Trzeciego – trzy ruble dwanaście.
Czwartego trochę się obcykał, to znaczy to i owo już sobie przyswoił – zapłacił rubla i dziesięć kopiejek, a na piąty dzień mógł się ograniczyć do dziewięćdziesięciu kopiejek.
Wówczas uznał, że dla Wańki tyle nauki wystarczy. Teraz z niezwykłą łatwością potrafił przez pięć, a nawet dziesięć minut formułować myśli, jako że Pan Bóg obdarzył go znakomitą pamięcią.
Zgodnie z obowiązującą etykietą należało najpierw wysłać pocztą list do sędziego Kuwszynnikowa: tak i tak, chciałbym złożyć szanownemu panu wizytę, by zobaczyć się z moim ukochanym bratem Wanieczką. Ale na to nie starczyło Sieńce cierpliwości.
Wczesnym rankiem udał się do dentysty, żeby wstawić sobie złoty ząb, a Żorża wysłał do Tiopłych Stanów, by uprzedził, że po południu, jeśli szanownemu panu to odpowiada, pofatyguje się sam Siemion Trifonowicz Skorikow, zamożny handlowiec, by złożyć braterską wizytę Wani. Żorż włożył studencki mundur, wykupił czapkę z lombardu i wyruszył w drogę.
Sieńka bardzo się denerwował (to znaczy: trząsł portkami). A jeśli sędzia powie: po kiego diabła mojemu przybranemu synowi taka dziadowska rodzina?
Ale wszystko poszło dobrze. Żorż wrócił bardzo z siebie dumny i oznajmił, że w Tiopłych Stanach oczekują wizyty o trzeciej. A więc nie zaproszą go na obiad, uświadomił sobie Sieńka, ale nie poczuł się dotknięty, przeciwnie – ucieszył się, gdyż na razie jeszcze niezbyt wprawnie posługiwał się sztućcami i nie potrafił odróżnić widelców do mięsa od tych do ryby i sałaty.
W książce napisano: „Wybierając się z wizytą, należy koniecznie pamiętać o bombonierce dla dzieci”, więc Sieńka nie kutwił, to znaczy nie poskąpił grosza, i kupił u Perłowa na Miasnickiej cały asortyment najlepszych czekoladek w blaszanym pudle w kształcie baśniowego Konika Garbuska.
Potem najął lakierowaną dorożkę za piątaka, ale ponieważ z nerwów wybrał się o wiele wcześniej, niż trzeba, z początku szedł pieszo, a pojazd jechał za nim.
Starał się iść tak, jak zalecano w podręczniku: „Na ulicy łatwo odróżnić dobrze wychowanego, wytwornego człowieka. Jego chód jest zawsze równy i miarowy, krok pewny. Człowiek taki kroczy prosto przed siebie, nie rozgląda się, z rzadka jedynie przystając na krótką chwilę przed jednym czy drugim sklepem; zwykle trzyma się prawej strony i nie spogląda ani w górę, ani w dół, lecz przed siebie, o kilka kroków w przód”.
Sieńka przeszedł zgodnie z tymi zaleceniami Miasnicką, Łubiankę, zaułek Teatralny, a kiedy kark mu zesztywniał od uporczywego prostowania, wsiadł do dorożki.
Do końkowskich sadów jabłoniowych pojazd toczył się powoli, ale przed Tiopłymi Stanami pasażer kazał popędzić konia, gdyż chciał podjechać pod dom sędziego, jak się patrzy, z fasonem, szykownie.
Wszedł do środka, skłonił się z godnością i powiedział bonjour.
Sędzia Kuwszynnikow odrzekł:
– Witaj, Siemionie Skorikow – i wskazał gościowi fotel.
Sieńka usiadł – skromnie, układnie. Jak należy na początku wizyty, zdjął prawą rękawiczkę, a kapelusz położył na podłodze, nie podkładając serwetki. Dopiero potem, gdy już szczęśliwie się ze wszystkim uporał, przyjrzał się sędziemu.
Ippolit Iwanowicz postarzał się, z bliska było to widać wyraźnie. Wąsy całkiem mu posiwiały. Długie, sięgające niżej uszu włosy – także. Tylko spojrzenie pozostało takie jak dawniej – czarne oczy przewiercały człowieka na wskroś.
O sędzi Kuwszynnikowie nieboszczyk tatuś mawiał, że mądrzejszego od niego człowieka nie ma na całym świecie, dlatego też, popatrzywszy w surowe oczy Ippolita Iwanowicza, Sieńka postanowił, że nie będzie się zachowywał zgodnie z regułami etykiety, tylko prawdziwej grzeczności, której nauczył się nie z podręcznika i nie od Żorża, lecz od pewnej osoby, o której będzie jeszcze mowa – trudno przecież opowiedzieć o wszystkim naraz.
