Spojrzał na Sieńkę sponad okularów i zapytał:
– A więc „Ja D”? A gdzie znalazłeś skarb? Czy przypadkiem nie na Sieriebrianikach?
– Nie. Na Chitrowce, jak Boga kocham. – Sieńka się przeżegnał.
Ippolit Iwanowicz zwinnie zszedł z drabinki, położył księgę na stole, a sam zbliżył się do mapy, która wisiała na ścianie. Dziwna to była mapa; przypominała rysunek ilustrujący rozbiór tuszy wieprzowej, który Sieńka widział w niemieckim sklepie mięsnym.
– Popatrz. To plan Moskwy. Tu jest Chitrowka, a tutaj Sieriebrianiki, zaułek i bulwar nadbrzeżny. Tuż obok.
Sieńka podszedł i rzucił okiem na plan. Na wszelki wypadek powiedział:
– Tak jest, oczywiście.
Sędzia nawet na niego nie spojrzał, wciąż mruczał sam do siebie:
– No jasne, rozumie się! W siedemnastym wieku to był teren Sieriebrianiczeskiej Słobody, gdzie mieszkali majstrowie i mincerze z Mennicy Jauzańskiej. Jak wyglądają twoje pręty? Tak?
Pociągnął Sieńkę do stołu, gdzie leżała książka. Tam, na obrazku, zobaczył Sieńka pręt – identyczny z tymi, które sprzedał jubilerowi. Na przekroju widniały wyraźne, duże litery „MD” *.
– MD to cecha mennicy – wyjaśnił Kuwszynnikow. – Nazywano ją także Nową lub Angielską. Dawniej na Rusi było mało rodzimego srebrnego kruszcu, dlatego kupowano monety europejskie, jefimki, czyli talary holenderskie.
Sieńka, słysząc znajomo brzmiące słowo, znów kiwnął głową.
– Talary przetapiano w srebrne pręty, takie jak tu, potem wyciągano je w cienki drut, krajano go na kawałki, spłaszczano i bito kopiejki, tak zwane łuski. Zachowało się ich dużo, podobnie jak talarów, ale srebrnych prętów tyle co nic – przecież wszystkie przeznaczano do dalszej obróbki.
– A ten tutaj skąd się wziął? – Sieńka wskazał na ilustrację.
– Zuch – pochwalił go sędzia. – Dobrze kojarzysz, Skorikow. Do naszych czasów zachował się tylko jeden odlany w Nowej Mennicy.
Sieńka zamyślił się.
– Dlaczego ci mincerze nie wybili monet z prętów, tylko je odrzucili?
Kuwszynnikow rozłożył ręce.
– To zagadka. – Jego oczy nie były teraz świdrujące i przymrużone, lecz błyszczące i szeroko otwarte, jakby sędzia czymś się zdziwił lub uradował. – Chociaż może nie taka trudna, jeśli lepiej się nad nią zastanowić. Złodziejstwa w siedemnastym wieku było dużo, więcej niż teraz. Tu, w encyklopedii, napisano… – Przesunął palcem po linijkach tekstu. – „Za tak zwane ubytki srebra majstrowie podlegali bezlitosnej karze chłosty, niektórym zrywano paznokcie, jednakże nie odsuwano ich od pracy, gdyż wykwalifikowanych mincerzy brakowało”. Widać za mało ich bito, skoro któryś znalazł sobie kryjówkę na skradzione srebro. A może nie mincerzy należało karać, lecz nadzorców.
Dalej sędzia czytał po cichu. Nagle gwizdnął. Sieńka zdziwił się – taki wykształcony człowiek, a gwiżdże.
– Sienia, za ile sprzedałeś swoje pręty?
Skorik nie chciał kłamać. Kuwszynnikow jest bogaty, nie będzie mu zazdrościł.
– Po cztery setki.
– A tu piszą, że taki pręt pięćdziesiąt lat temu na aukcji w Londynie kolekcjoner numizmatyk nabył za siedemset funtów szterlingów To siedem tysięcy rubli, a na obecne pieniądze bodaj jeszcze więcej!
Sieńce usta same się otworzyły. A to podstępna żmija z tego Aszota Aszotycza!
– Widzisz, Skorikow, gdybyś oddał swój skarb do kasy państwowej…
– A niby z jakiej racji? – oburzył się Sieńka, jeszcze nie ochłonąwszy z wrażenia, jak perfidnie oszukał go jubiler.
– Przecież srebro zostało ukradzione skarbowi państwa. Wprawdzie stało się to dwieście lat temu, ale państwo było to samo, Rosja. Za zwrot majątku władzom należy się znalazcy, zgodnie z przepisami, trzecia część wartości. A więc za pięć prętów dostałbyś nie dwa tysiące, lecz znacznie więcej. W dodatku pozostałbyś uczciwym człowiekiem, oddanym ojczyźnie.
