– A, bydlę jedno – szepnął Kilka Sieńce prosto w ucho. – Nieźle to sobie wymyślił. Bezczelny łajdak!
Mężczyźni weszli do szopy, tak że Kilka i Sieńka musieli ich teraz podglądać przez szpary w podłodze przygórka. Trzej przybyli położyli się na ziemi i przykryli sianem.
– Kto jest bezczelny? – cicho spytał Sieńka. – Co to za typki?
– Wampir, ta menda. To jego ludzie z talii. Ten wysoki to Drągal, szóstka. Drugi, bez nosa – Dziób, ósemka. Mały – to Joszka, walet. Oj, niedobrze. Wykończą naszych.
– Joszka nie potrafi się bić, nie ma siły, za to z liwolweru umie wypalić bez pudła. Dawniej pracował w cyrku, gasił świece strzałami. Jeśli go wzięli, to znaczy, że będzie strzelanina. A nasi przyjdą nieuzbrojeni. I nie ma jak ich uprzedzić…
Na tę wieść Sieńka zaczął niemal szczękać zębami.
– To co robić?
Kilka także aż zbladł.
– Cholera wie…
Siedzieli, trzęsąc się ze strachu. Czas płynął powoli, zdawało się, że w ogóle stanął w miejscu.
Na dole było cicho. Tylko raz trzasnęła zapałka, rozszedł się zapach dymu tytoniowego i zaraz ktoś upomniał palacza: „Co ty, Drągal, chcesz nas tu sfajczyć? Zabiję cię!”
I znowu cisza.
Potem, kiedy już do siódmej zostało niewiele czasu, usłyszeli szczęknięcie żelaza.
Kilka pokazał Sieńce palcami: któryś z bandytów odciągnął spust.
Oj, niedobrze!
Dwie dorożki podjechały do placyku jednocześnie z dwóch stron.
W jednej, szykownej, lakierowanej na czerwono, siedział na koźle Oczko – w piaskowym garniturze z kamizelką, w kapeluszu i z trzcinową laseczką w ręku. Książę, rozwalony na skórzanym siedzeniu, palił papierosa. Też był wyelegantowany – błękitną koszulę miał przewiązaną szarfą.
W drugiej dorożce, nieco mniej wykwintnej, ale również solidnej, siedziała na koźle kobieta. Ręce miała jak szynki, głowę ciasno obwiązaną kwiecistą chustką, widać było tylko tłuste czerwone policzki. Bluzkę wypierały z przodu jakby dwie dynie – Sieńka nigdy nie widział tak obfitego przedsięwzięcia. Wampir, podobnie jak Książę, siedział z tyłu; żylasty, łysawy, wąskooki, przypominał żmiję. Tłuste włosy zwisały mu w strąkach. Na oko nieciekawy, gdzie mu tam do Księcia!
Spotkali się pośrodku udeptanego placyku, ale nie podali sobie rąk. Obaj zapalili, obserwując się nawzajem. Oczko i piersiasta baba trzymali się z tyłu – widocznie tak należało.
– Damy głos? Jak myślisz, Sieńka? – zapytał Kilka szeptem.
– A jeżeli Wampir kazał swoim czekać w szopie tylko tak, na wszelki wypadek? Może się bał, że Książę szykuje jakiś podstęp? Wtedy koniec z nami.
Sieńka uważał, że nie powinni zdradzać swej obecności. A nuż Joszka zacznie strzelać w sufit.
Kilka odszepnął:
– Kto ich tam wie… No dobra, poczekajmy, zobaczymy.
Hersztowie dopalili papierosy, niedopałki rzucili na ziemię. Pierwszy przemówił Książę:
– Czemuś nie przyszedł z waletem?
– Joszkę zęby bolą, cała gęba mu spuchła. Zresztą na kiego mi walet? Nie boję się ciebie, Książę. To ty trzęsiesz przede mną portkami, dlatego wziąłeś ze sobą Oczkę. A ja zabrałem Mańkę. Baba na ciebie wystarczy.
Książę i Oczko wymienili spojrzenia. Sieńka widział, jak walet zabębnil palcami po trzcinowej laseczce. Może się domyślili, że coś jest nie w porządku?
Nie, nie domyślili się.
– Wziąłeś babę, dobra, twoja sprawa. – Książę ujął się pod boki. – To dla ciebie w sam raz, babom przewodzić. Jak zostanę asem, będziesz rządził mamzelkami na Chitrowce. Lepszego zajęcia nie znajdziesz.
Chciał obrazić rywala, Wampir jednak nie dał się sprowokować, uśmiechnął się tylko i strzelił długimi palcami.
– Jesteś, Książę, znanym bandytą, pniesz się w górę, to prawda, aleś jeszcze młody. Za wcześnie pchać się na asa. Ledwo co skompletowałeś swoją talię. I za bardzo lubisz ryzyko. Wszystkie psy cię szukają, a ja z nimi nie zadzieram, mam układ. Ustąp po dobremu.
