Выбрать главу

Sieńka zapytał, czy to zwykła puszczalska.

– Niezupełnie – odparł wymijająco Żorż. – Sam zobaczysz. Wsiedli do odkrytego powozu i pojechali. Wkrótce Sieńka zrozumiał, że student nabił go w butelkę. Dziewczyna Żorża była pulchniutka, rezolutna i wciąż się śmiała, jemu zaś podsunął jakąś suszoną rybę, w okularach, z męskimi, zaciśniętymi wargami. Chyba zrobił to specjalnie, żeby ta ponuraczka nie przeszkadzała mu zalecać się do wybranki.

Przez całą drogę okularnica ględziła coś niezrozumiale: Nietzsche – picze, Marks – szmarks.

Sieńka nie słuchał, pogrążony w myślach. Z nauk Masy wynikało, że jeśli ma się odpowiednie, psychologiczne podejście, to każdą babę można urobić, nawet taką dziumdzię. Jak to Japończyk mówił? Proste dziewczyny lubią galanterię i mądre, niezrozumiałe słówka, a wykształcone przeciwnie – szorstkie, ordynarne obejście.

Może warto spróbować, żeby to sprawdzić?

I Sieńka spróbował.

– Co pan myśli, Siemionie, o teorii ewolucji społecznej?

A on milczy, tylko się uśmiecha.

Dziewczyna zmieszała się, zamrugała oczami. Pan pewnie, powiada, jest zwolennikiem przekształcania instytucji społecznych z użyciem siły?

Sieńka lekko pochylił głowę i za całą odpowiedź skrzywił kącik ust.

W parku, kiedy Żorż zabrał swoją śmieszkę na przejażdżkę łódką (okularnica nie chciała, powiedziała, że na wodzie kręci się jej w głowie), nadszedł czas działania.

Ponieważ Sieńka wciąż zagadkowo milczał, panna wpadła w prawdziwy ferwor – usta jej się nie zamykały, trajkotała bez wytchnienia. W środku długiego wywodu na temat jakiegoś Proudhona i Bakunina chłopak pochylił się, objął okularnicę za kościste ramiona i mocno pocałował w usta. Dziewczyna ledwie zdołała pisnąć. Rękami wparła się w pierś Sieńki, który już chciał ją puścić, w końcu nie jest żadnym gwałcicielem. Był w pełni przygotowany nawet na to, że oberwie po gębie. Zresztą takie chude rączyny nie mogą mu zrobić wielkiej krzywdy.

A więc oparła się o jego pierś, ale go nie odepchnęła. Sieńka zdziwił się, ust jednak nie oderwał, a rękami zaczął przesuwać po jej plecach, starając się rozpiąć guziki sukienki. Może teraz zacznie się wyrywać?

Studentka wymamrotała:

– Co pan, Siemionie, co pan…? Czy to prawda, co Żorż mówił, że… ach, co pan robi!… że jest pan proletariuszem?

Sieńka, starając się jeszcze bardziej przypominać zwierzę, wydał cichy pomruk i do reszty się rozzuchwalił. Wsunął dłonie pod rozpiętą na plecach sukienkę dziewczyny; na górze czuł nagą skórę, okrywającą sterczące kręgi, niżej – jedwabną bieliznę.

– Wariat – szepnęła studentka bez tchu. Okulary zsunęły jej się na bok, oczy miała na wpół przymknięte.

Sieńka, żeby ostatecznie przekonać się o słuszności teorii Masy, jeszcze jakąś minutę gładził rękami plecy dziewczyny, po czym się odsunął. Wydawała mu się zanadto koścista, a zresztą nie chodziło o zwykłe figle-migle, tylko o doświadczenie naukowe, czyli eksperyment.

Kiedy wracali z Sokolnik, uczona panna w ogóle nie otworzyła ust – cały czas wpatrywała się w Sieńkę, jakby na coś czekała, a on zupełnie o niej zapomniał, tak głęboko przeżywał niedawne doznania.

Co to jednak znaczy potęga nauki! Nauka wszystko zwycięży!

* * *

Nazajutrz już o świcie czekał na Masę przy wejściu.

Potem czym prędzej poprowadził Japończyka do swego pokoju, nie pozwalając mu nawet wypić herbaty.

I poprosił, w imię boże: naucz mnie, sensei, jak podbić serce pewnej ubóstwianej osoby.

Masa bynajmniej nie pokpiwał z rozemocjonowanego Sieńki. Kazał sobie dokładnie wyjaśnić, o jaką osobę chodzi. Skorik opowiedział wszystko, co wiedział o Śmierci, a pod koniec zapytał drżącym głosem:

– I co, Masa, nie uda mi się takiej łabędzicy porazić strzałą Amora?

