– A co to ma do rzeczy? – zdenerwowała się Charlotte.
– Nie rób z siebie męczennicy z powodu tego kretyna, mojego brata. Wybuchł skandal, ale to nie twoja wina.
– Mniejsza z tym. Już ci mówiłam, że przed opuszczeniem Fairhaven Markus praktycznie zerwał zaręczyny. Myślę, że w takiej sytuacji nie ma o czym dyskutować – upierała się Beth.
– Rozmawiałaś z nim po przyjeździe do Londynu? O ile mi wiadomo, chciał się z tobą spotkać, ale nie raczyłaś go przyjąć – powiedziała z wyrzutem Charlotte.
– Spotkaliśmy się przypadkiem. Prosił o chwilę rozmowy, bo postanowił definitywnie ze mną zerwać. Powiedziałam, że nie chcę go więcej widzieć – ciągnęła Beth łamiącym się głosem. – Tak jest lepiej. Mój stan wkrótce będzie widoczny, dlatego muszę stąd zniknąć. Powinnam jak najszybciej wrócić do Devon. Jeśli będę się czuła dostatecznie silna, żeby podróżować, wyruszę jutro. Nie ma sensu, żebym siedziała w Londynie. Kitowi nie jestem w stanie pomóc, a nie mogę ryzykować, że Markus pozna moją tajemnicę.
– Beth, prędzej czy później i tak się dowie – tłumaczyła cierpliwie Charlotte. – Musisz być świadoma, że jeśli urodzisz nieślubne dziecko Markusa Trevithicka, wybuchnie skandal.
Beth pozostawała głucha na wszelkie argumenty i upierała się przy swoim.
– Jakoś się z tym uporam, kiedy będzie taka potrzeba.
– Zobaczymy. – Charlotte wstała i podeszła do drzwi. – Moim zdaniem wygadujesz same bzdury, ale teraz nie zamierzam się z tobą spierać. Zaraz ci przyniosę kilka suchych grzanek. Zapewniam, że kiedy je schrupiesz, od razu poczujesz się lepiej.
Pobiegła do kuchni i wkrótce stanęła pod drzwiami pokoju Beth z talerzem w ręku. Już miała zapukać, ale usłyszała stłumiony szloch i uznała, że grzanki mogą poczekać. Beth czuła się okropnie, więc lepiej zostawić ją samą. Niech się wypłacze.
Postawiła talerz na podłodze przed drzwiami i z ciężkim sercem poszła do salonu, żeby spokojnie przemyśleć to, czego się dziś dowiedziała.
Usiadła w fotelu i westchnęła głęboko. Nie miała wątpliwości, że Beth gorąco kocha Markusa. Przygodne romanse nigdy jej nie interesowały. Charlotte zawsze uważała, że kuzynka jest zbyt impulsywna, samowolna i uparta. Dlatego próbowała przemówić jej do rozumu, niestety, z miernym skutkiem. Widziała teraz jasno i wyraźnie, że Beth wprawdzie oddała serce Markusowi, lecz zarazem wmówiła sobie, że to miłość bez wzajemności, a ślubu nie będzie.
Charlotte znowu westchnęła. To pewne, że Beth postawi na swoim i ucieknie do Devon, żeby uniknąć poważnej rozmowy z Markusem. Ciekawe, co on by na to powiedział. Charlotte wiedziała od Justyna, że lordowi bardzo zależy na tym, aby nadal widywać Beth. Nie chodziło o jedno spotkanie. Markus z pewnością miał wobec Beth poważne zamiary. Nie wyglądał na człowieka, który chce jak najszybciej zerwać zaręczyny. Takie sprawy załatwia się listownie.
Głęboko zamyślona Charlotte nerwowo bębniła palcami o poręcz fotela. Według Beth Markus oznajmił, że ich ślub nie może się odbyć. Charlotte podejrzewała, że jego słowa zostały opacznie zrozumiane. Z kolei Markus usłyszał niedawno od Beth, że między nimi wszystko skończone. Tamci dwoje naprawdę byli siebie warci. Zamiast kierować się zdrowym rozsądkiem, gadali głupstwa i w każdym zdaniu doszukiwali się ukrytych aluzji. Rozstali się i teraz oboje są nieszczęśliwi. Na własne życzenie! Dobrze im tak! Niech to będzie dla nich nauczką. Nie można jednak pozwolić, żeby nazbyt długo cierpieli.
Charlotte wstała, zadzwoniła na służącą i kazała przynieść swój płaszcz, kapelusz i rękawiczki. Miała wyrzuty sumienia. Dręczyło ją nieprzyjemne odczucie, że wtrąca się w cudze sprawy, ale nie widziała innego wyjścia. Chodziło przecież o szczęście Beth, o jej dobro.
Wezwała stangreta i kazała zaprzęgać.
