– A kto mi upierze? Sam jakoś sobie radzę. – Sieńka popatrzył na nią promiennymi oczyma. – Wieczorem piorę w rzeczce koszulę i spodnie, a na rano wysychają. Goły marznę, to jasne, ale trzeba wyglądać po ludzku. Tyle że koszula już stara, rozłazi się. Wyrzuciłbym ją, ale szkoda mi twojego haftu. – Pogładził wyszyty kwiatek i zrobił smutną minę. – Widzisz, pękła tu, pod pachą.
Śmierć na to, tak jak przewidział:
– Daj, zaszyję.
Sieńka ściągnął koszulę.
Mamzelle Loretta (z zajęć praktycznych) mawiała: ramiona, kawalerze, masz piękne, słodkie jak cukier, i skórę taką gładką, że chętnie bym cię zjadła. Tak więc Sieńka obnażył swoje apetyczne ramiona, a ręce skromnie skrzyżował na piersi.
Śmierć błyska igiełką i spod oka zerka na jego goliznę.
– Jedną tylko dobrą chwilę pamiętam w moim nieszczęsnym, ponurym życiu – cichym, przejmującym głosem rzekł Sieńka. – Kiedyś mnie, sierotę, pocałowała…
– Naprawdę? – Śmierć tak się zdumiała, że aż przestała szyć. – To dla ciebie takie szczęście?
– Trudno nawet wyrazić słowami jakie…
Odłożyła koszulę.
– Mój Boże! – powiedziała. – No to chodź, pocałuję cię jeszcze raz, co tam!
Sieńka zarumienił się, i to w całkiem naturalny sposób.
– Ach, potem mogę nawet umrzeć…
Ale ręce na razie trzymał przy sobie i tylko lekko mrugał oczyma.
Śmierć podeszła do niego i nachyliła się. Popatrzyła nań łagodnymi, wilgotnymi oczyma. Pogłaskała po szyi, po ramieniu i delikatnie, pieszczotliwie dotknęła wargami jego ust.
Sieńkę oblał taki żar, jakby ktoś go wrzucił do buchającego ogniem pieca. Zapomniał o wszystkich naukach sensei, zerwał się na nogi, zamknął Śmierć w mocnym uścisku i zaczął ją całować, wdychając jednocześnie miętowy, odurzający zapach jej włosów – ach, ach – do upojenia.
I wtedy coś się stało, naprawdę! Nie na długo, może na zaledwie kilka sekund, ciało Śmierci zapałało nagle takim samym żarem, jak ciało Sieńki, jej pocałunek z łagodnego, macierzyńskiego zamienił się w chciwy, zaborczy, namiętny, dłonie zaś zatańczyły po jego plecach.
Ale te niezwykłe chwile szybko się skończyły – Śmierć rozerwała objęcia Sieńki i odsunęła się.
– Nie – powiedziała – nie. Nie kuś mnie, mój diabełku. Czego nie wolno, tego nie wolno.
Potrząsnęła głową, jakby odganiała jakąś chimerę (tak się mówi, gdy komuś przywiduje się coś nierealnego), przesunęła dłonią po oczach – i od razu stała się taka jak zawsze, spokojna. Popatrzyła na Sieńkę z przebiegłym uśmiechem.
– Ach, ty podstępny wężu, ledwoś od ziemi odrósł, a już taki chytry. Napłaczą się jeszcze dziewczyny przez ciebie.
Skorik wciąż był rozogniony, nie zrozumiał, że to koniec wszystkiego, i chciał znowu wziąć Śmierć w objęcia. Ona nie odsunęła się, ale i nie poruszyła – zupełnie, jakby obejmował jakiś posąg.
Nagle z tyłu rozległ się drżący z wściekłości głos:
– No proszę, z kim cię przyłapałem, szmato!
Sieńka odwrócił się i zmartwiał.
W progu stał Książę – twarz wykrzywiona ze złości, błyskające groźnie oczy. No tak, drzwi nie były zamknięte, więc wszedł, a oni nie słyszeli.
– Aleś sobie kochanka znalazła, wyciruchu! Szczeniaka, gówniarza! To jakiś żart, czy co?
Zbliżył się do znieruchomiałego Sieńki, chwycił go za gardło i szarpnął w górę, tak że chłopak musiał stanąć na palcach.
– Zabiję! – wysyczał. – Łeb ci urwę!
Ani chybi zaraz to zrobi. Dobrze jeszcze, że nie trzeba będzie się długo męczyć. Byłoby gorzej, gdyby – jak tamtemu kupcowi – obciął Sieńce uszy i wepchnął mu do ust albo wyłupił oczy.
Chłopak odwrócił głowę, żeby nie widzieć twarzy Księcia – i bez tego wystarczająco się bał. Uznał, że lepiej będzie w ostatnich chwilach życia popatrzeć na Śmierć, póki dusza jeszcze kołacze się w ciele.