Słowa niby ugodowe, ale ton szyderczy – widać, że to tylko gra. Wampir chce, żeby Książę pierwszy stracił panowanie nad sobą. Ale on na to:
– Ze mnie prawdziwy orzeł, a ty jak szakal żywisz się padliną. Mocnyś w gębie, ale dla nas dwóch Moskwa za mała! Albo uznasz moją władzę, albo… – I przeciągnął palcem po gardle.
Wampir oblizał wargi, przechylił głowę na bok i powiedział powoli, łagodnie:
– Co „albo”, Księciulku? Albo twoja władza, albo śmierć? A co powiesz na to, że twoja Śmierć sama mi się podłożyła? Ładna z niej kobitka, uległa. Miękka, wygodna niczym piernat z gęsiego puchu…
Mańka zarżała, a Książę spurpurowiał – zrozumiał, o kim mowa. Chytry Wampir osiągnął swój cel – rozjuszył przeciwnika.
Książę pochylił głowę, zawył jak wilk i ruszył na potwarcę.
Ale tamta dwójka widać miała między sobą umowę. Wampir odskoczył w lewo, a baba w prawo – i jak nie świśnie na palcach!
Na dole zaszeleściło siano, trzasnęły drzwi i z szopy wyskoczył Joszka – na razie sam. W ręku trzymał czarną spluwę z długą lufą.
– Stać! – wrzasnął. – Patrzeć na mnie! Wiecie, że nigdy nie chybiam!
Książę zastygł w miejscu.
– Ach, Wampir, to ty tak? – odezwał się. – Na chama?
– Tak, Księciulku, tak. Kto ma rozum, tego kodeksy nie obowiązują. No już, kładźcie się obaj na ziemię. Kładźcie się, mówię, bo was Joszka zastrzeli.
Książę, rozbawiony, odsłonił zęby w uśmiechu.
– Wcale nie masz rozumu, Wampir. Dureń z ciebie. Chcesz się sprzeciwiać dintojrze? No i dobra. Ja już nic nie muszę robić, starsi wszystko za mnie załatwią. Chodź, Oczko, położymy się, odpoczniemy. Wampir sam wydał na siebie wyrok.
I legł na wznak w trawie. Nogę założył na nogę, wyjął papierosa.
Oczko popatrzył na niego, czubkiem sztybleta przejechał po ziemi – widać szkoda mu było garnituru – ale też położył się na boku i oparł głowę na ręce. Trzcinkę umieścił obok.
– No i co dalej? – zapytał. Po czym zwrócił się do Joszki. – Strzelaj, mój mały żuawie. Wiesz, co porządni bandyci robią z takimi jak wy? Za ten samowolny wybryk znajdą cię nawet pod ziemią, a potem sprawią, że znów ją będziesz gryzł.
Dziwnie jakoś przebiegało to spotkanie. Dwóch leży i uśmiecha się, troje stoi i patrzy na nich. Kilka szepnął:
– Nie odważą się strzelać. Pójdą za to żywcem do ziemi, takie prawo.
Nagle mana Wampira znów gwizdnęła. Z szopy wyskoczyli dwaj pozostali i rzucili się na leżących – Drągal zwalił się całym ciężarem na Księcia, a Dziób przydusił Oczko twarzą do ziemi i zręcznie wykręcił mu ręce do tyłu.
– No proszę, Księciulku – rzucił szyderczo Wampir. – Zaraz ci Drągal pięścią mózg wybije. A Dziób połamie twojemu waletowi żebra. I o broni nikt się nie dowie. Tak, tak. A dintojrze powiemy, że was załatwiliśmy, jak Pan Bóg przykazał. Nie daliście rady Wampirowi i jego babie. Ano, chłopy, do roboty!
– Aaa! – rozległo się nagle tuż koło ucha Sienki.
Kilka odepchnął się łokciem, podniósł na klęczki i z krzykiem skoczył Joszce na kark. Nie utrzymał się co prawda, upadł na ziemię, a Joszka grzmotnął go z rozmachem kolbą w skroń, ale kiedy Drągal i Dziób odwrócili głowy, słysząc, że zrobiło się jakieś zamieszanie, Książę i Oczko w jednej chwili zrzucili z siebie przeciwników i zerwali się na nogi.
– Strzelam, Wampir! – krzyknął Joszka. – Nie wyszło, jak chciałeś! Potem wyciągniemy z nich kule! A nuż się uda!
I tu Sieńka sam siebie zadziwił. Wrzasnął jeszcze głośniej niż Kilka i skoczył Joszce na plecy. Zawisł na nim, uczepiony z całych sił, i wgryzł się tamtemu zębami w ucho, aż poczuł w ustach słony smak krwi.