Wkrótce po raz pierwszy w życiu sama jedna przemierzała eleganckim powozem ulice Londynu. Cierpiała na agora – fobię; lękała się otwartych przestrzeni, obcych ludzi i nowych znajomości. Zawsze ktoś jej towarzyszył, ale tym razem sama musiała stawić czoło wyzwaniu.
W holu Trevithick House przyjął ją dystyngowany kamerdyner, który potraktował ją lekceważąco i na pytanie o lorda Markusa oznajmił, że jaśnie pana nie ma w domu.
Charlotte drżała jak liść i czuła palące łzy pod powiekami, ale wzięła się w garść.
– Czyżby? – powiedziała lodowatym tonem. – Dobry człowieku, idź natychmiast do lorda Trevithicka i powiedz mu, że pani Cavendish chce z nim rozmawiać. Chodzi o sprawę wielkiej wagi.
W tej samej chwili w głębi holu otworzyły się drzwi i stanął w nich Markus. Rozmawiał z mężczyzną w średnim wieku. Twarz miał zasępioną. Najwyraźniej był w kiepskim nastroju. Charlotte miała złe przeczucia. Na pewno nie zechce jej przyjąć!
– Szukamy w londyńskim porcie, wysłaliśmy też ludzi do Southampton – powiedział rozmówca Markusa. Obaj umilkli na widok zgnębionej Charlotte. Markus zaraz się rozpromienił, więc odetchnęła z ulgą.
– Pani Cavendish! Proszę wybaczyć, że musiała pani czekać. Gower – zwrócił się uprzejmie do swego pełnomocnika, – Wrócimy do tej rozmowy. Dzięki za pomoc.
Zaprosił Charlotte do swego gabinetu i przepuścił ją w drzwiach. Zdenerwowana i pełna obaw, weszła do środka. Ręce jej się trzęsły. Markus wiedział o jej przypadłości. Wskazał jej fotel i usiadł po drugiej stronie biurka.
– Widzę, że jest pani bardzo poruszona – odezwał się łagodnym głosem. – Każę służbie przynieść kieliszek wina. To panią wzmocni. Zadała pani sobie tyle trudu. Czemu zawdzięczam tę wizytę? Są jakieś wiadomości o bracie?
Charlotte uśmiechnęła się przez łzy.
– Niestety. Żadnych śladów. Przyszłam tu w innej, równie ważnej sprawie. Chodzi o moją kuzynkę Beth Allerton.
Markus spochmurniał i uniósł się w fotelu, jakby zamierzał wstać i zakończyć rozmowę.
– Bardzo proszę… – zaczęła błagalnym tonem i wyciągnęła do niego rękę.
Po chwili Markus usiadł, a rysy mu złagodniały.
– Przepraszam, jeśli znów poczuła się pani zaniepokojona. O czym mamy rozmawiać?
Gdy Beth obudziła się ze snu, do którego ukołysało ją rozpaczliwe łkanie, w domu było dziwnie cicho. Otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz. Na podłodze stał talerz z suchymi grzankami. Zjadła je z apetytem, nabrała sił i ożywiła się nieco. Postanowiła spakować rzeczy i jutro z samego rana wyruszyć w drogę.
Gdy z holu dobiegły ją stłumione głosy, początkowo nie zwracała na nie uwagi, bo uznała, że to Gough jak co dzień przyszedł naradzić się z Charlotte. Nagle usłyszała krzyk i odgłosy gwałtownej szarpaniny.
– Co ty gadasz, kretynie? – Natychmiast rozpoznała głęboki głos Markusa. – Lady Allerton jest w domu i zaraz mnie przyjmie!
Ktoś szedł po schodach na piętro. Nagłe drzwi się otworzyły i stanął w nich Markus.
– Znowu uciekasz, moja droga? – spytał z przesadną kurtuazją. – Weszło ci to w krew.
– Dzień dobry, milordzie. Trafił pan w sedno. Jadę do Devon.
– Znowu? – Markus stał w drzwiach, blokując przejście, jakby chciał jej dać do zrozumienia, żeby wybiła sobie z głowy wszelkie podróżowanie. – Włóczy się pani po kraju niczym domokrążca. Najwyższy czas się ustatkować. – Wszedł do pokoju. – Nie zgadzam się na ten wyjazd. W błogosławionym stanie? To niebezpieczne!
Zaskoczona Beth upuściła rzeczy, które zamierzała schować do kufra. Ramiona opadły jej bezwładnie.
– Już wiesz – szepnęła i zbladła.
– Wiem – przytaknął. – Nie od ciebie. Twoja kuzynka mi powiedziała.
– Nie miała prawa – odparła cicho Beth.
– Gdyby nie ona, dowiedziałbym się, że mam z tobą dziecko, od salonowych plotkarzy, tak?