Ale Wampir nie wszystkim starcom z dintojry się podoba, wyjaśnił Kilka. Ci bardziej wiekowi, którzy dobrze pamiętają dawne czasy, nie akceptują tego, czym się Wampir zajmuje. Kiedyś nie stosowało się takich metod.
Krótko mówiąc, dziś ma się odbyć spotkanie, na którym Książę i Wampir sami, między sobą, będą musieli rozstrzygnąć, który któremu ustąpi z drogi.
– Przecież oni się pozabijają! – żachnął się Sieńka. – Zaciukają nożami albo wystrzelają!
– Nie wolno, kodeks tego zabrania. Co najwyżej połamią sobie żeber albo rozwalą łby, nic więcej. Na spotkanie mają się stawić bez broni, dintojra tego surowo zakazuje.
O piątej zjawili się wysłannicy dintojry, dwaj spokojni, stateczni staruchowie, szanowani złodzieje. Wyznaczyli miejsce spotkania – Krowią Łączkę w Łużnikach – i potwierdzili czas: punktualnie o siódmej. Powiedzieli jeszcze, że Wampir chciałby wiedzieć, czy ma przyjechać z całą talią, czy sam.
Usadzono dziadków przy herbacie i poproszono, żeby zaczekali na odpowiedź. A cała banda zebrała się u Księcia na naradę. Nawet Bosman przyjechał z ulicy, bojąc się, że coś ważnego go ominie.
Fizyk krzyknął pierwszy:
– Pójdziemy wszyscy! Tak im damy popalić, że na długo nas zapamiętają.
Książę uciszył go syknięciem.
– Najpierw myśl, durniu, a potem gadaj. Mamy damę? Nie. Przecież Śmierć z nami na Krowią Łączkę nie pojedzie.
Wszyscy się uśmiechnęli, czekając, co Książę powie dalej.
– A u Wampira damą jest Dziobata Mańka. W zeszłym roku tak stuknęła o siebie łbami dwóch mentów, że więcej nie wstali – kontynuował Książę, polerując szczoteczką paznokcie. Siedział z nogą założoną na nogę i cedził słowa powoli, z namysłem i pewnie już widział się w roli asa.
– Znamy Mańkę, to kobieta jak się patrzy – przytaknął Bosman.
– Taak. Idźmy dalej. Ty, Bosman, bez urazy, jesteś kaleką. Co z ciebie tam będzie za pożytek?
Bosman, wzburzony, aż podskoczył na swoich kikutach.
– Ja… Jak przyłożę kulą, to każdy się zegnie wpół. Książę, wiesz przecież!
– Kulą, kulą – przedrzeźnił go Książę, odgryzając zadzior u paznokcia. – A u Wampira dziewiątką jest Wasia z Ugry. Dużo przeciw niemu zdziałasz swoją kulą, Bosman? Ano właśnie.
Bosman zafrasował się, pociągnął nosem.
– Teraz weźmy szóstkę. – Książę machnął ręką w stronę Kilki.
Chłopak poderwał się.
– Co, co ja?
– A to. U nich szóstką jest Drągal. Chłop wbija pięścią w drewno czterowerszkowy gwóźdź, a ciebie, Kilka, soplem można uszkodzić. Jaki z tego wniosek, panowie? Ano taki, że ich talia z mety nas załatwi. Jeszcze potem zacznie się gadanie, że Książę był ze wszystkimi swoimi ludźmi, nikt nie będzie się zastanawiał, że jeden młody, drugi kaleka, a trzeciego w ogóle brakowało. Tak, tak, zacznie się gadanie – powtórzył Książę, słysząc głuchy pomruk zebranych.
W pokoju zrobiło się cicho. Wszystkich ogarnęło przygnębienie.
Sieńka wcisnął się w kąt ze strachu, że go wyrzucą. Tym, że nie pójdzie na spotkanie, zbytnio się nie martwił. Nie był szczególnym amatorem bójek, zwłaszcza z tak potężnym przeciwnikiem. Takiego niedorostka jak on tamci bez trudu rozdepczą na miazgę.
Książę z zadowoleniem przyjrzał się swoim paznokciom, odgryzł i wypluł jeszcze jeden zadzior.
– Wołajcie starych. Już podjąłem decyzję. I morda w kubeł. Ani słowa.
Kilka pobiegł po wysłanników. Ci weszli i stanęli u drzwi. Książę także wstał.
