– Lady Allerton!
– Milordzie? – Beth przybrała swój najbardziej wyniosły ton. Nie miała innego wyjścia. To jedyny sposób, żeby uniknąć drżenia głosu. Markus był zdumiony i mocno zirytowany. Beth omal się nie rozpłakała.
– Proszę o chwilę rozmowy. Czy wysiądzie pani na moment?
– Wykluczone – burknęła wrogo. – Nie mam na to ochoty, milordzie.
Markus skrzywił się, jakby poczuł fizyczny ból. Zdumienie wciąż górowało u niego nad złością. Beth czuła się winna, że traktuje go tak podle.
– Zapewne z powodu tych wszystkich niefortunnych zdarzeń, które ostatnio miały miejsce, prawda? – spytał mocno zdenerwowany. – Postępek kuzyna pani…
– To nie ma nic do rzeczy – odparła z kamienną twarzą. Błagała go w duchu, żeby przerwał tę indagację, bo lękała się, że lada chwila wybuchnie płaczem.
– W takim razie w pani nastawieniu zaszła zmiana. – Nerwowo przeganiał palcami gęstą czuprynę. Wydawał się zagubiony i całkiem zbity z tropu. Nagle zmienił ton. – Beth, masz prawo irytować się na mnie z powodu zmian wywołanych zaistniałą sytuacją, ale pozwól, żebyśmy to spokojnie omówili. O nic więcej nie proszę.
Spodziewała usłyszeć takie słowa, lecz gdy te obawy się potwierdziły, odniosła wrażenie, że Markus zadał jej cios w samo serce. Niczego już od niej nie chciał. Tłumaczyła sobie, że jego decyzja nie jest dla niej zaskoczeniem. Od pamiętnej rozmowy na Fairhaven wiedziała, że Markus zmienił zdanie i już nie chce jej poślubić. Mimo to była wstrząśnięta i zrozpaczona.
– Moim zdaniem nie powinniśmy wdawać się w żadne rozmowy, milordzie – odparła z całą stanowczością, na jaką potrafiła się zdobyć. Unikała jego wzroku. – To byłoby niewłaściwe.
Doprowadzony do furii jej uporem, patrzył zmrużonymi oczyma.
– Czyżby? Co za bzdura! Skąd te skrupuły? Może powinienem pani przypomnieć, że w mojej obecności pozwalała sobie pani na dużo większą swobodę?
Beth cofnęła się w głąb powozu.
– Byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan zostawić mnie samą. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.
Markus długo się jej przyglądał. Wydawało się, że minęły wieki, nim usłyszała znowu jego głos.
– Dobrze. Od początku była pani bardzo przywiązana do legend o rodowej waśni, prawda? Skoro tak bardzo zależy pani na jej podtrzymywaniu, nie będę się sprzeciwiać. Życzę pani dobrego dnia, milady.
Zatrzasnął drzwi, a Beth opadła na poduszki i zamknęła oczy, lecz mimo to łzy spłynęły spod zaciśniętych powiek. Spaliła za sobą mosty. Zdawała sobie sprawę, że to nieuniknione, a jednak czuła się przeraźliwie samotna, jakby nie miała na tym świecie nikogo bliskiego.
Następnego dnia Beth zeszła rano do jadalni w porze śniadania, bo zamierzała poinformować Charlotte, że wkrótce jedzie do Mostyn Hall. Zaczął się drugi tydzień stycznia. Doskonały moment, aby rozpocząć nowe życie. Problem w tym, że nie zawsze można odciąć się całkowicie od przeszłości. Beth doskonale wiedziała, że wydarzenia ostatnich miesięcy odcisną trwałe piętno na jej dalszej egzystencji.
Charlotte siedziała już przy stole. Wyglądała ślicznie i świeżo w pasiastej biało – żółtej sukni. Fryzurę ozdobiła wstążkami w tych samych kolorach. Ładna twarz promieniała radością. Beth czuła się przy niej jak zgrzybiała staruszka. Opadła na krzesło stojące po drugiej stronie stołu.
– Charlotte – zaczęła smutno. – Podjęłam decyzję. Jutro wracam do Mostyn. – Umilkła, gdy kuzynka podniosła wieko jednej z waz i odłożyła je na blat kredensu. Zapach duszonych nerek przyprawił ją o mdłości. Z jawną odrazą przyglądała się apetycznej potrawie.
– Ulubione danie Kita – przypomniała Charlotte. – Nie mam serca powiedzieć kucharce, że nie będę tego jeść. To pewne, że służba tak samo jak my zamartwia się o niego.
