i podeszła do okna.

– Wybacz. Po wczorajszym balu jestem trochę zmęczona. Późno wróciłyśmy, poza tym źle spałam.

Charlotte nieco spochmurniała.

– Tak mi przykro, że nie mogę chodzić z tobą na bale i przyjęcia. Lady Fanshewe jest kochana i urocza, ale mam wrażenie, że ma na twój temat błędne wyobrażenie. Powiedziała mi niedawno, że byłaby rada, gdyby sir Edmund Netherwood oświadczył się o ciebie, a przecież wiadomo, że to – stary nudziarz i łowca posagów. Miał trzy żony! Biedaczki się wykończyły, a on trwoni ich majątki.

Beth wybuchnęła śmiechem.

– Nie masz powodu do obaw, Lottie. Powtórne zamążpójście nie jest moim życiowym celem. – Po chwili spoważniała. – Oczywiście byłoby przyjemniej, gdybyś wraz ze mną korzystała z uroków wielkiego miasta. Mnie też jest przykro, kiedy pomyślę, że siedzisz w domu sama jak palec, kiedy ja i Kit bawimy się w najlepsze.

– Skoro mowa o dobrej zabawie, lady Fanshawe wspomniała, że na balu pojawił się lord Trevithick – wpadła jej w słowo Charlotte, sprawdzając szwy cieniutkich skórkowych rękawiczek. – Podobno wytrwale ci asystował.

Beth spłonęła rumieńcem. Odwróciła głowę i spojrzała w okno wychodzące na ulicę, gdzie kwiaciarka rozstawiała na trotuarze swój stragan.

– Owszem. Ja… szczerze mówiąc, ciągle szuka mojego towarzystwa. Nie mogę się od niego opędzić.

– A chcesz?

– Właściwie nie – odparła szybko. – Bardzo lubię lorda Trevithicka, ale obawiam się, że…

Charlotte sięgała właśnie po kupon tkaniny, lecz zatrzymała się w pół gestu i położyła dłonie na kolanach. – Czego się obawiasz? Że coś do niego czujesz? – zapytała z chytrą miną.

Beth kiwnęła głową, unikając jej wzroku. - Markus jest całkiem inny niż Frank! – Też mi odkrycie! – Charlotte wybuchnęła śmiechem. Rozmowę przerwał im przenikliwy dźwięk dzwonka. Obie drgnęły. Wkrótce do saloniku wszedł kamerdyner Carrick, niosąc przewiązany sznurkiem pakunek zawinięty w brązowy papier. Wręczył go Beth.

– Lord Trevithick przysłał paczkę. Jest także bilecik.

Zdumiona Beth popatrzyła na Charlotte i rozerwała kopertę. Wewnątrz znalazła pojedynczy arkusik papieru. Natychmiast rozpoznała wyrazisty charakter pisma. Szybko przeczytała kilka linijek tekstu.

„Droga lady Allerton!

W paczce jest pani trofeum. Mam nadzieją, że kiedyś je odzyskam. Dołożę wszelkich starań, żeby tak się stało. Ufam, Że nie zamierza pani natychmiast wyjechać z Londynu, żeby jak najszybciej zaszyć się w Devon, bo chciałbym wkrótce panią odwiedzić.

Do zobaczenia Trevithick”

Arkusik opadł na podłogę. Beth nożem do papieru rozcięła szary papier i otworzyła paczkę. Ręce jej drżały. W środku był dokument, na mocy którego leżąca w Kanale Bristolskim wyspa Fairhaven miała odtąd należeć do Elizabeth, lady Allerton oraz jej spadkobierców. Podpisano: Trevithick. Jedno słowo nakreślone tym samym energicznym charakterem pisma. Do aktu własności dołączono plik dokumentów. Były wśród nich łacińskie manuskrypty spisane na pergaminie tak starym i cienkim, że z łatwością przenikały go promienie światła. Beth oglądała te papiery z niedowierzaniem. Z trudem pojęła, że niespodziewanie trafiły do jej rąk materiały odzwierciedlające historię upragnionej wyspy.

Charlotte podniosła bilecik i go przeczytała. Zerknęła na Beth i raz jeszcze spojrzała na arkusik.

– Niesamowite! Trudno uwierzyć, że lord postanowił spełnić twoje marzenie. Masz obsesję na punkcie tej wyspy.

Beth także nie była pewna, czy to jawa, czy sen.

– Dla niego to błahostka – rzuciła, nie mogąc złapać tchu. – Posiada wiele innych, znacznie cenniejszych posiadłości. Fairhaven ma tylko wartość symboliczną, przede wszystkim dla mnie.

– Zastanawiam się, co chciał ci dać do zrozumienia, pisząc, że jest zdecydowany odzyskać wyspę – powiedziała z namysłem Charlotte – i czego może oczekiwać w zamian za swój dar.

Beth popatrzyła na nią ze zdziwieniem.

– Niczego! Uregulował wreszcie dług honorowy. Przegrał w kości…

– Nie przypominaj mi o tamtym incydencie! – Zirytowana Charlotte ściągnęła usta i rzuciła Beth ostrzegawcze spojrzenie. – Czasami bywasz naiwna jak dziecko, kochanie. Z mojego doświadczenia wynika, że niczego nie dostaje się za darmo. Idę o zakład, że Trevithick czegoś od ciebie chce. Dąży do tego, abyś była do niego przychylnie nastawiona, co jest krzepiące, ale nie wykluczam, że jego intencje są podejrzane.

Beth czuła, że się rumieni. Nie wspomniała Charlotte, że Markus złożył jej parę niemoralnych propozycji. Nadmierna szczerość pogorszyłaby tylko sytuację i podsyciła obawy kuzynki.