– Wpadłeś jej w oko. Twój pierwszy sukces – zauważył Justyn.
Markus podzielał jego zdanie. Odprowadził wzrokiem parę, która zeszła z parkietu i zatrzymała na jego skraju, a potem bez pośpiechu ruszył w ich stronę.
– Witaj, Mostyn. – Kpiący ton sprawił, że młodzieniec znieruchomiał na moment, a potem sztywno oddał ukłon. Markus popatrzył na jego towarzyszkę, bo z nich dwojga jedynie ona go ciekawiła. Z bliska wydała mu się znacznie młodsza, ale po chwili uznał, że sprawiła to głównie otaczająca ją aura niewinności niż młodzieńcze zachowanie. Pomyślał ironicznie, że wybranemu przez nią szczęściarzowi przyjdzie słono płacić za te atuty.
Wyciągnął rękę. Po chwili wahania podała mu dłoń.
– Markus Trevithick, do usług łaskawej pani. Czy mogę prosić o kolejny taniec?
Mostyn ukradkiem rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, ale nie zwróciła na to uwagi. Uśmiechnęła się do Markusa czarująco, choć bez kokieterii. Przyznał niechętnie, że zachowywała się, jakby przyszła na bal dobroczynny, a nie na maskaradę dam z półświatka. Na uśmiechniętej twarzy pojawił się nagle uroczy dołek.
– Dzięki, milordzie. Jestem zachwycona.
Skłonił się lekko i poprowadził ją na parkiet, gdzie tancerze stawali już do kadryla. Markus zachwycał się jej wdziękiem i naturalnością, lecz po chwili opadły go wątpliwości. Cóż z tego, że wydaje się skromna i godna szacunku? Osobliwy znalazła sposób, żeby się wyróżnić z tłumu kokot i podbić swoje akcje. Tak czy inaczej zdolności aktorskie tej ślicznotki nie miały dla niego znaczenia. Zakładał, że wkrótce dojdzie z nią do porozumienia. Im szybciej, tym lepiej.
Z każdą chwilą budziła w nim większe pożądanie. Kusiło go, żeby pocałować ją w usta.
– Czy wolno zapytać, jak się pani nazywa? – spytał cicho. – Ja się przedstawiłem.
Gdy podniosła zamglone szare oczy, pod wpływem jej spojrzenia zrobiło mu się gorąco.
– Mam na imię Elizabeth, milordzie – odparła z uśmiechem, znów ukazując śliczny dołek. – Wszyscy mówią do mnie Beth.
– Tak? I co dalej…
– Nic więcej panu nie powiem – odparła po chwili namysłu. – Na maskaradzie należy zachować incognito. Pan złamał zasady, ujawniając imię i nazwisko.
Markus wybuchnął głośnym śmiechem, bo przywykł bez oporów łamać zasady dobrego tonu, które mu nie odpowiadały.
– Kim jest dla pani Mostyn? – zapytał, gdy spotkali się w tańcu po kolejnej figurze. – Chciałbym to wiedzieć, nim wejdę mu w drogę.
Jej dłoń lekko drgnęła pod jego palcami, a potem wysunęła się z uścisku, bo zapowiedziano chwilową zmianę partnerów.
– Kit jest mi bardzo bliski – odparła wymijająco przy kolejnym spotkaniu.
– Rozumiem.
– Nie sądzę. – Znów przeszyła go srebrzystym spojrzeniem. – To mój serdeczny przyjaciel. Prawdziwy powiernik.
Dawny kochanek, domyślił się Markus. To wyjaśnia, dlaczego czują się w swoim towarzystwie tak swobodnie, chociaż brak między nimi erotycznego napięcia. Wulkan namiętności przygasł, pozostał tylko płomyk serdecznej przyjaźni. Markus był zazdrosny o dawne uniesienia tamtych dwojga. Chociaż słowa dziewczyny mogły również oznaczać, że teraz nie ma nikogo…
– Czy jest w pani życiu ktoś inny? – Głupie pytanie! Ma zapewne kilku wielbicieli hojnie płacących za jej łaski.
– Milordzie, nie będziemy dyskutować o tym na parkiecie.
Markus długo patrzył jej w oczy.
– A więc porozmawiajmy na osobności. Przyznam, że bardzo mi to odpowiada…
Czekał na jakiś znak z jej strony, uśmiech albo skinienie. Beth przez kilka chwil zastanawiała się nad odpowiedzą, a potem kiwnęła głową.
