Otworzył, a w drzwiach stał znajomy Japończyk.
Sieńka przestraszył się. Żółtek zaraz go zacznie młócić za to, że dał drapaka, nie czekając, aż zostanie ukarany. Przecież kradzież to kradzież.
Ale Japończyk powitał go uprzejmie, po czym spytał:
– Cego się tzęsies?
A Sieńka mu na to jak na spowiedzi: ano trzęsę się, bo się boję o swoje życie. Boję się, żebyś mnie pan nie pobił.
Tamten zdziwił się.
– Coś ty, Sieńka-kun, śmierci się bois?
– A kto się jej nie boi? – odparł Skorik i cofnął się pod okno. Przyszło mu do głowy, czyby nie wyskoczyć. Co prawda, było tu dość wysoko, ale chybaby się udało.
Japończyk dalejże piłować Sieńkę – niby to jeszcze bardziej zdziwiony:
– A cego jej się bać? Pseciez w nocy się spać ni bois?
Usłyszawszy tę groźną aluzję, Sieńka zupełnie przestał się lękać wysokości. Stał już koło okna i otworzył jedno skrzydło, że niby jest mu duszno. Teraz, jeśli tamten go zaatakuje, on jednym skokiem znajdzie się na parapecie.
– Sen to co innego – powiedział. – Człowiek wie, że rano się obudzi.
– Po śmierci tez się obudzis. Jeśli dobze zyreś, na pewno i psebudzenie będzie dobre.
To dopiero mądrala! Będzie tu, bisurman jeden, wygłaszał chrześcijaninowi nauki o raju i zmartwychwstaniu! W pobliżu okna Sieńka poczuł się trochę pewniej.
– Jakżeś mnie tu znalazł? – zapytał. – To jakieś czary, czy co? Znasz pan jakieś magiczne zaklęcie?
– Znam. Nazywa się „ruber”. Darem chłopcu rubra, a on za tobą pobiegr.
– Jakiemu chłopcu?
Masa pokazał ręką na wysokość arszyna od podłogi.
– Maremu. Smarkacowi. Ale sybko biega.
Japończyk rozejrzał się po pokoju i kiwnął głową z aprobatą.
– Bardzo mądze, Sieńka-kun, ześ tu zamieskar. Blisko zaurka Asceurowego.
Chyba chodzi mu o zaułek Aszczeułowy, gdzie mieszka razem z Erastem Pietrowiczem, domyślił się Sieńka. Rzeczywiście, było to niedaleko.
– Czego znów ode mnie chcecie? Przecież korale oddałem – przypomniał.
– Pan kazar – surowo, nawet z pewną dumą oznajmił Masa i nagle westchnął. – No i ty, Sieńka-kun, bardzo jesteś do mnie podobny. Kiedy miarem twoje lata, tez byrem mary bandyta. Gdybym nie spotkar mego pana, wyrosbym na dużego bandytę. On jes moim naucycielem. A ja będę twoim.
– Ja już mam nauczyciela – burknął Sieńka, trochę spokojniejszy, że Japończyk nie przyszedł go zabić.
– Czego cię uczy? – spytał z ożywieniem Masa (to znaczy spytał: „Cego cię ucy?”, ale Sieńka rozumiał już jego dziwną wymowę i nie sprawiała mu ona kłopotu).
– No, dobrych manier…
Mały Japończyk okropnie się ucieszył. To najważniejsze, powiedział. I wyjaśnił, że prawdziwa grzeczność ma źródło w głębokim, szczerym szacunku dla każdego człowieka.
Podczas gdy gość mówił, nad głową Sieńki wciąż bzykała natrętna mucha. Ten usiłował ją przepędzić, ale nie dawała za wygraną. Nagle Japończyk podskoczył, machnął ręką i chwycił muchę w garść.
Sieńka, zaskoczony, aż jęknął i błyskawicznie kucnął, zasłaniając głowę rękami – myślał, że Japończyk chce go uderzyć.
Masa popatrzył na skulonego Sieńkę i zapytał, co mu się stało.
– Miałem stracha, że mi pan przyłożysz.
– Dlaczego?
– A bo sierotę każdy może skrzywdzić.
Japończyk podniósł palec na znak, że chce powiedzieć coś ważnego. A tak, trzeba umieć się bronić, oznajmił. Zwłaszcza jeśli się jest sierotą.
– Jak to „umieć”?
Gość Sieńki zaczął się śmiać. A kto twierdził przed chwilą, mówi, że nauczyciel mu niepotrzebny? Chcesz, to cię nauczę, jak się bronić, powiada.
Skorik przypomniał sobie, jak zręcznie Azjata potrafi machać rękami i nogami, i zapragnął też posiąść tę umiejętność.
