Выбрать главу

Książę uciszył go syknięciem.

– Ty – powiada – Słonina, nie wybiegaj do przodu. A więc znów idę do Śmierci, dumny jak paw, sprawdzić, czy nie będzie dla mnie łaskawsza. Wtedy faktycznie otworzyła mi drzwi, ale lepiej by było, gdyby nie otwierała. Stoi w progu, oczy jej błyskają Żeby tu śladu po tobie nie zostało, krzyczy. Nie waż się do mnie zbliżać, i takie tam różne… Wyrzuciła jak psa, a tak się starałem… Strasznie się wtedy poczułem urażony. Dotknięty do żywego. Zacząłem pić – tydzień byłem w ciągu. I po pijaku jeszcze bardziej bolało, kiedym sobie przypominał, jak za własną krwawicę kupowałem tę ohydną czekoladę i macałem płótno w sklepie – czy jest w dobrym gatunku.

– No, płótno to już chyba dostałeś za darmo – znów wtrącił Słonina.

Ale Książę ciągnął dalej:

– Nie w tym rzecz. Bolało mnie, że za moje starania takie mam podziękowanie. Nie, myślę, co za dużo, to niezdrowo. Tak nie może być. Cholerę wam w bok, a nie płótno i czekoladę. W nocy przelazłem przez ogrodzenie przytułku, oknem dostałem się do środka, wyważyłem drzwi magazynu i wziąłem się do roboty. Całą czekoladę wysypałem na podłogę i wziąłem pod obcasy. Płótno pociąłem nożem niemal na oddzielne nitki – a macie, noście na zdrowie! Tak samo krośniak. Rozwaliłem w drobny mak wszystko, co tam mieli. Na te hałasy przybiegł stróż. Co robisz, łobuzie, zaczął wrzeszczeć, sieroty krzywdzisz! Więc wsadziłem mu nóż prosto w serce, jucha mi na ręce bryznęła… Wychodzę z magazynku cały we krwi, nitki ze mnie zwisają, pysk mam czarny od czekolady jak Murzyn. A naprzeciwko – sama matka Maniefa ze świeczką w ręce. Więc ją też załatwiłem, przy okazji. Tak czy owak, myślę, wziąłem grzech na swoją duszę. Do diabła z nią i z życiem wiecznym! Bez Śmierci w ogóle żadne życie mi niemiłe…

– Tak – potwierdził Słonina. – Szum się potem zrobił na całą Moskwę. Chociaż pijany, nie zostawiłeś śladów, świadków też nie było. Później stało się jasne, że to twoja robota, ale nic ci nie mogli udowodnić.

Książę uśmiechnął się.

– Grunt, że nasi o wszystkim się od razu wywiedzieli i donieśli Śmierci. Jak wróciłem z przytułku, spałem dwa dni bez przerwy. A kiedy się ocknąłem, przynieśli mi liścik od niej. „Przyjdź, będziesz mój” – tak w nim było napisane. I spróbuj tu, człowieku, ją zrozumieć.

Sieńka słuchał opowieści z płonącymi uszami, a potem długo sobie łamał głowę, co myśleć o tej historii, ale wciąż nie wiedział.

Inna rzecz, że tego dnia nie miał wiele czasu na takie rozważania – za dużo się wydarzyło.

Kiedy już Książę zadecydował o losach Sieńki i ugościł swoich ludzi wódką i koniakiem, Kilka zaprowadził nowicjusza do siebie – miał niedaleko wejścia komórkę, oddzieloną perkalową zasłonką.

Okazał się fajnym kumplem, bez żadnych zadęć, nie zadzierał nosa, chociaż miał swoje miejsce w talii, a Skorik był na razie jakby na przyprzążkę. Szóstka chętnie mu udzielił różnych pożytecznych wyjaśnień, traktując go jak swojego, już prawie należącego do szajki.

Nic się nie bój, Skorik, powiedział, jeżeli sama Śmierć się za tobą wstawiła, zostaniesz w talii, zobaczysz. Może któregoś z naszych posadzą albo wykończą – wtedy ty będziesz szóstką, a ja awansuję na siódemkę. Trzymaj się mnie, to nie przepadniesz. Jak chcesz, możesz tu mieszkać. Razem nawet chrapać weselej.

(Pochrapać razem im się jednakowoż nie udało, ale o tym potem).

O Księciu Sieńka wiedział wszystko, o Śmierci – nie mniej niż Kilka, więc zaczął go wypytywać o pozostałych członków bandy.

Naszego waleta, powiedział Kilka, wszyscy się boją, nawet Książę czuje przed nim respekt, jako że Oczko jest strasznie narwany. Zwykle cichy, spokojny, choć cały czas gada niezrozumiale, do wiersza, ale niekiedy – jeśli coś go zirytuje – wpada w szał, po prostu diabeł w niego wstępuje. Pochodzi z dobrej rodziny, dawniej był studentem, ale pociął kogoś na śmierć – poszło o narkotyki – i został skazany na dożywotnią katorgę. Trzymaj się od niego z daleka, doradził Kilka Sieńce, Książę może strzelić w pysk, może nawet załatwić na amen, ale przynajmniej wiadomo, za co i dlaczego, a Oczko to prawdziwy wariat.