– Doskonale. W końcu korytarza jest gabinet…
– Wiem.
Kolejne skinienie. Gdy walc dobiegał końca, Beth wymknęła się z tanecznego kręgu i opuściła salę balową. Markus odczekał moment i poszedł za nią, oglądając się, żeby sprawdzić, czy nie jest obserwowany. Na szczęście inni zajęci byli własnymi amorami, więc nikt się nim nie zajmował.
Szedł korytarzem, mijając pary złączone mocnym uściskiem. Machinalnie liczył czarne i białe płyty, którymi na podobieństwo szachownicy wyłożony był korytarz. Wydawało mu się, że do przytulnego gabinetu prowadzą trzecie drzwi po lewej stronie i rzeczywiście spostrzegł w ostatniej chwili, jak znika za nimi brzeg srebrzystego domina. Beth zostawiła uchylone drzwi.
Uśmiechnął się do siebie. Początki nowej znajomości zapowiadały się obiecująco. Był nieufnym cynikiem, ale musiał przyznać, że damę o srebrzystych oczach rzeczywiście otaczała aura tajemnicy. Może chodziło jej o to, żeby rozbudzić apetyty bardziej wyrafinowanych kochanków? Pogratulować pomysłu! Nawet taki światowiec jak Markus, znużony urokami wielkiego świata, odczuwał miłe podniecenie. Przyspieszył kroku, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Beth stała przy oknie. Wyjęła kostkę do gry z pozostawionego na stole pudełka i podrzucała jedną ręką. Gdy wszedł, nie podniosła głowy. Przez moment wydawało mu się, że jest wystraszona i zdenerwowana, ale to wrażenie zaraz minęło.
– Chcesz zagrać, kochanie? – zapytał, podchodząc bliżej.
Obrzuciła go badawczym spojrzeniem i długo nie odwracała wzroku tak samo jak w sali balowej. Markus nie krył rozbawienia. Niewielu znał mężczyzn i jeszcze mniej kobiet zdolnych do wzrokowego pojedynku. Dziewczyna ukryta za srebrzystą maską patrzyła śmiało i uporczywie.
– Milordzie, czy naprawdę interesuje pana taka gra?
Rozmowa stawała się dwuznaczna. Markus docenił bystrość swej wybranki i uznał, że zdobywanie kobiety rozumnej jest niezwykle interesujące. Zastanawiał się, czy ona wie, z kim ma do czynienia. Podał tylko imię i nazwisko, nie wspominając o tytule. Całkiem prawdopodobne, że wcześniej zebrała o nim informacje. Uświadomił sobie, że od początku przyglądała mu się z ciekawością. Nie był na tyle zadufany w sobie, by sądzić, że wpadł jej w oko, więc postanowiła go uwieść. Być może znała stan jego finansów i doszła do wniosku, że wobec szlacheckiego tytułu i miłej powierzchowności ewentualnego kochanka skromne dochody nie stanowią większego problemu. A zresztą majątek, choć zaniedbany, przynosił jednak zyski, więc mogła liczyć na pewną sumkę.
Popatrzył jej w oczy i odparł z pogodnym uśmiechem:
– Tak, chętnie zagram. Co pani najbardziej odpowiada? Nieznajoma także poweselała, a dołek znów ukazał się obok kącika pięknie wykrojonych ust. Markus zapragnął nagle zrezygnować ze stopniowego podboju i natychmiast ją pocałować. Ryzykowna taktyka, która mogła skończyć się niepowodzeniem, a zarazem kuszące wyzwanie. Zrobił krok w jej stronę, ale cofnęła się natychmiast.
– Lubię hazard – oznajmiła chłodno, bawiąc się kostką. – Tylko jeden rzut. Zwycięzca bierze wszystko.
Markus wahał się. Z jej słów jasno wynikało, że sama będzie stawką w tej grze. Podobała mu się myśl, że po zwycięskim rzucie mógłby ją mieć za darmo. Później dostałaby prezenty: dom, powóz, biżuterię…
Gdyby jednak wygrała zakład…
– Odpowiadają mi pani warunki, ale nim rzucę kostką, muszę wiedzieć, czego pani zażąda, jeśli przegram – tłumaczył bez pośpiechu. – Nie jestem bogaczem. W razie wygranej czym się pani zadowoli, kochanie?