Выбрать главу

– Całus pod jemiołą! – krzyknął młody wieśniak i dał innym przykład, z zapałem obcałowując partnerkę.

– Taki jest zwyczaj – wyjaśnił cicho Markus. Nim zdążyła odpowiedzieć, pochylił głowę i pocałował ją w usta.

najpierw delikatnie i czule, a gdy odruchowo przylgnęła do niego całym ciałem, z namiętnością, której oboje przestali się już wypierać. Gdy odsunął się wreszcie, Beth kręciło się w głowie i ledwie trzymała się na nogach. Objął ją w talii, chroniąc przed upadkiem. Wszyscy uczestnicy balu patrzyli na nich z ciekawością i jawnym zadowoleniem.

Odprowadził Beth do stołu z jadłem i napojami. Ktoś podał im filiżanki napełnione ponczem.

– To nie jest dobry pomysł – broniła się bez przekonania, ponieważ była już lekko wstawiona. – Chyba nie chce mnie pan spoić, milordzie?

– Mówimy sobie po imieniu, pamiętasz? – Markus uśmiechnął się do niej. Znowu poczuła, że ma zamęt w głowie. – Moja droga Beth, byłbym zachwycony, gdybyś sobie nieco podchmieliła, bo może wtedy łaskawiej przyjmowałabyś moje zaloty. Czy masz ochotę na spacer po ogrodzie w świetle księżyca?

– Opamiętaj się, Markusie – skarciła go surowo. – Pięć dni temu spadł śnieg. Chcesz, żebyśmy się zaziębili i pomarli na suchoty?

– W takim razie przejdźmy do oranżerii lady Salome, że – by podziwiać przez szybę zimowy krajobraz – zaproponował Markus z kpiącym błyskiem w oczach. – Romantyczny nastrój, piękno natury…

– Lady Salome przepędziłaby nas stamtąd – odparła nonszalancko Beth, chociaż pomysł Markusa ogromnie jej się podobał. Nie była jednak naiwną młódką, żeby dać się złapać na piękne słówka. Doskonale wiedziała, czym by się skończyła taka przechadzka.

– Markusie, zaproś Beth na spacer. Zaprowadź ją do mojej oranżerii. Roztacza się stamtąd przepiękny widok. – Lady Salome przystanęła obok nich z filiżanką ponczu w ręku. – Ogród pod śniegiem wygląda prześlicznie.

– O tym właśnie mówiłem, droga ciociu! – wpadł jej w słowo Markus, a Beth zasłoniła dłonią usta, tłumiąc chichot. – Chodźmy, lady Allerton. Trudno się oprzeć takiej zachęcie.

– Lady Salome bawi się w swatkę – zauważyła Beth, gdy Markus wziął ją pod rękę i śmiało ruszył ku drzwiom. Minęli zamkową sień i ruszyli dalej korytarzem wiodącym do oranżerii. – Nasz związek byłby prawdziwym dobrodziejstwem dla Fairhaven.

– Salome jest chyba w zmowie ze wszystkimi mieszkańcami wyspy – przyznał Markus. Gdy weszli do oranżerii, drzwi zostawił otwarte. – No i proszę! Musisz przyznać, że widok naprawdę jest zachwycający.

Beth podeszła do wielkiego okna i poczuła chłód wiejący od szyby, choć w oranżerii panował tropikalny upał. Nagie gałęzie drzew rysowały się niewyraźnie na białym tle. Wielkie płatki śniegu spadały na szklaną taflę, roztapiały się i kroplami wody spływały w dół. Ciemność oraz migotliwa zasłona padającego śniegu nie pozwalały cieszyć się widokiem ogrodu w zimowej szacie.

Beth odwróciła się w stronę Markusa, który przystanął w drzwiach i stamtąd obserwował ją z łagodnym uśmiechem. Była zdziwiona jego zachowaniem. Spodziewała się, że gdy tylko przestąpią próg oranżerii, zacznie ją całować. Pragnęła tego. Nie zamierzała odmawiać sobie tej przyjemności, choć nie była pewna, do czego ją to doprowadzi. Poczuła się zaskoczona… i trochę rozczarowana powściągliwością Markusa.

– Pięknie tu, milordzie – oznajmiła chłodno, starając się zapanować nad uczuciami. – Myślę jednak, że powinnam udać się już na spoczynek, więc proszę mi wybaczyć, że…

– Odprowadzę panią do pokoju – powiedział cicho Markus.