Sieńka już chciał powiedzieć, że da się całą rzecz naprawić, ale w porę ugryzł się w język. Najpierw trzeba się dobrze zastanowić, a dopiero potem gadać. Kuwszynnikow jest dociekliwy, zaraz by go o wszystko zaczął wypytywać.
Sędzia i tak spoglądał na Sieńkę znacząco.
– No dobrze – powiedział. – Zastanów się, dokąd odnieść pręty jeśli jeszcze jakieś znajdziesz: do swojego nabywcy czy do państwowej kasy. Jeśli wybierzesz tę drugą ewentualność, pouczę cię, co masz robić. O twojej patriotycznej postawie będą pisać w gazetach.
– O czym?
– O tym. Że nie myślisz tylko o własnej korzyści, lecz o dobru ojczyzny.
Nie bardzo to jakoś Sieńkę przekonało. Gdzie jest ta jego ojczyzna? Czy to Suchariewka, czy Chitrowka? I za co miałby tę parszywą ojczyznę kochać?
Kuwszynnikow znów go zadziwił swoim pytaniem:
– A więc Zot mnie okłamał w sprawie gimnazjum? I co do reszty pewnie też… No nic, odpowie mi za to.
Nagle się zasmucił i opuścił siwą głowę.
– Wybacz mi, Sienia – powiedział – że próbowałem uspokoić sumienie za cenę stu rubli. Powinienem był chociaż raz sam się do was wybrać i sprawdzić, jak żyjesz. Chciałem przecież po śmierci waszego ojca wziąć was obu do siebie, ale Puzyriow za nic nie dał się przekonać. To mój najbliższy krewny, syn rodzonej siostry, powtarzał w kółko. A tymczasem okazuje się, że chodziło mu tylko o pieniądze.
Myśli Sieńki zwróciły się teraz od przyszłego bogactwa ku zupełnie innym sprawom. Usiłował sobie wyobrazić, jak by to było, gdyby po śmierci rodziców trafił nie do Zota Łarionycza, ale do sędziego Kuwszynnikowa.
A, co tam, i tak już wszystko przepadło.
Zapytał tylko ponuro:
– Nie pozwoli mi się pan zobaczyć z Wańka? Sędzia odpowiedział nie od razu:
– No cóż, byłeś wobec mnie uczciwy. I w ogóle dobry z ciebie chłopak. Możecie się zobaczyć. Dlaczego nie? Wania akurat skończył lekcję francuskiego. Idź do niego. Pokojówka cię zaprowadzi.
Sieńka niepotrzebnie się niepokoił, jak braciszek go przyjmie. Kiedy malec się dowiedział, że przyszedł starszy brat, wybiegł mu naprzeciw i rzucił się na szyję.
– Aha! To ty, to do ciebie napisałem list! Jesteś, Sienia, dokładnie taki, jak sobie wyobrażałem! – I poprawił się: – Nie, nie jak sobie wyobrażałem, ale jakiego cię zapamiętałem. Ani trochę się nie zmieniłeś. Nawet krawat nosisz ten sam!
No, ma smarkacz fantazję.
Skorik wręczył Wani czekoladki i pozostałe prezenty – lornetkę i scyzoryk, ten z pilniczkiem do paznokci. Wańka natychmiast zapomniał o bracie – zaczął wysuwać jedno ostrze za drugim, oglądać – ale nie szkodzi, jest jeszcze mały, to normalne.
Sędzia uścisnął Sieńce rękę na pożegnanie, a ten obiecał znów wpaść za parę dni.
Z powrotem szedł pieszo niemal do samej kałuskiej rogatki, pogrążony w myślach.
Siedem tysięcy za pręt! Jeżeli uzyska taką cenę, będzie mógł przez rok żyć po królewsku.
Cóż, musi teraz dobrze pogłówkować.
Jak mówiła pewna wspomniana osoba: „Kto maro myśli – dużo prąci”.
Miało to znaczyć: „Kto mało myśli, ten dużo płacze”. Osoba, o którą chodzi, nie wymawiała rosyjskich głosek „1” i „ł”, gdyż w jej rodzimym języku takie dźwięki nie istnieją. Ale, jak się okazuje, można sobie poradzić i bez nich.
Przyszła chyba pora, żeby opowiedzieć o drugim mentorze Sieńki, nie wynajętym, lecz tym, który podjął się obowiązków z własnej woli.
A było to tak.
Tego samego dnia, kiedy Sieńka odchorowywał wyprawę do teatru i wizytę w burdelu, a potem kurował się szampanem i pasztetem, zjawił się u niego niezapowiedziany gość.
Ktoś zapukał do drzwi – cicho, delikatnie. Sieńka myślał, że to gospodyni.