Выбрать главу

– Profesjonalny poziom pracowników moskiewskiego wydziału kryminalnego bardzo się obniżył – zauważył z żalem Erast Pietrowicz. – Dziesięć lat temu podobne niedbalstwo byłoby nie do pomyślenia.

– Szkoda mówić – jeszcze smętniej westchnął Siergiej Nikiforowicz. – To nie to co za pańskich czasów. Proszę mi wierzyć, człowiek nie ma żadnej satysfakcji z pracy. Wymaga się jedynie wysokiej wykrywalności, a zgromadzenie przekonywających dowodów nikogo nie obchodzi. O tryumfie sprawiedliwości też nikt nie pamięta. A propos – zniżył głos – nie chciałem mówić przez telefon… Pański pobyt w Moskwie nie jest tajemnicą. Przypadkiem widziałem u policmajstra na biurku tajny nakaz w sprawie ustalenia pańskiego miejsca zamieszkania i ustanowienia dyskretnego nadzoru. Ktoś pana widział, poznał i doniósł.

Erast Pietrowicz bynajmniej się nie przejął tą nowiną, ba, wydawało się nawet, że mu to pochlebia.

– To nic dziwnego, w Moskwie zna mnie wielu ludzi. Dziękuję panu, Subbotin. Wiem, że pan ryzykował, i doceniam to. D-do widzenia.

Uścisnął okularnikowi rękę, a ten wymamrotał speszony:

– Głupstwo. Ale pan powinien być jednak ostrożniejszy… Kto ich tam wie, co zamyślają. Jego wielmożność jest pamiętliwy.

Co to za „oni” i kim jest „jego wielmożność”, Sieńka nie zrozumiał.

* * *

Z podwórka kamienicy wyszli jakimś zaułkiem na Łubianski Przejazd, a stamtąd skręcili na skwer.

Erast Pietrowicz wskazał ręką pierwszą z brzegu ławeczkę: siadamy.

Usiedli. Sieńka w środku, tamci dwaj po bokach. Czuł się jak aresztant pod konwojem.

– No cóż, panie Szopenhauer – zagadnął Erast Pietrowicz – pogadamy?

– A co ja mam z tym wspólnego? – burknął Sieńka, przeczuwając coś niedobrego. – Ja przecież nic nie wiem.

– Dedukcja każe wyciągnąć wniosek wręcz przeciwny.

– Kto, kto? – zainteresował się Sieńka. – Ja pańskiej Dedukcji na oczy nie widziałem. Kłamie jak najęta, suka!

Erast Pietrowicz uniósł kącik ust.

– Ta dama, Skorikow… może jednak tak się będę do pana zwracał… nigdy nie kłamie. Pamięta pan srebrną kopiejkę z siedemnastego wieku, którą znalazłem w kieszeni zamordowanego Siniuchina? Oczywiście, że tak – zbyt ostentacyjnie nie zwrócił pan wtedy na nią uwagi. Skąd u takiego nędzarza ta numizmatyczna rzadkość? To raz. Idźmy dalej. Na miejscu przestępstwa wciąż się pan odwracał, ba, nawet zamykał oczy, choć zgodnie z obserwacjami Masy na ciekawości panu nie zbywa. Zdumienia i strachu, emocji naturalnych w tego rodzaju okolicznościach, też pan nie okazywał. Zgodzi się pan, że to zastanawiające. To dwa. Dalej. Tamtego dnia, podobnie jak u Siniuchina, w pańskich kieszeniach pobrzękiwało srebro, i to dość głośno. Sądząc z odgłosu, monety były drobne – obecnie takich się nie bije. A w ręku miał pan pręt z czystego srebra. To już zupełnie niezwykłe. Skąd u pana, gawrosza z Chitrowki, wzięły się srebrne monety? To trzy.

– Przezywa się pan, tak? Obraża pan sierotę jakimś słowem na „g”? – Sieńka naburmuszył się. – Wstyd! Taki elegancki gość!

Masa dał Sieńce sójkę w bok.

– Kiedy pan mówi: „to raz, to dwa, to tsy”, mirc. Nie pserywaj dedukcji.

Sieńka rozejrzał się, ale nie zobaczył w pobliżu żadnej damy. Komu przeszkadzał? Jednak na wszelki wypadek zamilkł. Na razie sensei poczęstował go tylko lekkim kuksańcem, lecz mógł przecież szturchnąć mocniej.

Nie zważając na ich wymianę zdań, Erast Pietrowicz ciągnął:

– Chociaż nie zamierzałem badać tego przestępstwa, gdyż jestem zajęty całkiem inną sprawą, pańskie zachowanie mnie zaintrygowało i poleciłem Masie, żeby miał pana na oku. Jednakże nowe okrutne zabójstwo, o którym wczoraj w nocy powiadomił mnie dawny podwładny, wpłynęło na zmianę moich planów. Jestem zmuszony zająć się tą sprawą, ponieważ powołane do tego organa najwyraźniej nie są w stanie schwytać zabójcy. Śledczy nawet nie dostrzegają, że oba przestępstwa to dwa ogniwa tego samego łańcucha. Chce pan zapytać, dlaczego tak sądzę?