– Uważam, że każdy z nas powinien się stawić na spotkanie z jeszcze jedną osobą. – Błysnął wesoło oczyma, odrzucił czuprynę. – Król i ten, kogo on wybierze. Przekażcie to Wampirowi.
Oczko, słysząc te słowa, ziewnął demonstracyjnie, inni się nachmurzyli. Nikt jednak słowem się nie odezwał – widać wobec obcych wszelkie swary są zakazane, pomyślał Sieńka.
Ale kiedy staruchowie się oddalili, nadal panował spokój. Skoro Książę podjął decyzję, nie było dyskusji.
Kilka mrugnął na Sieńkę, żeby wyszedł.
W korytarzu, pociągając nosem, szepnął:
– Dobrze znam to miejsce. Jest tam stara szopa, można się schować! Pójdziemy?
– A jak nas zobaczą?
– To poczęstują nożem jak amen w pacierzu. – Kilka beztrosko machnął ręką. – Ale nie pękaj, nie zobaczą. Mówię ci, to fajna szopa. Zagrzebiemy się w sianie, nikt nas nie zobaczy, a my wszystko będziemy widzieć.
Sieńka, przestraszony, trochę się wahał. Kilka splunął na podłogę i powiedział:
– Ty, Skorik, rób, jak chcesz. Ale ja polecę. Zanim oni się tu wykokoszą, już tam będę.
Oczywiście, że Sieńka z nim poszedł – co miał zrobić? W końcu nie jest dziewczyną, żeby tchórzyć. Zresztą naprawdę chciał obejrzeć widowisko – to nie byle co, prawdziwy pojedynek, który rozstrzygnie, kto zostanie moskiewskim asem. Niewielu widziało coś takiego na własne oczy.
Kilka mówił, że poleci, ale oczywiście tak tylko gadał – naprawdę wcale nie poszli piechotą. Chłopak miał pełne kieszenie forsy. Na Pokrowce zgodzili więc dorożkę i kazali się wieźć do Łużnik, za miasto. Kilka dołożył jeszcze dorożkarzowi rubla, żeby pędził co koń wyskoczy. W dwadzieścia trzy minuty byli na miejscu – Kilka sprawdził na swoim srebrnym zegarku.
Krowia Łączka wyglądała całkiem zwyczajnie – pożółkła trawa, łopiany. Po jednej stronie, za rzeczką, wznosiły się Worobjowe Góry, po drugiej – monaster Nowodiewiczy, otoczony ogrodami.
– O, tu na pewno się spotkają. – Kilka wskazał na krąg wydeptanej ziemi, gdzie zbiegały się cztery ścieżki. – W trawę nie wejdą, tam przecież pełno krowich placków, sztyblety by sobie upaćkali. A szopa jest tutaj.
Szopa była nędzna, zdawało się, że wystarczy kichnąć, a zostanie z niej kupa drewna. Najwyraźniej dożywała swoich dni.
Od udeptanego miejsca dzieliło ją dziesięć, może piętnaście kroków.
Wleźli po drabince na przygórek i umościli się na starym, zeszłorocznym sianie. Drabinkę wciągnęli za sobą, żeby nikt się nie domyślił, że mogą tam być, i nie zechciał sprawdzić.
Kilka znów spojrzał na zegarek i oznajmił:
– Trzy minuty po wpół do szóstej. Mamy jeszcze prawie dwie godziny. Zagramy? Po pół rubla. – I wyjął z kieszeni talię kart.
Sieńce ze strachu zlodowaciały ręce i nogi, mróz mu chodził po grzbiecie, a temu kart się zachciało!
– Nie mam forsy.
– Może być na szczypy. Tylko zwykłe, bez zakręcania, bo nie bardzo jestem wytrzymały.
Ledwie Kilka rozdał karty, usłyszeli głosy. Ktoś szedł od strony kolejki.
Kilka wyjrzał przez szparę w deskach i szepnął:
– Ej, Skorik, zobacz no!
Popatrzył i Sieńka.
Szopę okrążało trzech mężczyzn, wyglądających na członków szajki, ale nieznanych Sieńce. Jeden był wysoki, barczysty, o małej, krótko ostrzyżonej głowie; drugi – w czapce nasuniętej na oczy, ale Sieńka i tak widział z góry jego zapadnięty nos; trzeci – mały, o długich rękach, w marynarce zapiętej na wszystkie guziki.