Выбрать главу

Jasna sprawa: Aszot Aszotycz zamknął pracownię i wyruszył do tych jakichś lekcjonerów numizmatów, żeby zrobić prawdziwy interes na sprzedaży srebrnych prętów.

Może pójść do Taszki? I odebrać część pieniędzy z tych, które jej dał?

Ale, po pierwsze, Taszka już szlifuje bruki. A po drugie, wstyd. Podarował jej korale – i odebrał. Dał pieniądze – i chce je z powrotem. Nie, musi sobie jakoś poradzić sam.

Ukraść coś na rynku, póki nie jest zamknięty?

Dawniej, jeszcze wczoraj rano, Sieńka po prostu ściągnąłby coś ze straganu, nie namyślając się długo. Ale kraść można wtedy, kiedy człowiek nie ma nic do stracenia i ze złości gotów jest na wszystko. Jeśli jednak się boi, na pewno wpadnie. A jak tu się nie bać, gdy za pazuchą szeleści taka forsa?

Strasznie mu się chciało jeść, głodny był jak wilk. To dopiero los sobie z niego zakpił! Dwa tysiące w kieszeni, a nie można kupić precla za kopiejkę.

Sieńkę tak rozstroił ten podstępny żart fortuny, że aż zatupał, cisnął czapkę o ziemię i łzy wielkie niczym groch same pociekły mu z oczu.

Stał pod latarnią i beczał jak głupi.

Nagle usłyszał dziecięcy głos:

– Głasza, Głasza, patrz, taki duży chłopiec, a płacze!

Z rynku szedł malec w marynarskiej bluzie, z nim zaś rumiana baba – pewnie niańka – z koszykiem w ręce. Widocznie wybrała się po zakupy na targ, a chłopczyk chciał iść razem z nią.

Baba na to:

– Skoro płacze, to pewnie ma zmartwienie. Może głodny?

I rzuciła w upuszczoną czapkę Sieńki monetę – piętnaście kopiejek.

Kiedy Skorik spojrzał na pieniążek, rozryczał się jeszcze głośniej. Poczuł się okropnie.

Nagle – brzęk! Druga moneta, miedziany piątak. Rzuciła go staruszka w chustce. Przeżegnała Sieńkę i poszła dalej.

Wziął jałmużnę i chciał od razu pobiec po jakieś bułki czy pierożki, ale opamiętał się. No dobrze napcha brzuch, zje dwie czy trzy drożdżówki, a co dalej? Lepiej zebrać trzy-cztery rubelki i kupić przynajmniej jakąś marynarkę. Może wtedy będzie nawet można rozmienić pięćsetrublówkę.

Sieńka kucnął i zaczął trzeć oczy rękami – to już nie były łzy od serca, ale żeby wzbudzić litość. I co myślicie? Pożałował biedaka naród chrześcijański. Nie minęła godzina, a w czapce już był cały stosik miedziaków. Razem – rubel dwadzieścia pięć kopiejek.

Siedział więc Sieńka, pochlipywał i snuł filozoficzne rozważania1 nawet kiedy nie miał grosza przy duszy, nikt mu nic nie dał, a tu proszę! Oto szczęśliwa gwiazda bogacza. W ewangelii za to jest mowa o tym, że bogaci są właśnie największymi nędzarzami.

Nagle ktoś Sieńkę boleśnie trzepnął po głowie. Chłopak odwrócił się i zobaczył kalekę o kulach, który rozdarł się na całe gardło:

– Ach, hieny! Ach, szakale! Tylko dybią na cudze miejsce! Ja tu siedzę, ja, od wiek wieków! Człowiek nie może na chwilę odejść, żeby się napić herbaty! Oddawaj, złodzieju, coś użebrał, bo jak nie, to zawołam naszych!

I buch Sieńkę kosturem.

Ten chwycił czapkę, omal nie rozsypując zdobyczy, i czym prędzej zwiał, nie wdając się w kłótnię. Żebracy są tak zawzięci, że potrafią człowieka nawet zabić. Mają własną organizację i własne prawa.

Szedł Sieńka przez plac Woskriesieński i obmyślał, jak najrozsądniej wydać rubla dwadzieścia pięć kopiejek.

I nagle go olśniło.

Z hotelu „Wielkiego Moskiewskiego”, gdzie przed wejściem zawsze stoi nadęty szwajcar, wybiegł chłopiec na posyłki w kurtce ze złotymi literami „WM” i czapce ze złotą kokardką. W ręce trzymał banknot trzyrublowy – widocznie jakiś gość kazał mu coś kupić.

Sieńka dogonił chłopaka i po krótkich negocjacjach wypożyczył od niego kurtkę i czapkę na pół godziny. Jako zadatek wsypał mu w garść wszystkie drobne, które zebrał na rynku. Obiecał, że kiedy wróci, zapłaci mu jeszcze dwa razy tyle.

