Выбрать главу

Właśnie tak było i z Sieńka. Bóg mu powiedział: „Chciałeś dóbr doczesnych, chłopcze? Więc je masz. I co dalej?”

Bez forsy marnie się żyje, to fakt, ale bogacz także nie ma słodkiego życia.

No dobrze, najadł się Sieńka do rozpęku, samych ciastek w cukierni wsunął osiem (aż go po nich brzuch rozbolał), kupił przyodziewek, znalazł przyzwoite lokum, i co dalej? O czym pan marzy, czego pragnie, Siemionie Trifonowiczu?

Jednakże w nastroju owego filozoficznego smutku, wywołanego niewątpliwie wzmiankowanymi ciastkami, pozostawał Sieńka niezbyt długo, gdyż marzenia – w liczbie dwóch, ziemskie i niebiańskie – same zrodziły się w jego głowie.

Ziemskie dotyczyło tego, jak z wielkiego bogactwa zrobić jeszcze większe. Jeśli już nadano mu ksywkę Skorik, nie może zasypiać gruszek w popiele, musi ruszyć głową.

Nawet głupi zrozumie, że wszystkie srebrne pręty, które teraz leżą w podziemiach, po wydobyciu na powierzchnię można będzie sprzedać tylko na wagę. Skąd wziąć tylu lekcjonerów, żeby każdy kupił po jednym pręcie?

No dobrze, policzmy, ile by to wyniosło, gdyby sprzedać pręty na wagę. Jest ich tam… do diabła i trochę. Z pięćset sztuk co najmniej. Każdy waży pięć funtów. Czyli razem dwa i pół tysiąca, zgadza się? Aszot Aszotycz mówił, że zołotnik srebra wart jest dwadzieścia cztery kopiejki. Funt to dziewięćdziesiąt sześć zołotników. Dwa i pół tysiąca razy dziewięćdziesiąt sześć razy dwadzieścia cztery to daje…

Sieńka aż sapnął i usiadł, żeby pomnożyć liczby na papierze, jak go kiedyś uczyli w handlówce. Chodził tam krótko, trochę też zapomniał liczyć – rachunek nie wychodził.

Spróbował inaczej, prostszym sposobem. Samszytow mówił, że pręt zawiera czystego srebra za sto piętnaście rubli. A więc pięćset prętów – coś koło pięćdziesięciu tysięcy. Czy pięciuset?

Zaraz, zaraz, przywołał się do porządku Skorik. Aszot Aszotycz zapłacił po czterysta rubli za pręt i z pewnością nie ze swoją krzywdą. Lekcjonerom sprzeda je pewnie po tysiączku za sztukę.

Skoro te poczerniałe patyki są takie cenne, dobrze byłoby samemu nimi pohandlować, bez pośrednictwa Samszytowa. Sprawa oczywiście nie jest prosta. Najpierw trzeba będzie sporo się dowiedzieć. Przede wszystkim poznać prawdziwą wartość prętów. Dostarczyć je wszystkim moskiewskim nabywcom. Potem tym z Pitra. A później może nawet dotrzeć do zagranicznych. Trzeba będzie pręty trochę przetrzymać i wciskać je po jednej sztuce tym durniom, którzy gotowi są zapłacić za nie więcej, niż wypada według wagi. A potem, kiedy ci wszyscy już je będą mieli, resztę prętów można opylić jako złom do przetopienia.

Od tych handlowych kombinacji Sieńka aż się cały spocił. Nieźle trzeba w tym fachu kręcić głową! Po raz pierwszy pożałował, że nie mógł się uczyć. Nawet nie umie porządnie obliczyć przyszłych zysków.

Czyli co?…

To jasne. Musi wszystkie zaległości nadgonić, odrobić. Pozbyć się prostackich manier, opanować sztukę kulturalnej rozmowy, arytmetykę, nauczyć się porządnie pisać, no i liznąć trochę jakiejś cudzoziemskiej mowy, na wypadek gdyby przyszło mu robić interesy po różnych tam zagranicach.

Od tych myśli aż mu dech zaparło.

A przecież to na razie tylko ziemskie marzenie, nie to najważniejsze. Od drugiego, niebiańskiego, Sieńce zakręciło się w głowie.

To znaczy, tak naprawdę drugie też było ziemskie, może nawet bardziej niż pierwsze, tyle że rozpalało nie głowę, gdzie jest mózg, ale serce – tam gdzie dusza. Chociaż w brzuchu i innych częściach ciała także robiło się Sieńce gorąco.

To dawniej był wypędkiem, gówniarzem i nie mógł nawet myśleć o Śmierci, ale teraz, jeśli będzie postępował rozsądnie, może zostać najpierwszym moskiewskim bogaczem. A wtedy, rozmarzył się Sieńka, całe swoje ogromne pieniądze, cały majątek ciśnie jej do stóp, uwolni ją od Księcia i Wampira, wyleczy z narkotycznej choroby i wywiezie, hen, daleko – do Tweru (to podobno piękne miasto) albo jeszcze dalej. Może nawet do Paryża.

