– Charlotte, długo o tym myślałam – zaczęła. – Jutro opuszczam Londyn i jadę do Devon. Pora wrócić do domu. Wiem, że interesy zatrzymują Kita w Londynie, ale mam już dość rozrywek. Nudzą mnie przyjęcia i bale. Chcę wcześniej wrócić do domu, żeby mieć więcej czasu na przygotowania do świąt. Nasz pobyt w Londynie niczemu nie służy…
Beth poczuła na sobie badawcze spojrzenie niebieskich oczu kuzynki.
– Chcesz wyjechać, bo masz nadzieję, że w ten sposób unikniesz kolejnego spotkania z lordem Trevithickiem – powiedziała spokojnie Charlotte, odcinając nitkę. – Nie wiem, co was poróżniło. Justyn Trevithick jest zbyt dobrze wychowany, żeby mówić o tym wprost, zwłaszcza w mojej obecności. Skoro postanowiłaś uciec przed kłopotami, twoja sprawa.
– Popatrzyła surowo na kuzynkę. – Pamiętaj jednak, że ucieczka to nie jest wyjście z trudnej sytuacji. 1 Beth mocniej przycisnęła do siebie miękką czerwoną poduszkę.
– Owszem. Przyznaję, że masz rację, ale rozmowy z lordem Trevithickiem do niczego nie prowadzą, bo on jest głuchy na moje tłumaczenia. Szczerze mówiąc, w ogóle nie dopuszcza mnie do głosu. To okropne! Po raz pierwszy mam do czynienia z człowiekiem tak bezczelnym i zadufanym w sobie.
– Niemożliwe! Jego kuzyn jest wyjątkowo uprzejmy – odparła Charlotte, uśmiechając się lekko. – Pan Trevithick to prawdziwy dżentelmen.
Charlotte mówiła takim tonem, że Beth nagle zapomniała o swoich problemach i z ciekawością popatrzyła na kuzynkę.
– Wpadł ci w oko?
– Ależ skąd! – protestowała z godnością zarumieniona Charlotte. Pochyliła głowę nad tamborkiem. – Mniejsza z tym. Rozmawiamy teraz o twoich problemach, Beth, więc odłóżmy na bok moje sprawy.
Nie uszły uwagi Beth ciemne rumieńce na policzkach kuzynki.
– Wolałabym dyskutować o zaletach szarmanckiego pana Trevithicka niż o wadach jego kuzyna.
– Ach, tak. – Zawsze opanowana Charlotte wydawała się, zmieszana. – Wiem, że żartujesz ze mnie, moja droga… Pan Trevithick jest czarujący, ale wątpię, żeby nadarzyła się nam sposobność do kolejnego spotkania. Zapewne więcej go nie zobaczę. Wspomniałaś o powrocie do Devon, ale co będzie celem podróży: Mostyn Hall czy Fairhaven?
Beth zmrużyła oczy. Przenikliwość kuzynki bywała czasami niepokojąca.
– Muszę przyznać, że zamierzałam najpierw odwiedzić wyspę. Lord Markus przysłał mi akt własności, a więc jest j moja. Chciał wprawdzie anulować darowiznę, ale nie zamierzam mu tego ułatwiać.
Charlotte wyjęła motek nici z otwartego kuferka stojącego obok niej.
– Rozumiem. W takim razie co planujesz? Wziąć Fairhaven szturmem i w razie kontrataku bronić się do upadłego?
Beth, bądź realistką! To dziewiętnasty wiek, a nie czasy wojen domowych.
Beth wstała i podeszła do okna. Nie zamierzała się do tego, przyznać, ale ironiczne sugestie Charlotte trafiały jej do przekonania. Życie byłoby prostsze, gdyby dysponowała oddziałem żołnierzy i mogła zbrojnie stawić czoło wrogowi. Zapewne jej życie byłoby prostsze, gdyby przyszła na świat w innym stuleciu, ale i teraz nie zamierzała rezygnować z wyspy.
– Trzeba to wszystko inaczej urządzić – oznajmiła, nadrabiając miną. – Jestem pewna, że wyspa jest bez nadzoru. Kto chciałby mieszkać na takim odludziu? Nie wątpię, że tamtejsi wieśniacy będą radzi, gdy ktoś wreszcie zainteresuje się ich losem.
Zniecierpliwiona, odsunęła czerwoną aksamitną zasłonę i wyjrzała przez okno. Zrobiło się ciemno, więc latarnik wraz z pomocnikiem zapalał uliczne lampy, raz po raz podając do napełnienia pojemnik na olej. Chłopiec ostrożnie lał gęstą ciecz z dużego naczynia, w skupieniu przygryzając koniuszek języka. Beth obserwowała go z uśmiechem.