Osoba ta utrzymywała, że prawdziwa grzeczność zasadza się nie na uprzejmych frazesach, ale na niekłamanym, szczerym szacunku – należy go okazywać każdemu człowiekowi, przynajmniej dopóki ów człowiek nie dowiedzie, że nie jest tego godzien.
Sieńka długo nad tym rozmyślał, aż wreszcie wyjaśnił to sobie tak: lepiej pochlebić złemu człowiekowi niż obrazić dobrego, czyż nie?
Zatem nie zaczął z sędzią światowej rozmowy o przyjemnej, rześkiej pogodzie, lecz skłoniwszy się z szacunkiem, powiedział:
– Dziękuję, że wychowuje pan mojego brata, sierotę, jak rodzone dziecko i okazuje mu pan tyle dobroci. Jeszcze większą wdzięcznością Bóg panu za to odpłaci.
Sędzia także lekko się skłonił i odparł, że i jemu, i małżonce Wasia stał się szczęściem i osłodą na starość. To bystry chłopak, ma dobre serce i jest bardzo zdolny.
Na chwilę zapadło milczenie.
Sieńka łamał sobie głowę, jak by tu naprowadzić rozmowę na to, że chętnie zobaczyłby się z bratem. Z napięcia aż pociągnął nosem, ale zaraz przypomniał sobie, że „głośne pociąganie nosem w towarzystwie jest absolutnie niedopuszczalne”, i czym prędzej wyjął chusteczkę.
Sędzia powiedział nagle:
– Twój znajomy, który był tu rano, mówił, że jesteś „zamożnym handlowcem”…
Sieńka wyprostował się dumnie, ale sędzia ciągnął dalej:
– Za jakie to pieniądze lakierowana dorożka, frak, cylinder? Ja przecież z twoim opiekunem, Zotem Łarionyczem, jestem w kontakcie listownym. Przez wszystkie te lata raz na kwartał przesyłam sto rubli na twoje utrzymanie i otrzymuję potwierdzenie odbioru. Wuj pisał mi, że nie chciałeś się uczyć w gimnazjum, że jesteś krnąbrny i niewdzięczny, zadajesz się z różnymi łobuzami, a w ostatnim liście doniósł, że stałeś się złodziejem i bandytą.
Zaskoczony Sieńka zerwał się z fotela i krzyknął, choć lepiej byłoby zmilczeć:
– Ja złodziejem?! Złapał mnie za rękę?!
– Kiedy cię złapią. Sienia, będzie już za późno.
– Nie chciałem się uczyć w gimnazjum?! Dostawał na mnie sto rubli co kwartał?!
Sieńkę aż zatkało z oburzenia. A to podlec z tego wuja Zota Łarionycza! Szkoda, że tylko wybił mu szyby w sklepie, trzeba było podpalić cały dom!
– A więc skąd pochodzi twój majątek? – zapytał sędzia. – Powinienem to wiedzieć, zanim pozwolę ci się zobaczyć z Wanią. Może ten frak jest przesiąknięty krwią i zszyty łzami?
– Nie jest przesiąknięty niczyją krwią. Znalazłem skarb, skarb z dawnych czasów – burknął Sieńka, sam rozumiejąc, że nikt w to nie uwierzy.
No i masz! Zajechał z fasonem, przywiózł braciszkowi czekoladki, a jakże! Tatuś miał rację: sędzia to mądry człowiek.
Jednak Kuwszynnikow okazał się jeszcze mądrzejszy. Nie cmoknął z niedowierzaniem, nie pokręcił głową. Zapytał spokojnie:
– Jaki skarb? Gdzie?
– Gdzie, gdzie. W piwnicach na Chitrowce – odparł chmurnie Sieńka. – Srebrne pręty, ocechowane. Pięć sztuk. Są warte dużo pieniędzy.
– Co to za cecha?
– Skąd mogę wiedzieć? Dwie litery – „Ja” i „D”.
Sędzia długo patrzył na Sieńkę w milczeniu. Potem wstał.
– Chodźmy do biblioteki.
Był to pokój od góry do dołu wypełniony książkami. Gdyby wszystkie książki, jakie Sieńka widział w życiu, złożyć do kupy, byłoby ich mniej niż tu.
Kuwszynnikow wszedł na drabinkę, wyjął z półki gruby tom i od razu zaczął go kartkować.
– Aha – mruknął. A potem:
– Tak, tak.