Выбрать главу

– Tak trudno było ci przyjąć do wiadomości prawdę o twoim dziadku?

– Owszem. – Pochyliła głowę, tuląc się do niego. – Ale tylko na początku. Teraz spokojniej myślę o tych sprawach. Martwi mnie inny problem. Co się z nami stanie, gdy stąd wyjedziemy? Niedługo przyjdzie list od wielebnego Johna i twojej ciotki. Niezależnie od tego, co postanowią, na jakiś czas trzeba się będzie rozstać. Wrócimy w nasze rodzinne strony.

Markus objął ją ramieniem.

– Nie lękaj się, kochanie. To dla nas dopiero początek wspólnego życia. – Zamilkł na chwilę i pogłaskał ją po plecach. – Mam pomysł! Weźmy ślub po zaraz świętach, najlepiej w Mostyn Hall. Nie sądzisz, że to dobre rozwiązanie?

– Doskonałe! – przytaknęła rozpromieniona. – Lepiej być nie może.

Wbrew temu, co powiedziała, nadal odczuwała lęk, którego przyczyn nie umiała nazwać. Poruszyła się niespokojnie, bo pieszczoty Markusa stawały się coraz bardziej zmysłowe. Po raz kolejny budziły się w niej ukryte pragnienia.

Zapomniała o melancholii. Kiedy Markus jej dotykał, świat przestawał istnieć. Miała zamęt w głowie. Tym razem kochali się bez pośpiechu, wolno i czule, jakby chcieli zatrzymać czas. Razem osiągnęli szczyt rozkoszy, a doznania były tak silne, że oboje jeszcze długo dygotali jak w gorączce. Odpoczywali spleceni mocnym uściskiem. Beth już zasypiała, gdy Markus wypowiedział słowa, na które czekała tak długo.

– Najdroższa moja, kocham cię.

Poczuła radość i uśmiechnęła się łagodnie, ale w głębi ducha nadal wątpiła w siłę jego uczuć, choć nie rozumiała, skąd się biorą te niepokoje.

Kiedy obudziła się po raz drugi, Markusa nie było już w sypialni. Nic dziwnego, miał przecież mnóstwo zajęć. Mimo to poczuła się samotna i opuszczona.

Ledwie skończyła się ubierać, do pokoju zajrzała Marta McCrae.

– Milady, proszę wybaczyć, że przeszkadzam, ale jego lordowska mość otrzymał list z Londynu i lada chwila wyjeżdża…

Beth natychmiast spochmurniała.

– Na miłość boską! Cóż to za pilne sprawy wzywają go do powrotu?

Gdy zbiegła na dół, Markus był w gabinecie z Colinem McCrae. Miał na sobie strój podróżny. Na widok Beth uśmiechnął się i zaraz spoważniał. Colin przez moment wodził spojrzeniem po ich twarzach, a potem wycofał się dyskretnie.

– Beth… – Markus obszedł biurko i chwycił jej ręce. – Bardzo mi przykro, ale muszę natychmiast jechać do Londynu. Złe nowiny. Sama przeczytaj. – Wskazał biurko i leżący na nim list. – Moja matka jest w rozpaczy. Pisze, że Eleonora została uwiedziona i porzucona. Błaga, żebym przyjechał i pomógł jej w nieszczęściu.

– Dobry Boże! Ależ to okropne! Kto się ośmielił… – Nie była pewna, czy sama odgadła, o kogo chodzi, czy też wyczytała odpowiedź ze smutnej twarzy Markusa. – Kit?

– Zapewne. – Markus sposępniał. – Nie znam wszystkich szczegółów. Matka pisze chaotycznie. Muszę jechać, Beth. Chyba rozumiesz…

– Naturalnie. – Wpatrywała się w feralny list porzucony na blacie biurka. Wiedziała, że Kit kocha się w Eleonorze Trevithick. Obserwowała, jak rozkwita ich uczucie, niekiedy dobrodusznie żartowała z kuzyna, ale w głowie jej nie postało, że jest zdolny do takiej nikczemności.

– Nie wierzę! To do niego niepodobne! – wybuchnęła. Trzeba ustalić, co się wydarzyło.

– Z pewnością tak uczynię. Wybacz mi, Beth, ale na mnie już czas. – Podszedł do niej i dodał: – Jedź do Mostyn Hall.

Pokręciła głową.

– Nie mamy czasu na długie rozmowy. Statek czeka, Trzeba wypłynąć, póki pogoda sprzyja żegludze. Obawiam się, że musimy zmienić plany. Ślub się nie odbędzie, radzę ci jednak wrócić do Mostyn. – Ścisnął mocno jej dłonie. – Wszystko miało być inaczej – powiedział z gniewną miną. – Nie udało się… – Urwał w pół słowa, pocałował ją w usta i cofnął się natychmiast. Znieruchomiał na chwilę. Beth odniosła wrażenie, że chce coś dodać, ale zmienił zdanie i wyszedł. Stała, wsłuchując się w cichnący odgłos kroków.