To nic, że Śmierć jest starsza. Jemu także niedługo zamiast puszku wyrosną wąsy i broda, zmężnieje, stanie się dorosły. Może też sobie ufarbować skronie na siwo, żeby wyglądać jak Erast Pietrowicz. Dlaczego nie? To bardzo twarzowe.

Tylko kiedy pojadą ze Śmiercią do ślubu, trzeba będzie się trzymać z dala od rzeki, ominąć nadbrzeżny bulwar, żeby nie wpaść do wody i nie utonąć. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.

Sieńka już sobie wyobrażał i ślub, i przyjęcie weselne w restauracji „Ermitaż”, ale dobrze wiedział, że same pieniądze to za mało. Śmierć miała wielu bogatych wielbicieli i kochanków, to dla niej nie nowina. Prezentami też jej nie przekupi. Trzeba z szarego wróbelka przemienić się w białego sokoła, wzbić się wysoko, a dopiero potem przyfrunąć do takiej łabędzicy.

I znów wracał Sieńka myślami do sprawy wykształcenia i kulturalnych manier, bez których nigdy nie zajdzie wysoko, choćby miał największy majątek.

Na placu – widział z okna – była księgarnia. Poszedł tam i kupił mądrą książkę pod tytułem Życie w wielkim świecie i w domowych pieleszach – o tym, w jaki sposób należy się zachowywać w przyzwoitym towarzystwie, żeby nie wylecieć stamtąd jak z procy.

Zaczął czytać i aż mu się gorąco zrobiło. Boże kochany, czego tam nie było! Jak się komu kłaniać, jak babom, to jest damom, całować rączki, jak prawić komplementy, jak się ubierać na różne okazje, jak wchodzić do pokoju i jak z niego wychodzić. Choćby się tego człowiek uczył całe życie, i tak nie spamięta.

„Nie należy przybywać z wizytą przed drugą po południu i później niż o piątej-szóstej – czytał, poruszając wargami i wichrząc swoją nową koafiurę. – Przed drugą gość może się spodziewać, że zastanie gospodarzy przy zajęciach domowych lub w trakcie robienia toalety. Przychodząc później niż o piątej- -szóstej, ryzykuje wywołanie wrażenia, że chce się wprosić na obiad”.

Albo: „Przybywszy z wizytą i nie zastawszy gospodarzy w domu, człowiek dobrze wychowany zostawia wizytówkę z zagiętym do góry lewym rogiem; jeśli jest to wizyta kondolencyjna lub spowodowana jakimiś przykrymi okolicznościami, należy zagiąć prawy róg w dół, lekko naddzierając zagięcie”.

Cuda niewidy!

Jeszcze bardziej wstrząsnęły Sieńką rewelacje na temat ubioru. Biedakowi to dobrze – ma jedną koszulę i portki i nie musi sobie głowy łamać. Ale bogacz może dostać kręćka, zanim się nauczy, kiedy włożyć marynarkę, kiedy surdut, kiedy frak; kiedy zdjąć rękawiczki, a kiedy nie; co powinno być w kratkę, co w prążki, a co w kwiatki. W dodatku nie wszystkie kolory do siebie pasują!

Najtrudniejsza sprawa z kapeluszami – Sieńka dla pamięci zaczął nawet robić notatki.

A więc tak: w biurze, sklepie czy hotelu należy zdejmować kapelusz tylko w tym wypadku, gdy właściciel czy obsługa także mają gołe głowy (ech, gdyby to wiedział przed „Wielkim Moskiewskim”!). Opuszczając czyjś dom, kapelusz powinno się wkładać dopiero za drzwiami, nie w przedpokoju. W omnibusie lub powozie nie zdejmuje się w ogóle nakrycia głowy, nawet w obecności dam. Przychodząc z wizytą, kapelusz należy trzymać w ręku, a jeżeli jest się we fraku, cylinder powinien być nie zwykły, lecz ze sprężynką. Usiadłszy, można położyć nakrycie głowy na krześle, a jeśli nie ma wolnego, to na podłodze, ale – broń Boże – nie na stole.

Tu Sieńce zrobiło się szkoda kapelusza – przecież na podłodze się pobrudzi. Spojrzał na pyszniącą się pośrodku stołu kanotierkę (dwanaście i pół rubla). Akurat, na podłogę. Jeszcze czego!

Zmęczywszy się nauką światowych manier, znów zaczął oglądać swoje nowe nabytki. Surdut z wielbłądziego kamlotu (dwanaście dziewięćdziesiąt), dwie kamizelki – z białej i popielatej piki (każda po czerwońcu), spodnie w czarno-szary prążek (piętnaście) i ze strzemiączkami (dziewięć dziewięćdziesiąt), sztyblety na guziczki (dwanaście) i drugie, lakierki (dwadzieścia pięć, ale to prawdziwe cudo). I jeszcze lusterko ze srebrną rączką i pomada do włosów w złoconym słoiczku, żeby się fryzura dobrze trzymała. Ale najdłużej napawał Sieńka oczy scyzorykiem w oprawce z masy perłowej. Osiem ostrzy, szpikulec, nawet wykałaczka i pilnik do paznokci!