Beth poczuła nadchodzące mdłości.
– Przepraszam, Charlotte! – zawołała, zasłaniając usta rękami. Wstała od stołu i wybiegła z jadalni.
Ledwie zdążyła schronić się w swoim pokoju. Gdy nudności ustały, przemyła twarz i usta, a następnie popatrzyła w lustro. Wyglądała okropnie: ziemista cera, sińce pod oczami, włosy zwisające smętnymi kosmykami. Po ataku mdłości była wyczerpana, kręciło jej się w głowie. Podeszła do łóżka i wślizgnęła się pod kołdrę.
Usłyszała pukanie do drzwi.
– Beth?
Ogarnięta rozpaczą, zacisnęła powieki. Zabrakło jej sił, żeby walczyć z dobrocią Charlotte, która czuła się w obowiązku natychmiast zajrzeć do chorej kuzynki. Beth wiele by dała, żeby nikt jej nie widział w tym stanie, ale stało się. Charlotte otworzyła drzwi, weszła do jej sypialni i z poważną miną zbliżyła się do łóżka. Usiadła na brzegu posłania. Satynowa pościel lekko szeleściła.
– Kiedy zaczęły się te mdłości? – zapytała spokojnie. Beth popatrzyła na nią i zaraz odwróciła wzrok. Po minie kuzynki poznała, że jej tajemnica została odkryta. Ze smutkiem przyznała w duchu, że przed Charlotte nic się nie ukryje. Jak mogła oszukiwać najlepszą przyjaciółkę? – Zaledwie kilka dni temu – odparła słabym głosem. – Czuję się podle. – Łzy spływały po bladych policzkach. Charlotte ścisnęła jej dłoń.
– Wkrótce poczujesz się lepiej – zapewniła rzeczowo. – Po trzecim miesiącu mdłości zwykle przestają dokuczać.
– Charlotte…
– Wiem, wiem. To prawda, że nie mam dzieci – wpadła jej w słowo kuzynka, pobłażliwie kręcąc głową – ale obserwowałam brzemienne żony oficerów i słuchałam ich zwierzeń. Sporo dowiedziałam się o ciąży i porodach. Znam również skuteczne sposoby na opanowanie porannych mdłości.
– Mnie jest niedobrze przez cały dzień – pożaliła się Beth.
– Tak bywa, niestety, ale znajdą się metody, które złagodzą twoje dolegliwości – odparła Charlotte z lekkim uśmiechem. Pochyliła się i czule uściskała kuzynkę. – Dzięki, że nie próbujesz mi niczego wmówić. Mogłabyś twierdzić, że twoje dolegliwości to przedłużająca się choroba morska albo zwykła niestrawność.
Beth zalała się łzami.
– Kochanie…
– Cicho, skarbie. Domyślam się, co czujesz. – Charlotte starała się uspokoić Beth.
– Jestem nieszczęśliwa i zagubiona. Ciągle płaczę i wściekam się na samą siebie.
Wzruszona Charlotte roześmiała się nerwowo.
– . Rzeczywiście nie jesteś sobą. Dlatego tak się martwiłam. Niepokoi mnie również twoja niechęć do rozmowy z lordem Trevithickiem. – Odsunęła się i popatrzyła na kuzynkę. – Co się stało?
Beth pociągnęła nosem i sięgnęła po chusteczkę.
– To chyba oczywiste! Nie jestem rozpustnicą. Markus nie uwiódł mnie podstępem. Po prostu stało się. Byłam jego kochanką. Nikt mnie nie zmuszał. Wręcz przeciwnie. Zaraz po Bożym Narodzeniu mieliśmy się pobrać, ale gdy przyszedł list od wicehrabiny… Sama rozumiesz, że w tej sytuacji o ślubie nie ma mowy. Markus dał mi to do zrozumienia, nim opuścił Fairhaven.
– Musisz powiedzieć mu, że spodziewasz się dziecka! Jest człowiekiem honoru i wie, co należy uczynić! – oznajmiła surowo Charlotte.
– Och, przestań! Nie chcę, żeby się ze mną ożenił tylko z powodu dziecka! Kocham go, ale bez wzajemności. Myślę, że po tym, jak podróżowaliśmy na Fairhaven tylko we dwoje, Markus uznał za swój obowiązek oświadczyć mi się, żeby ratować moją reputację. Nie chcę, żeby traktował małżeństwo jak obowiązek. Są też inne przeszkody. Sprawa Kita…