I popędził co tchu do Banku Rosyjsko-Azjatyckiego.

Wsunął przez okienko banknot pięćsetrublowy i poprosił zdyszany – że niby nie ma czasu, spieszy się:

– Proszę mi to rozmienić na cztery setki, a piątą wezmę drobnymi. Gość tak sobie życzył.

Kasjer tylko z szacunkiem pokręcił głową.

– No, no, patrzcie, jakim to „Wielki Moskiewski” cieszy się zaufaniem.

– Wyrobiliśmy sobie taką markę – odparł Sieńka z godnością.

Urzędnik sprawdził numer nominału w jakimś spisie i wypłacił równowartość pięćsetrublówki w takich banknotach, o jakie Sieńka prosił.

No a potem, kiedy już w pasażu Aleksandrowskim przebrał się w czyste rzeczy i kazał się ostrzyc modnie w salonie fryzjerskim „Parisienne”, jego nowe życie bogacza wydało mu się odrobinę łatwiejsze.

Historia druga. O życiu w wielkim świecie i w domowych pieleszach

Środki w pełni pozwalałyby Sieńce zakwaterować się w „Wielkim Moskiewskim”. Podszedł już niemal pod same drzwi, ale popatrzył na lampy elektryczne, dywany i rzeźbione lwie głowy w narożnikach i przestraszył się. Oczywiście ubiór miał teraz pański, a w walizce jeszcze wiele innych drogich, nowych rzeczy, ale przecież hotelowi portierzy i lokaje to ludzie nie w ciemię bici, bez trudu pod szewiotem i jedwabiem dojrzą kundla z Chitrowki. Za kontuarem siedzi jakiś generał w złotych epoletach. Co Sieńka ma mu powiedzieć? „Proszę o najlepszy pokój”? A on powie na to: „Dokąd się pchasz, świński ryju? To nie miejsce dla ciebie”. I jak się zachować? Przywitać się z nim czy nie? Zdjąć czapkę? Może tylko ją unieść, jak to robią panowie na ulicy, kiedy zobaczą znajomego? No i przecież służbie hotelowej daje się napiwki. A jak tu wsunąć pieniądze takiemu ważniakowi? I ile? Może pogoni człowiekowi kota, nawet nie spojrzy na paryską fryzurę.

Sieńka długo się łamał, czy wejść do hotelu, ale w końcu się nie odważył.

Za to zamyślił się głęboko. Okazuje się, że bogactwo to niełatwa sprawa i wiele jeszcze trzeba się nauczyć.

* * *

Kwaterę oczywiście Sieńka znalazł – w końcu to Moskwa, nie Sybir. Wsiadł w zaułku Teatralnym do dorożki, zapytał, gdzie przyjezdny może się zatrzymać w przyzwoitych warunkach, a dorożkarz zawiózł go z fasonem do pensjonatu madame Borisenko na Trubnej.

Pokój był naprawdę wspaniały, Sieńka nigdy jeszcze w takim nie mieszkał. Duży, białe firaneczki, łóżko z błyszczącymi metalowymi gałkami, na nim puchowa pierzyna. Rano herbata z samowara i drożdżowe bułeczki, wieczorem, na żądanie, kolacyjka. Poza tym sprzątanie, w korytarzu umywalnia i ubikacja – nie taka, oczywiście, jak u Śmierci, ale także czysta, można siedzieć i czytać gazetę. Słowem, królewski pałac. Koszt, co prawda, także niemały, trzydzieści pięć rubli miesięcznie. W porównaniu z Chitrowką, gdzie człowiek przenocuje za pięć kopiejek, obłędna drożyzna, ale jeśli ma w kieszeni prawie dwa tysiące, może sobie na to pozwolić.

Sieńka roztasował się w pokoju, nacieszył oczy nowymi rzeczami, powiesił je i rozłożył w szafie na wysoki połysk i usiadł przy oknie, żeby popatrzeć na plac i pomyśleć nad tym, jak dalej żyć na świecie.

Wiadomo: każdy człowiek zazdrości innym, a na własny los kręci nosem. Sieńka całe życie marzył o bogactwie, chociaż w głębi duszy wiedział, że na zawsze pozostanie golcem. Jednak Bóg wszystko widzi i wysłuchuje każdej prośby. Najwyższy kieruje się własnymi racjami, niepojętymi dla maluczkich. Kiedyś pewien chromy, bezdomny kaleka mówił w herbaciarni: Bóg najciężej cię doświadcza, kiedy spełnia wszystkie twoje życzenia. Bierz, marzycielu, coś chciał, i udław się. Żądałeś wiele, otrzymałeś wszystko, sługo boży, a czego teraz zapragniesz?