I ujrzał nagle dziw nad dziwy: oto Śmierć wzięła ze stołu kubek z niedopitym mlekiem i z rozmachu walnęła nim Księcia w głowę.
Ten, zaskoczony, puścił Sieńkę i usiadł na podłodze. Złapał się za głowę, a spomiędzy palców spływała mu krew zmieszana z mlekiem.
Śmierć krzyknęła:
– Czego stoisz?! Uciekaj!
I dalejże wtykać Sieńce naprawioną koszulę. Ale on nie ruszył się z miejsca. Ktoś inny, jakby drugi Sieńka, odezwał się jego głosem:
– Nie mogę. On cię zabije.
– Nie zabije – zapewniła Śmierć tak spokojnym głosem, że Sieńka od razu uwierzył.
Książę odwrócił się do nich twarzą, oczy miał mętne, szalone. Chciał wstać, zachwiał się, chwycił się stołu – nie przyszedł jeszcze do siebie, ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Mimo to wychrypiał:
– Przewrócę Moskwę do góry nogami, ale cię znajdę, choćbyś się schował pod ziemią. Zębami ci gardło przegryzę!
Wyglądał tak strasznie, że Sieńka aż krzyknął. Wyskoczył co sił w nogach, zbiegł z ganku i zawahał się przez chwilę: dokąd zmykać?
Tam, podpowiedział mu drugi Sieńka, ten, który siedział w nim w środku, mądrzejszy i odważniejszy od pierwszego. Tam, gdzie wskazał ci Książę, pod ziemię. Żebyś nie musiał się wynosić z Moskwy. Bo twój prześladowca nie odpuści, póki nie rozprawi się z sierotą.
No, a skoro tak, to trzeba się zaopatrzyć w gotówkę.
Sieńka znowu znalazł się w znajomych podziemiach. Tym razem wziął aż pięć prętów. Zdecydował, że nie będzie się targował z jubilerem, sprzeda je po tysiąc rubli. Niech Aszot Aszotycz się cieszy, że fortuna mu sprzyja.
Tyle że nie udało się Samszytowowi skorzystać z wielkoduszności Sieńki.
Kiedy Skorik zjawił się na Marosiejce, ujrzał przed sklepem jubilerskim dwóch policjantów, a w środku – za szklaną witryną – aż się kłębiło od granatowych mundurów.
No i proszę. Dohandlował się Aszot Aszotycz, kupcząc skarbowym srebrem, własnością państwa. Ktoś musiał na niego donieść, nie inaczej. A może to sędzia Kuwszynnikow okazał się surowszy, niż się wydawało. Sprawdził, który z kolekcjonerów nabył jauzańskie pręty, wypytał, skąd pochodzą, i dalej już sprawa była prosta.
No, to jeszcze nic strasznego. Sieńka nie zostawił sędziemu swojego adresu. Nikt też oprócz niego samego nie wiedział, gdzie ukryty jest skarb.
Szukajcie sobie, psy, wiatru w polu.
Chociaż nie! Ormianinowi Sieńka powiedział, że mieszka w pensjonacie madame Borisenko. Wyda go teraz nosacz, wyda na pewno!
Skorik nie chciał tracić czasu i kręcić się dłużej w niebezpiecznym miejscu. Pobiegł po dorożkę.
Musiał czym prędzej wynieść się z pensjonatu, póki go jeszcze nie zdybali.
W jego egzystencji zarysowała się tendencja do obniżenia kondycji, czyli – mówiąc prościej – sprawy wyglądały gorzej niż kiedykolwiek: i Książę deptał mu po piętach, i policja, i prętów nie było komu sprzedać. Ale Sieńka wciąż pozostawał w takiej euforii, że wszystko to wydawało mu się głupstwem niewartym wzmianki.
Koń stukał kopytami i wymachiwał ogonem, wiatr rozwiewał fryzurę mon ange, a życie – bez względu na przeciwności losu – było piękne. Sieńka podrygiwał z lekka na siedzeniu pędzącej dorożki, absolutnie szczęśliwy.
Niedługo wprawdzie, przez kilka chwil zaledwie, ale był jednak kochankiem Śmierci, i to niemal naprawdę!
Jak Sieńce rozwiązał się język
Tego samego wieczoru Sieńka zmienił kwaterę. Chciał się pożegnać z Żorżem, ale studenta gdzieś wyniosło. A więc musiał opuścić pensjonat po angielsku, czyli jak ostatnia świnia. Przy dorożce żegnała Sieńkę tylko madame Borisenko, która część serdecznych uczuć, jakie żywiła dla Masy, przeniosła na jego ucznia. Zapytała z lękiem: