Выбрать главу

– Zapewniam, milordzie, że nie mam pojęcia… Markus odwrócił się, podszedł bliżej i chwycił ją za nadgarstek.

– Czyżby? Zaprzeczy pani, jeśli powiem, że lord Frank,, Allerton chciał kupić Fairhaven, bo zamierzał wydobywać tam złoto? Czy nie jest prawdą, że pani w tym samym celu pragnęła kupić wyspę od mojego dziadka? Nic pani nie wiadomo o tym, że Kit Mostyn szuka wspólników gotowych zainwestować w to przedsięwzięcie, bo nareszcie udało się pani wyłudzić ode mnie wyspę?

– Zaprzeczam! To kłamstwo! – Beth wyrwała rękę z jego uścisku. – Nie miałam pojęcia, jakie interesy robił Frank. Finanse Kita też mnie nie obchodzą. Powiedziałam panu szczerze, dlaczego chcę mieć Fairhaven. W rozmowie z pańskim dziadkiem – Beth starała się powstrzymać szloch – użyłam tych samych argumentów.

Popatrzyła mu w oczy i wyczytała z nich niedowierzanie. Traciła czas, próbując go przekonać.

– Widzę, że pan mi nie ufa – dodała cicho. Markus ruszył w stronę biurka.

– Zabieram dokumenty.

Zanim sięgnął po nie, skoczyła naprzód i mocno oparła się plecami o blat biurka, zagradzając mu drogę. Dłonie zacisnęła na rzeźbionym blacie. Przez moment obserwował ją zaskoczony, a potem kpiąco uniósł brwi.

Tak bardzo pani zależy na tej wyspie? Doskonale pamiętam, co było stawką w naszej grze. Wygląda na to, że jest pani gotowa na wszystko, byle postawić na swoim i zatrzymać wygraną. – Obrzucił ją taksującym spojrzeniem, które ogarnęło całą postać: od starannie ułożonych ciemnych loków po czubki pantofelków wystających spod bladoniebieskiej muślinowej sukni. Miała wrażenie, że rozbiera ją wzrokiem. Podszedł tak blisko, że znalazła się w pułapce: z tyłu biurko, z przodu on. Czuła rzeźbioną krawędź blatu wrzynającą się w uda, ale gdy Markus zbliżał się jeszcze bardziej, przestała zwracać na to uwagę. Przez muślin sukni poczuła jego napięte mięśnie. Odetchnęła spazmatycznie.

– Milordzie, niech się pan odsunie. Proszę mnie przepuścić. Markus uśmiechnął się ironicznie. Jego gniew nagle stopniał. Smagła twarz przybrała wyraz przewrotnego rozbawienia, które znacznie bardziej od niedawnej złości przeraziło Beth. Daremnie próbowała się odsunąć; utknęła na dobre między meblem a mężczyzną. Usiłowała wysunąć się bokiem, ale Markus unieruchomił ją bez trudu, opierając ręce na blacie. Kiedy odchyliła się do tyłu, żeby trochę zwiększyć odległość między nimi, popatrzył na jej dekolt i długo nie odrywał od niego wzroku. – Milordzie! – Głos Beth przeszedł w nerwowy pisk. – Jak pan śmie!

Markus pochylił się jeszcze bardziej. Poczuła jego oddech na rozgrzanej skórze. Uniósł rękę i przesunął palcem po policzku, a potem po szyi i dekolcie. Oczy pociemniały mu z pożądania.

– W razie przegranej jak byś postąpiła, kochanie? Dotrzymałabyś słowa?

– Nie – zaprzeczyła zdławionym głosem, czując, że jego palec zatrzymał się u nasady szyi, gdzie najmocniej bije puls.

– Cała się rumienisz – powiedział zmysłowym szeptem. – Jesteś tak samo rozpalona jak tamtej nocy podczas balu kurtyzan. Nie ufam pani, lady Allerton. Myślę, że naprawdę jest pani tak zepsuta, jak mi się wtedy zdawało.

Nim ogarnięta wściekłością Beth zdążyła wyrazić oburzenie, pocałował ją zachłannie i namiętnie. Ani śladu łagodnej czułości, której zakosztowała w czasie pamiętnej maskarady. Gdy zmusił ją, żeby rozchyliła wargi i wsunął między nie język, doznała zawrotu głowy. Położyła dłonie na ramionach Markusa i mocno zacisnęła palce, żeby nie upaść. Chciała odepchnąć natręta, lecz pod jego ciężarem straciła równowagę i opadła na biurko. Leżała na plecach wśród rozrzuconych dokumentów, piór i kałamarzy. Zmięta suknia zsunęła się z ramion, szpilki podtrzymujące loki powypadały, a długi: pukle utworzyły wokół głowy ciemną aureolę. Beth nie mogła ani krzyczeć, ani się wyrwać, bo Markus, nie przerywają pocałunku całym swoim ciężarem przycisnął ją do blatu.