Sięgnęła po list wicehrabiny i usiadła w fotelu. Po dwukrotnej lekturze długo wpatrywała się w płomienie buzujące w kominku. List spoczywał na jej kolanach.

Napisany został przed tygodniem. Wicehrabina była wzburzona i bardzo się spieszyła Nie brakowało obraźliwych uwag pod adresem Mostynów. Najwięcej jednak napisała na temat romansu Kita Mostyna ze swoją córką.

Zrozpaczona Beth uświadomiła sobie, że rodowa waśń znów dzieli dwa rody. Nieszczęsny Kit umyślnie lub przez fatalne zaniedbanie sprawił, że dawny spór Trevithicków z Mostynami odżył na nowo.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

– Marnie wyglądasz – oznajmiła Charlotte, odsuwając kuzynkę na długość ramion. – Moim zdaniem za bardzo martwisz się o Kita i pannę Trevithick. Podróżowanie zimą też robi swoje. Powinno się tego unikać.

W domu przy Upper Grosvenor Street panowała osobliwa cisza. Ponury nastrój doskonale odzwierciedlał przygnębienie Beth. Przez długie cztery tygodnie była w podróży. Do Londynu zjechała dziesięć dni po Bożym Narodzeniu. Stolica świeciła pustkami. Trwał martwy sezon, bo całe towarzystwo wyjechało na wieś, żeby w domowym zaciszu odpocząć przed następnym sezonem. Ulice opustoszały. Niebo było szare, brakowało świątecznego nastroju, zwłaszcza w domu przy Upper Grosvenor Street, gdzie wszyscy czekali na wieści dotyczące Kita, pełni obaw, że będą złe. Po przyjeździe Beth Charlotte nabrała otuchy, ale na powitanie oznajmiła jej, że Kit nie dał znaku życia, a poszukiwania nie przyniosły żadnych efektów.

– Przykro mi, że wlokłaś się taki kawał drogi do Mostyn Hall tylko po to, by usłyszeć o moim wyjeździe do Londynu – ciągnęła Charlotte, prowadząc Beth do salonu. – Mój list zapewne minął się z tobą w drodze. Co w domu?

– Nie najgorzej. – Beth uśmiechnęła się smutno. Zdjęła rękawiczki i podeszła do kominka. – Wszyscy są pełni obaw, bo nie ma żadnych nowin o Kicie. Nikt nie wie, co się z nim dzieje. Po nagłym zniknięciu jeszcze się tam nie pokazał. – Sądziłam, że to pierwsze miejsce, gdzie w razie kłopotów mógłby się udać… – powiedziała Charlotte. Głos jej się załamał, twarz była ściągnięta bólem. – Przepraszam. Ledwie przestąpiłaś próg, a ja raczę cię złymi nowinami. Odłóżmy tę smutną rozmowę na później. Teraz każę podać herbatę.

Beth uśmiechnęła się.

– Porozmawiajmy tymczasem o czymś przyjemniejszym. Mimo kłopotów wyglądasz ślicznie. Jesteś taka rozpromieniona. Domyślam się, że masz dla mnie ważne nowiny.

Charlotte natychmiast poweselała.

– Zdaję sobie sprawę, że to nie jest odpowiedni moment, bo Kit przysporzył nam wszystkim tylu kłopotów i przykrości, ale… Tak! Justyn Trevithick i ja zaręczyliśmy się.

Beth spodziewała się, że usłyszy tę nowinę, ale kiedy to nastąpiło, ogarnęła ją zazdrość, którą natychmiast stłumiła i tak mocno uściskała Charlotte, że ta nie mogła złapać tchu.

– Kochanie, cieszę się twoim szczęściem. Sama widzisz, że zimowe podróże mają swoje zalety.

– Owszem. – Charlotte spłonęła rumieńcem. – To się stało, kiedy Justyn… to znaczy pan Trevimick odwoził mnie do Mostyn Hall.

– Tak przypuszczałam.

– Pobierzemy się wiosną. – Teraz Charlotte przytuliła kuzynkę. – Jak mogę być taka szczęśliwa, skoro Kit…

– Zasługujesz na pomyślną odmianę losu – przerwała Beth stanowczo. – Wreszcie nadeszła. Dość się nacierpiałaś.

Szczerze mówiąc, uważam, że to raczej pan Trevithick jest szczęściarzem, bo zdobył twoje serce.

Charlotte zarumieniła się i usiłowała protestować, a potem dodała:

– Bałam się oczywiście, że okropny postępek Kita spowoduje zerwanie zaręczyn, ale Justyn… – Zarumieniła się jeszcze bardziej. – Oznajmił stanowczo, że dla niego ta sprawa nie jest istotna. Na szczęście niewiele znaczy w swojej rodzinie, więc może robić, co chce. Gdyby chodziło o jego kuzyna lorda, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, ale… – Umilkła, a po namyśle mruknęła: – Tak czy inaczej sytuacja jest osobliwa.