Выбрать главу

– To już Jerocha – odezwał się po raz pierwszy kret. – Można stąd wyjść albo koło szynku „Tatarskiego”, albo na Podkołokolny. Dokąd chcesz iść?

– Chciałbym się dostać tam, gdzie się gnieżdżą pisarze – wyjaśnił Sieńka i na wszelki wypadek zełgał: – Muszę wysłać list do ojca i matki.

Podziemny człowiek poprowadził go w prawo – przez wielką kamienną piwnicę z łukowatymi sklepieniami, pełną brzuchatych przypór czy kolumn, dalej korytarzem, potem znów przez piwnicę, aż znaleźli się w kolejnym korytarzu, szerszym niż dotychczas przebyte.

– No – powiedział kret i skręcił za węgieł.

Kiedy Sieńka też się tam znalazł, przewodnik jakby się zapadł pod ziemię. Tu było już szaro – widocznie gdzieś blisko znajdowało się wyjście na ulicę, lecz kret nie poszedł w tym kierunku, tylko skrył się w jakiejś dziurze.

– Co, jesteśmy na miejscu, czy jak?! – krzyknął Sieńka, nie wiedząc, czy tamten go usłyszy.

Od sufitu i ścian odbiło się echem: „Czy-jak-czy-jak-czy-jak?!”

A potem głuchy głos, jakby naprawdę dochodzący spod ziemi, odpowiedział:

– Aha!

Widać Sieńka znajdował się na miejscu. Rozejrzał się i zobaczył dwie przeciwległe ściany, każda z szeregiem drzwi z desek. Zastukał do jednych i krzyknął:

– Gdzie tu mieszkają Siniuchinowie?!

Zza drzwi ktoś się odezwał, chociaż nie od razu:

– A co, trzeba coś napisać? – Głos był niepewny, drżący. – To i ja mogę. Mam lepszy charakter pisma.

– Nie – powiedział Sieńka. – Ten wszarz jest mi winien pół rubla.

– Aa – przeciągle mruknął głos. – To trzeba w prawo. Trzecie drzwi.

Chłopak zrobił kilka kroków we wskazanym kierunku, przystanął i zaczął nasłuchiwać. A jeżeli Książę już tam jest? Nie daj Boże.

Ale nie, za drzwiami było cicho.

Zapukał, najpierw lekko, potem uderzył w deski pięścią.

Wciąż panowała cisza.

Może dokądś wyszli? Ale nie. Kiedy Sieńka dobrze wytężył wzrok, dojrzał w szczelinie nad podłogą słabiutką smugę światła.

Pchnął drzwi – otworzyły się.

Zobaczył stół zbity z desek, na nim ogarek w glinianej misce, obok drobne szczapki – łuczywa. Więcej nic na razie nie było widać.

– Szanowanie – rzucił Sieńka i zdjął czapkę.

Nikt mu nie odpowiedział. Chłopak nie chciał jednak na próżno mitrężyć czasu – w każdej chwili mógł się pojawić Książę.

Dlatego też zapalił łuczywo i uniósł je nad głowę, żeby sprawdzić, co się tu dzieje. Czy Siniuchinowie są i dlaczego milczą.

Na ławie pod ścianą leżała jakaś baba. Spała. Na podłodze pod ławą – dziecko, małe, dwu-, może trzyletnie.

Kobieta położyła się na wznak, oczy zasłoniła jakimiś czarnymi klapkami. Żona Zota Łarionycza też kładła sobie przed snem na powieki płatki waty nasączone roztworem szałwii, żeby się ustrzec od zmarszczek. Ale wszystkie baby są głupie, rzecz wiadoma. Popatrzysz na taką i aż niedobrze się robi – jakby zamiast oczu miała dziury w głowie.

– Ej, ciotko, obudź się! Nie pora na spanie – zagadnął Sieńka, podchodząc bliżej. – A gdzież to szanowny małżonek? Mam sprawę…

I raptem cofnął się. To nie były waciki, tylko jakaś ciecz. Zastygła w oczodołach, a wcześniej pociekło jej trochę na skroń i spłynęło aż do ucha. Płyn nie był czarny, tylko czerwony. Szyja żony Siniuchina też była cała mokra, błyszcząca.

Sieńka parę razy zamrugał ze zdumienia, nim do niego dotarło, co tu się stało: ktoś poderżnął babie gardło, a potem jeszcze wyłupił oczy.

Chłopak chciał krzyknąć, ale wyrwało mu się tylko czknięcie:

– Hyk!

Przykucnął, żeby zobaczyć, co z malcem. Ten też był martwy, a zamiast oczu miał dwie ciemne dziury, tyle że mniejsze.