– Znam drogę, milordzie. Nie zabłądzę.

– Zapewne, ale jest pani lekko podchmielona…

– Ale nie pijana! – żachnęła się, i w tej samej chwili omal nie straciła równowagi, zadając kłam swoim słowom. Kurczowo zacisnęła dłonie na gałęzi drzewka pomarańczy. – Trochę kręci mi się w głowie.

– Raczej mocno – zauważył, starając się zachować powagę.

– Lekki szmerek w głowie to bardzo przyjemne uczucie, milordzie.

– Byle nie za często.

– Ojej, ależ z pana nudziarz. – Beth znów się zachwiała. - Zrobił się pan nagle taki zasadniczy. – Podeszła do drzwi - oranżerii i zajrzała mu w oczy. – Wydaje mi się jednak, że mimo całej surowości chętnie skorzystałby pan ze sposobności…

– Wypraszam sobie takie insynuacje! – odparł z godnością – To pani świadomie wodzi mnie na pokuszenie.

Podszedł bliżej, wziął ją w ramiona i pocałował w policzek.

– Droga lady Allerton, czy już wspominałem, jak wielki mam dla pani szacunek i podziw?

– Ależ skąd – odparła rzeczowo Beth, starając się nie ulegać porywom serca, choć była ogromnie podekscytowana. – Ani słowem.

– W takim razie właśnie to czynię. – Ucałował czule kącik jej ust. Stała bez ruchu, mimo że najchętniej przytuliłaby się do niego. Dotknął jej policzka i kciukiem pogładził dolną wargę. Ogarnięta pożądaniem, drżała jak w gorączce.

– Milordzie…

– Wiesz, jak mi na imię – przypomniał zmienionym głosem. Pocałował ją czule, ledwie dotykając ust. Westchnęła dramatycznie i przylgnęła do niego.

– Markus…

Chrząknął znacząco i odsunął się nieco.

– Chwileczkę, Beth. Muszę ci zadać bardzo ważne pytanie. Wyjdziesz za mnie?

Przez moment tuliła się do niego, nie pojmując, o czym mówi, wkrótce jednak przyszło zrozumienie.

– Wyjść za ciebie? Nie sądzę… Jak to? Dlaczego? Straciła wątek, bo pocałował ją w ucho i delikatnie przygryzł różowy płatek.

– Chcę się z tobą ożenić. Bardzo cię pragnę. Zachmurzona wpatrywała się w niego szarosrebrzystymi oczyma.

– Nie potrafię myśleć, kiedy mnie całujesz.

– Na szczęście ta decyzja nie wymaga długotrwałych rozmyślań. Wyjdziesz za mnie? Tutaj, na Fairhaven? Zgódź się.

– Dla dobra wyspy?

– Niech ją diabli porwą! Pragnę ciebie, nie posiadłości! Następny pocałunek był tak zaborczy i namiętny, że Beth nie mogła złapać tchu. Pojęła, że Markus zamiast przekonywać ją do siebie łagodnością i czułościami postanowił natychmiast przeprowadzić frontalny atak i zmusić ją do kapitulacji. Zapomniał o skrupułach. Porażona siłą jego namiętności, uległa nareszcie własnym pragnieniom. Zarzuciła mu ramiona na szyję i tuliła się mocno, ogarnięta tą samą niecierpliwością, która dręczyła także jego. Desperacko marzyła, żeby jeszcze bardziej się do siebie zbliżyli.

Natarczywe stukanie w szybę dzielącą oranżerię od korytarza sprawiło, że oboje natychmiast wrócili do rzeczywistości. Beth odwróciła się pospiesznie.

– Markusie! – Lady Salome patrzyła na nich zza szklanej tafli. – Dlaczego tak się guzdrzesz? Wszyscy czekamy na dobą nowinę!

– Mój anioł stróż! – Beth uśmiechnęła się kpiąco.

– Diabelnie nie w porę – mruknął ponuro Markus i dodał głośniej, zwracając się do Salome: – Chwila cierpliwości! Wkrótce do was dołączymy.

Ujął mocno obie dłonie Beth i z łagodnym uśmiechem popatrzył na nią w półmroku oranżerii.

– Co sądzisz o mojej propozycji, najdroższa? Jeśli nie podoba ci się ten pomysł, mów śmiało. A zatem?