– Byłoby nieźle – powiedział. – Ale to chyba trudna sztuka tłuc w ten sposób ludzi?
Masa podszedł do okna i wypuścił muchę na wolność. Nie, odparł, nietrudno. Trudno nauczyć się Drogi. (Sieńka dopiero później uświadomił sobie, że Japończyk wypowiedział to słowo jakby dużą literą).
– Czego? – zapytał. – Czego się nauczyć?
Masa zaczął mu wyjaśniać, co to takiego Droga. Życie, mówił, to droga od urodzenia do śmierci, i drogę tę należy przejść we właściwy sposób; oczywiście musi się ją pokonać, ale jeśli się to zrobi byle jak, nie można mieć potem do nikogo pretensji. Jeśli pokona się tę drogę, krążąc jak mucha, w następnym wcieleniu będzie się muchą, podobną do tej, która tu niedawno bzykała. Jeżeli człowiek przepełznie ją niczym wąż, w nowym życiu odrodzi się jako wąż.
Sieńka uznał, że Masa przywołuje te przykłady, by uczynić swój wywód bardziej obrazowym. Nie wiedział jeszcze, że Japończyk naprawdę ma na myśli muchy i węże.
– A jak przejść tę drogę we właściwy sposób? – zapytał. Okazało się, że to wcale nie takie łatwe. Dobrze się trzeba przy tym natrudzić.
Po pierwsze, kiedy człowiek obudzi się rano, musi sobie powiedzieć: „Dziś czeka mnie śmierć” – i nie bać się. I cały czas myśleć o śmierci. Nikt nie wie przecież, kiedy zakończy swoją drogę, więc powinien być na to zawsze przygotowany.
(Sieńka zamknął oczy, wypowiedział magiczne słowa i w ogóle nie poczuł strachu, gdyż ujrzał przed sobą Śmierć, piękną jak marzenie. Czego się bać, jeśli to ona na niego czeka?)
Ale dalej było już trochę gorzej.
Nie wolno kłamać, nie wolno próżnować, nie wolno sypiać na puchowej pościeli (i w ogóle pławić się w luksusie i dogadzać sobie), należy natomiast na wszelkie możliwe sposoby umartwiać się, wystawiać na ciężkie próby, hartować i zachowywać wstrzemięźliwość.
Sieńka wysłuchał Masy do końca i jakoś nie bardzo czuł ochotę, by znosić takie udręki. I bez tego zaznał już dość biedy i głodu, choć zaledwie powąchał prawdziwego życia.
– A nie ma jakiegoś prostszego sposobu? Bez Drogi? Żeby tylko umieć walczyć?
Masę zbiło z tropu to pytanie, w zamyśleniu pokiwał głową. Owszem, jest, powiedział, ale wówczas nigdy nie pokona się tygrysa, co najwyżej szakala.
– Nie szkodzi, może być szakal – oznajmił Sieńka. – Tygrysa lepiej obejść szerokim łukiem, nie żałując nóg.
Japończyk jeszcze bardziej się stropił. No cóż, rzekł w końcu, leniwa duszo, twoja wola. Zdejmuj kurtkę, zaraz dam ci pierwszą lekcję.
I zaczął Sieńkę uczyć, jak prawidłowo upaść, gdy ktoś z rozmachu strzeli go w pysk.
Sieńka szybko przyswajał sobie wskazówki – sprawnie padał, robił przewrotkę przez głowę i wstawał, ale wciąż czekał, kiedy wreszcie Masa zacznie go wypytywać, skąd on, gołodupiec z Chitrowki, ma pieniądze.
Japończyk jednak się tym nie zainteresował.
Wszakże nim wyszedł, powiedział:
– Mój pan pyta, czy nie chcesz, Sieńka-kun, o czymś mu opowiedzieć. Nie? No to sayonara.
To po japońsku „do widzenia”.
Masa odtąd zjawiał się w pensjonacie codziennie.
Sieńka schodził na śniadanie, gdy on już siedział przy samowarze, zaczerwieniony od wypitej gorącej herbaty, a gospodyni dokładała mu konfitur. Sroga madame Borisenko wprost rozpływała się i rumieniła jak młoda dziewczyna w obecności Masy. Ciekawe, czym ją tak ujął?
Potem zaczynała się lekcja japońskiej gimnastyki. Prawdę mówiąc, Masa więcej trzepał językiem, niż naprawdę Sieńkę instruował. Widać chytry Azjata umyślił sobie, że go przekabaci i zwabi na swoją Drogę.
Uczył na przykład chłopaka skakać z dachu szopy. Sieńka wdrapał się na górę, ale ani rusz nie mógł się zdecydować na skok – bał się. Przecież to dwa sążnie wysokości. Nogi można połamać.