– Hyk! – znowu czknął Sieńka. – Hyk, hyk, hyk!

Potem już hykał bez przestanku, nie mógł opanować czkawki.

Cofnął się od nieszczęsnej ławy i potknął o coś miękkiego. O mało nie upadł.

Poświecił łuczywem – zobaczył chłopaka, może dwunastoletniego. Usta otwarte, zęby połyskują. I jemu też wykłuto oczy.

– Och! – wykrzyknął wreszcie Sieńka. – Och, nieszczęście!

Chciał dać nura z powrotem w drzwi, gdy nagle z ciemnego kąta dobiegł czyjś głos.

– Mitiusza! – zawołał ktoś cicho, żałośliwie. – Poszedł już? Nie zrobił mamusi krzywdy? Co? Nie słyszę… Widzisz, jak ten łajdak się ze mną obszedł… Chodź, chodź tutaj…

W kącie wisiała perkalowa zasłonka.

Sieńka czknął raz i drugi. Co robić? Uciec czy podejść tam?

Podszedł i odsunął zasłonkę.

Zobaczył drewniane łóżko. Leżał na nim mężczyzna, macając rękoma po mokrej od krwi piersi. On też nie miał oczu. Pewnie to właśnie był pisarz Siniuchin.

Sieńka chciał mu powiedzieć, że i Mitiuszę, i jego matkę, i malca ktoś zarżnął na śmierć. Ale tylko czknął.

– Milcz i słuchaj – odezwał się Siniuchin, oblizując wargi i jakby się uśmiechając. Sieńka odwrócił się, żeby nie widzieć tego ślepego uśmiechu. – Słuchaj, bo życie ze mnie uchodzi. Przyszedł na mnie koniec, Mitiusza. Ale to nic, trudno. Grzeszyłem, byłem złym człowiekiem, więc niechaj choć umrę po ludzku. Może Bóg mi wybaczy… Nic przecież nie powiedziałem! On mnie całego podziabał nożem, oczy mi wykłuł, a ja wszystko wytrzymałem… Udawałem, że już po mnie, ale żyłem!

Siniuchin zaśmiał się, w gardle coś mu zabulgotało.

– Słuchaj, synku i zapamiętaj… Tajemne miejsce, o którym mówiłem… Powiem ci, jak tam trafić. Wiesz, gdzie jest piwnica z łukowymi sklepieniami i ceglanymi przyporami? Jasne, że wiesz, musisz wiedzieć… Za ostatnią przyporą po prawej stronie, w samym kątku, dolny kamień jest obluzowany, można go wyjąć… Chowałem tam przed mamusią swoją butelkę. Wyjmiesz ten kamień, odsuniesz, a potem te, które są wyżej… Wleź do środka, nie bój się, jest tam tajemne przejście. Dalej to już łatwe… Pójdziesz prosto przed siebie i wyjdziesz na komorę, w której znajdziesz skarb. Grunt to się nie bać. – Głos stał się zupełnie cichy, tak że Sieńka musiał się nachylić nad łóżkiem, a i przeklęta czkawka zagłuszała słowa umierającego. – Skarb… Wielki skarb… Niczego wam nie zabraknie… Żyjcie uczciwie i nie wspominajcie tatusia złym słowem…

Nic więcej Siniuchin nie powiedział. Sieńka spojrzał na niego. Wargi mężczyzny rozciągał uśmiech, ale on sam już nie oddychał. Wyzionął ducha.

Sieńka przeżegnał się i właśnie wyciągał rękę, żeby zamknąć zmarłemu oczy, jak Bóg przykazał, lecz nagle odsunął ją gwałtownie.

Już nie czkał, tylko dygotał bezgłośnie. I to nie ze strachu – zapomniał o nim.

Skarb! Wielki skarb!

Jak Sieńka szukał skarbu

To jasne, że nie mógł przyjść do siebie po takim przeżyciu.

Raz myślał: że też święta ziemia nosi takiego potwora, który nie ulitował się nawet nad małym dzieckiem, a w dodatku jeszcze wyłupił mu oczy, bestia. Książę także dobry sobie! Niby to uczciwy bandyta. Więc po co trzyma przy sobie łajdaka, który żywym ludziom oczy wykłuwa?

To znów przeskakiwał myślą od mrożącego krew w żyłach morderstwa do przyjemniejszych rzeczy i zaczynał sobie wyobrażać miejsce ukrycia skarbu. Fantazjował, że przypomina ono carskie wrota w cerkwi. Wszystko błyszczy, skrzy się i mieni, że aż oczy rwie. Widział skrzynie pełne złota, srebra i brylantów.