Sieńka wcale nie chciał, ale nie zamierzał się też spierać z tym groźnym człowiekiem. Niech sobie mówi.

– Nie chodzi nawet o to, że Marosiejkę od Chitrowki, gdzie zamordowano Siniuchinów, dzieli zaledwie pięć minut drogi. Oba te przestępcze czyny wyraźnie charakteryzują się dwiema zasadniczo identycznymi cechami, z którymi mamy do czynienia na tyle rzadko, że w żadnym razie nie możemy uznać tego za zwykły zbieg okoliczności. Zabójca bez wątpienia ma na oku o wiele większy łup niż drobiazgi w rodzaju łańcuszków czy medalioników, jakie leżały na wystawie u jubilera, bo nawet ich nie tknął. To raz. Zwraca też uwagę iście szatańska ostrożność, która każe przestępcy nie pozostawiać przy życiu żadnych świadków, ani jednej istoty ludzkiej, nawet tak nieszkodliwej jak trzyletnie dziecko, ba, nierozumnego stworzenia – papugi. To dwa. No, a teraz zajmiemy się panem, Skorikow. Jestem głęboko przekonany, że pan dużo wie o tej sprawie i może mi pomóc.

Sieńka, oczekując dalszej opowieści o zbrodniarzu, drgnął, zaskoczony tak nagłym zwrotem w wywodzie Erasta Pietrowicza, skulił się pod badawczym spojrzeniem jego niebieskich oczu i wykrzyknął:

– No dobra, rąbnęli tego jubilera, ale co ja mam z tym wspólnego?

Masa znów szturchnął go łokciem, tym razem mocniej.

– Zapomniareś o tym smarkaczu? Który dzęki tobie zarobir rubra? On widziar, jak nosireś do skrepu srebrne pręty.

Skorik zrozumiał, że się nie wykręci, dlatego porzucając kłótliwy, bazarowy ton, zaczął się użalać:

– Ale o co chodzi, niech pan pyta po ludzku… Straszą tylko człowieka, szturchają łokciem w żebra…

– Niech p-pan przestanie udawać ofiarę – powiedział Erast Pietrowicz. – Masa wydał panu jak najlepszą opinię. Twierdzi, że ma pan dobre serce, dociekliwy umysł i – co jest najcenniejszą ludzką cechą – dąży do samodoskonalenia. Wcześniej, zanim doszło do tego ostatniego przestępstwa, Masa pytał wprost, czy nie chciałby pan podzielić się z nami swoją tajemnicą. Był przekonany, że prędzej czy później zasłuży na pańskie zaufanie, a wtedy zrzuci pan wreszcie kamień z serca i otworzy przed nim duszę. Ale teraz nie możemy już dłużej czekać. Żądam od pana – z całą bezwzględnością – odpowiedzi na dwa pytania. Pierwsze: czego szuka zabójca? I drugie: co pan wie o tym człowieku?

Masa pokiwał głową. Miało to znaczyć: no już, mów, nie bądź tchórzem.

Tak więc Sieńka wszystko z siebie wyrzucił jak na spowiedzi świętej. I o talii, i o Oczku, żądnym krwi potworze, i o Śmierci, i o tym, że Książę chce go zabić z zazdrości.

Niby opowiedział wszystko, ale – oczywiście – niezupełnie. O skarbie napomknął coś wymijająco – że niby podobno gdzieś tam jest, ale jemu, Sieńce, nic o tym nie wiadomo. Przecież nawet podczas spowiedzi zdarza się coś pominąć, prawda?

– A więc, pańskim zdaniem, Skorikow, Siniuchina zamordowali Książę i Oczko, bo chcieli się dowiedzieć, gdzie jest skarb? – zapytał Erast Pietrowicz, gdy Sieńka zakończył swoją niezbyt składną opowieść. – A od jubilera Książę zażądał zdradzenia pańskiego adresu?

– Rozumie się. To Procha mu doniósł, ten szczur. Widział mnie koło sklepu, przecież mówiłem! Dlatego Książę nic nie zrabował, zresztą po co mu ta tandeta? Chce się dobrać do mnie, to jasne.

– A pan jest pewien, że Książę pragnie pana dopaść powodowany jedynie zazdrością? – Erast Pietrowicz zmarszczył gładkie czoło, jakby czegoś tu nie rozumiał. – Może jednak chodzi o skarb?

Sieńka poczuł, jak skręcają mu się wnętrzności. Domyślił się, wszystkiego się domyślił chytry Erast Pietrowicz! Zaraz znowu się przyczepi: mów, gdzie są ukryte srebrne pręty.