Nauczyciel zaplótł ręce na brzuchu i cmoknął parę razy. Dlaczegóż to, powiedział, ma się nie udać? Prawdziwy rycerz wszystko może. I dodał coś, czego Sieńka nie zrozumiał: „Smerć-san to kobieta siężyca”. Okazało się, że miał na myśli „kobietę Księżyca”. Bywają, wyjaśnił, kobiety Słońca i kobiety Księżyca, takimi po prostu przychodzą na świat. Ja, oświadczył, osobiście wolę kobiety Słońca, ale to już kwestia gustu. A z kobietami Księżyca, takimi jak twoja Śmierć-san, trzeba postępować tak… dokładnie wszystko Sieńce wyłożył, oby Bóg dał mu zdrowie.

* * *

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Sieńka wybrał się z wizytą do Śmierci – na poszukiwanie swojego szczęścia.

Pojechał inaczej, niż przedtem zamierzał – nie w białym krawacie i z bukietem chryzantem, lecz ubrany zgodnie ze wskazówkami Masy.

Włożył starą koszulę, którą niegdyś Śmierć mu zacerowała, i jeszcze dodatkowo naddarł ją trochę pod pachą. Na tandecie kupił stare, znoszone sztyblety. Na portki – choć były całe – naszył łatę.

Popatrzył w lustro – i omal się sam nie rozpłakał. Żałował tylko, że wstawił sobie ząb – szczerbaty budziłby większą litość. Ale uznał, że jeśli nie będzie zbyt szeroko otwierał ust, złoto pozostanie niewidoczne.

Jednak wszystko, co miał na sobie, było świeże, uprane, a i sam Sieńka odwiedził łaźnię. Masa przykazał mu: „Biednie, ale cysto, brudnych kawarerów kobiety nie rubią”.

Sieńka wysiadł z dorożki na rogu Solanki i ruszył bulwarem Jauzańskim. Zapukał głośno do drzwi, lecz jego serce biło jeszcze głośniej.

Śmierć otworzyła jak wtedy, nie pytając, kto tam.

– A – powiedziała – jerzyk przyfrunął. Coś długo nie było cię widać. Wejdź.

Wydawało się, że Śmierć jest rada jego wizycie, i Sieńce od razu zrobiło się lżej na duszy.

Pamiętając o zębie, nie otwierał ust, zresztą sensei zalecił mu nie mleć językiem bez potrzeby. Miał tylko patrzeć jasnym, ufnym, czystym wzrokiem i jak najczęściej mrugać oczyma.

Weszli do pokoju i usiedli obok siebie na kanapie, co Sieńka uznał za dobry znak.

Na Nieglinnej mistrz zrobił mu fryzurę mon ange: włosy niby to potargane, ale puszyste i miękkie, a jedno pasmo opada na czoło.

– Myślałam o tobie – powiedziała Śmierć. – Czy żyjesz? Czy nie głodujesz? Ale nie siedź u mnie długo. Jeszcze, nie daj Boże, ktoś doniesie Księciu. Wciąż jest na ciebie wściekły, bestia.

To był akurat dobry moment, żeby oznajmić to, co sobie Sieńka przygotował. Spojrzał na Śmierć spod lnianego kosmyka i westchnął.

– Przyszedłem się z tobą pożegnać. I tak nie ujdę z życiem, znajdą mnie i zabiją. Niech zabijają, bo ja już za nic nie będę brał udziału w ich rozbojach. To sprzeczne z moimi zasadami.

Śmierć zdziwiła się.

– A gdzież to się nauczyłeś takich słów?

Oj, poszło nie tak. Nie trzeba się wymądrzać, popisywać, tylko brać ją na litość.

– Sprzykrzyła mi się już, Śmiertko, tułaczka między ludźmi. – Skorik zamrugał oczami; a nuż wyciśnie łezkę? – Nie mam sumienia kraść, nie chcę grzechem Pana Boga obrażać. Noce są teraz chłodne, już jesień. Pozwól mi się ogrzać i zjeść kawałek chleba, a potem pójdę sobie dalej.

Sam się rozrzewnił własnymi słowami, aż szloch wyrwał mu się z piersi.

No, teraz było w porządku. Śmierci też łzy zabłysły w oczach.

Pogładziła Sieńkę po głowie i czym prędzej zaczęła nakrywać do stołu.

Sieńka był solidnie najedzony (przed wyjściem spałaszował pulardę z karczochami), ale gorliwie wcinał pytlowy chleb z kiełbasą i popijał mlekiem. Śmierć siedziała, podparłszy policzek ręką. Wzdychała.

– Taki jesteś czyściutki – pochwaliła. – Masz świeżą koszulę. Ktoś ci ją uprał?