Opamiętał się dopiero, gdy z korytarza dobiegł hałas. Niechętnie uwolnił ją z objęć.

Beth próbowała się podnieść i stanąć znowu na własnych nogach. Nagle zdała sobie sprawę, że coś ją uwiera w plecy, szeroko rozrzucone ramiona giną wśród papierów, a suknię ma zsuniętą niemal do talii. Wiła się desperacko, próbując wstać. Markus cofnął się i wyciągnął ręce, jakby chciał jej pomóc. Skrzywiła się wystraszona i sama się podniosła.

– Proszę mnie nie dotykać! – zawołała, przerażona własnym zachowaniem i jego śmiałością. Nie była w stanie wybaczyć mu tej chwili zapomnienia. Odsunął się w końcu. Poczuła, że wreszcie ma nad nim przewagę. Wymownym gestem pokazała mu drzwi.

– Lordzie Trevithick, proszę stąd wyjść, i to natychmiast.

Drżącymi rękami pospiesznie upięła rozsypane loki i poprawiła suknię. Markus przegarnął włosy palcami i obciągnął ubranie. W oczach ich obojga nadal kryło się niezaspokojone pożądanie. Beth zapragnęła nagle rzucić się w objęcia Markusa. Chciała, żeby znów dobrze się rozumieli, ale nie pozwoliła uczuciom górować nad rozumem. Dumnie uniosła głowę i czekała, aż Markus się do niej odezwie.

– Beth… – zaczął, wyciągając rękę. Odwróciła się do niego bokiem i nie widzącym wzrokiem patrzyła w okno. – Beth, ogromnie mi przykro…

– Nie. – Oczy miała pełne łez. Nie wiedziała, czemu dręczą go wyrzuty sumienia: z powodu niedawnej napaści czy wcześniejszych podejrzeń. Mniejsza z tym. Najgorsze było to, że czuła łzy napływające do oczu. Lada chwila się rozpłacze. - Nie chcę tego słuchać. Usłyszała kroki Markusa i odgłos otwieranych drzwi.

Nim wyszedł, uznała, że powinien poznać całą prawdę, żeby miał właściwy obraz sytuacji.

– Milordzie – zaczęła drżącym głosem. Nie była w stanie powstrzymać łez. Westchnęła głęboko i oznajmiła: – Lordzie Trevithick, wyruszam do Devon. Wyspa jest moja, więc postanowiłam niezwłocznie zaprowadzić tam swoje porządki.

Pełna wątpliwości, obserwowała Markusa, który popatrzył na nią z rozbawieniem. Kpiąco uniósł brwi i skłonił się z przesadną kurtuazją.

– Doskonale, milady, skoro pani wybiera się na Fairhaven, wkrótce się tam spotkamy. Zobaczymy, kto pierwszy zdoła ją dla siebie zagarnąć!

Wyszedł z gabinetu, nim Beth zdążyła odpowiedzieć.

Charlotte okazała się aniołem dobroci. Nie pytała, skąd na błękitnej sukni Beth wzięły się ciemne plamy z atramentu i dlaczego jej ciemne włosy, rano starannie ułożone a la Greque, teraz są w nieładzie. Powstrzymała się również od komentarzy, gdy kuzynka na kilka godzin zamknęła się w swoim pokoju, a wieczorem zeszła na kolację chorobliwie blada. Pogłaskała Beth po ręku i oznajmiła, że w razie potrzeby chętnie wysłucha jej zwierzeń. Następnie udała się do kuchni, żeby omówić z kucharką menu.

Kit usiadł z nimi do stołu. Już miał spytać kuzynkę, dlaczego tak marnie wygląda, lecz dobrze wymierzony szturchaniec Charlotte zniechęcił go do zadawania takich pytań.

Beth czuła się znużona, jakby od tygodnia nie zmrużyła oka. Przede wszystkim jednak była wściekła na Markusa i nie mogła mu darować niesprawiedliwych pomówień. Oskarżył ją bez powodu i nie chciał słuchać tłumaczeń. Miała wrażenie, że ofiarował jej Fairhaven jedynie po to, żeby wkrótce podjąć starania o odzyskanie wyspy. Zachował się przy tym w sposób niegodny dżentelmena. Na wspomnienie tego Beth spłonęła rumieńcem i starała się myśleć o czymś innym.

Po kolacji poszła do czerwonego salonu, gdzie Charlotte lubiła przesiadywać nad haftem. Tak było i tego wieczoru. Pochylona nad białym muślinem, starannie wyszywała skomplikowane wzory. Beth z pobłażliwym uśmiechem pomyślała o własnych robótkach. W tej dziedzinie nie była szczególnie utalentowana. Usiadła na kanapie, podwijając nogi i dziecinnym gestem przytuliła mocno poduszkę z czerwonego aksamitu.