Następny w talii, Słonina, to Ukrainiec, stąd jego ksywka. Jest bardzo użyteczny, zna wszystkich zamiejscowych paserów i handlarzy, cały majdan przechodzi przez jego ręce i wraca w postaci forsiaków.

O beznogim Bosmanie, czyli dziewiątce, Kilka opowiadał, że dawniej naprawdę służył we flocie jako bosman, największy marynarski wyga na całym Morzu Czarnym. Jak zacznie opowiadać o Turkach i różnych morskich przygodach, człowiek by słuchał i słuchał bez końca. Na statku kocioł parowy przygniótł mu nogi. Ma różne krzyże, medale, specjalną emeryturę za bohaterskie czyny – szesnaście rubli – ale nie taki z niego człowiek, żeby się starzeć spokojnie. Lubi żyć z fantazją, z rozmachem, kocha ryzyko i niebezpieczeństwo. Prawie nigdy też nie bierze swojej doli, a dziewiątce przypada ona niemała, nie to co szóstce.

Siódemka i ósemka to bracia bliźniacy z Jakimanki. Fajni kumple. Polecił ich Księciu znajomy policjant z tamtejszego pierwszego cyrkułu. Powiedział: strach, jakie to odważne chłopaki, nie powinni się marnować, ale trzeba im dać szansę, aby mogli pokazać, co potrafią. A przezwano ich Ryzyk i Fizyk, bo mają więcej szczęścia niż rozumu. Ryzyk to jeszcze jak cię mogę, ale Fizyk jest kompletnie postrzelony. Gdyby Książę kazał mu ukraść dwugłowego orła z wieży Spaskiej, nawet chwili by się nie zastanawiał.

Na koniec Kilka westchnął, zatarł ręce i powiedział:

– No nic, dzisiaj zobaczysz wszystkich naszych w akcji.

– W jakiej akcji? – Skorikowi na chwilę serce zamarło. Od razu pierwszego dnia, a niech to! – Mamy kogoś obrobić?

– Nie, gdzie tam. To poważna sprawa. Książę ma dzisiaj spotkanie z Wampirem.

– A, o siódmej wieczorem? I co? Który to Wampir? Z Kotielnik?

– Tak. Będą obaj startować na moskiewskiego asa. Kapujesz?

Sieńka aż gwizdnął. A więc to tak!

As to u doświadczonych, wytrawnych przestępców ktoś w rodzaju cara, jeden na całą Moskwę. Przedtem asem był Kondrat Siemionycz, wielka figura, przed nim trzęśli ze strachu portkami. Mówiono o nim, co prawda, różnie. Że się zestarzał, stetryczał, młodych nie chce dopuścić do głosu. Wytykano, że się pławi w bogactwie i mieszka nie na Chitrowce, jak każdy as powinien, tylko we własnym domu nad Jauzą. I zginął też niehonorowo – nie od noża, kuli czy w więzieniu. Pod puchową pierzyną wydał swoje ostatnie tchnienie, niczym jakiś kupiec.

A więc dintojra zdecydowała, że teraz asem zostanie jeden z dwóch – Książę albo Wampir.

Z Księciem jasna sprawa. Prawdziwy z niego orzeł, śmiało wzleciał pod niebiosa, aż dziw, na jakie wielkie dzieła się porywa. Ma tylko jedną wadę – jest zbyt niecierpliwy i samowolny, nikogo nie słucha. Kilka powiedział, że starzy się boją, by władza nie uderzyła Księciu do głowy.

Co innego Wampir. On nie z tych, co szybują w górę na skrzydłach – woli się wspinać cicho, niepostrzeżenie, jak wiewiórka. O jego wyczynach nie słychać, kule nie latają, krew się nie leje, a mimo to Wampir wzbudza strach nie mniejszy niż Książę.

Banda Wampira nie trudni się napadami, działa bez hałasu – ściąga haracz z hurtowników i właścicieli sklepów, czyli, jak się to popularnie mówi, „doi” z nich forsę. Chcesz, żeby sklep był bezpieczny, lekarz z inspekcji sanitarnej się nie czepiał, a policja zostawiła cię w spokoju – płać haracz i handluj na zdrowie. Tym, którzy nie chcieli płacić, skąpili, różne rzeczy się przytrafiały. Jeden uparty właściciel sklepu korzennego dostał z tyłu w głowę w ciemnym zaułku; nie widział napastnika. Upadł, chce wstać, ale nie może – wszystko mu w oczach miga. Nagle patrzy – wprost na niego jedzie konna rolwaga, załadowana brukowcami. Kupiec krzyczy, wymachuje rękami, a woźnica jakby nie słyszał. Koń przestąpił leżącego, ale koła przejechały mu po nogach i zgruchotały kości. Teraz wożą go na wózku, a Wampir dostaje haracz regularnie. Innemu, sprzedawcy lodu, napadli na córkę, pannę na wydaniu, zaczaili się, naciągnęli jej worek na głowę i zhańbili dziewczynę – pół tuzina zdrowych byków. Biedaczka siedzi teraz w domu, nosa nie wyściubia, dwa razy już się próbowała wieszać, ledwo ją odratowano. A gdyby ojciec zapłacił, nic takiego by się nie zdarzyło.