– Mam w ręku akt własności Fairhaven z własnoręcznym podpisem Trevithicka – dodała w zadumie. – To oficjalny dokument. Gdyby przyszło do procesu, lord miałby poważne trudności z jego unieważnieniem.
– Mam nadzieję, że nie zamierzasz iść z tym do sądu! – Charlotte była przerażona. – Myśl o kosztach. Poza tym wybuchłby skandal. Nie mówiłaś tego poważnie, prawda?
Beth odwróciła się w stronę jasnego wnętrza.
– Ależ skąd, Lottie. Nie posunę się do tego, ale jestem zdecydowana przejąć Fairhaven. – Złożyła dłonie i zacisnęła je mocno. – Boli mnie tylko niesprawiedliwość Trevithicka. Postąpił ze mną niegodnie. Jestem wściekła, że przez niego znalazłam się w nieprzyjemnym położeniu.
– To się dało zauważyć – skomentowała ironicznie Charlotte. – Posłuchaj mojej rady i przestań zaprzątać sobie tym głowę. Jeżeli naprawdę jesteś przekonana, że nie zdołasz porozumieć się z lordem, machnij na to ręką, wycofaj się z twarzą i wracajmy do Mostyn Hall.
Zapadła cisza, w której słychać było trzask ognia na kominku.
– Chcesz powiedzieć, że gdybym zdecydowała się odwiedzić Fairhaven, nie pojedziesz tam ze mną? – zapytała po chwili Beth. – Wiem, że nie podoba ci się…
– Masz rację, Beth! – przerwała Charlotte, spoglądając jej prosto w oczy. – Bardzo nie podoba mi się ten pomysł. Dlaczego musisz tam jechać?
– Dla zasady. – Beth wydawała się przygnębiona. – Nie mogę pozwolić, żeby Trevithick mnie pokonał!
– To nie jest powód. On i tak wygra. Jest lordem, ma w ręku wszystkie atuty, wyspa stanowi jego własność. To walka z wiatrakami!
– Zapewne, lecz postanowiłam spróbować. – Beth zacisnęła usta.
– Dlaczego? – Charlotte podniosła głowę, przyglądając się kuzynce. – Upór nie przystoi młodej damie.
Beth wybuchnęła śmiechem.
– Znam swoje wady: jestem uparta, impulsywna. Och, Lottie, od lat próbujesz mnie zmienić! Nie mam pojęcia, dlaczego zadajesz sobie tyle trudu, bo prawdziwej damy i tak nigdy ze mnie nie zrobisz. – Nagle spoważniała. – Jeśli nie chcesz ze mną jechać, zrozumiem. Dlaczego miałabyś zmienić swoje zasady tylko dlatego, że taka ze mnie niespokojna dusza?
Charlotte gwałtownie odłożyła tamborek i zerwała się na równe nogi.
– Też coś! Mam pozwolić, żebyś włóczyła się sama jedna, robiąc kolejne głupstwa? Wykluczone! Idę się pakować. Uradowana Beth podbiegła i uściskała ją serdecznie.
– Dzięki, kochanie.
– Tylko nie myśl, że udzieliło mi się twoje wariactwo.
– Charlotte oddała uścisk. – Podróż zajmie nam co najmniej sześć dni, bo o tej porze roku…
– Moim zdaniem za trzy dni dotrzemy na miejsce, a pogoda wcale nie jest taka zła.
– Zajazdy będą podłe, morze wzburzone, a u kresu podróży trafimy do więzienia. Kochanie…
– Wszystko pójdzie jak z płatka – przerwała Beth, nadrabiając miną. Postanowiła zataić na razie przed kuzynką, że lord Trevithick również wybierał się na Fairhaven, więc następna konfrontacja jest nieunikniona. – Mam już plan działania. Najpierw dopilnuję, żeby Gough oficjalnie zgłosił darowiznę. Wtedy nie będzie żadnych wątpliwości, do kogo należy wyspa. On wie, jak się do tego zabrać, i wszystkiego dopilnuje.
– Moim zdaniem jesteś zbytnią optymistką. Nadal mam sporo wątpliwości, ale jednego możemy być pewne: Gough niewątpliwie stanie na wysokości zadania i od strony prawnej zadba o wszystkie szczegóły. – Charlotte trochę się rozchmurzyła. – Skoro musimy poczekać, aż dopełni formalności…
Beth pokręciła głową. Wiedziała, że Charlotte ma rację. Bezpieczniej byłoby wyruszyć w drogę po oficjalnym załatwieniu sprawy. Wiedziała, że Trevithick nie zaniedba żadnej sposobności, żeby jej utrudnić życie, a walka o przejęcie nowej posiadłości może trwać miesiącami. Przyznała w duchu, że potwierdzone prawo własności to dziewięćdziesiąt procent sukcesu, ale…