Żeby zyskać na czasie, Skorik zatrajkotał:
– Jest zazdrosny, że strach! Lepiej by pilnował swego przyjaciela! Oczko też się podsuwa do Śmierci! Dostarcza jej narkotyków, a ona, wiadomo czym mu za to płaci. Ale Śmierć nie jest taka, to porządna kobieta, tylko że narkomani nie odpowiadają za siebie. To choroba…
– Nad Jauzą była zdaje się dawno temu mennica, gdzie bito srebrne monety – rzekł w zadumie Erast Pietrowicz, kiedy Sieńka się na chwilę zatchnął i musiał nabrać powietrza w płuca. – Dobrze, skarb mnie w tej chwili nie interesuje. Niech mi pan lepiej powie, Skorikow, czy nie mógłby mnie pan zapoznać z tą interesującą osobą, która sprawiła, że oszalał dla niej cały złodziejski beau monde? Mówi pan, że nazywają ją Śmiercią? Cóż za dekadenckie imię!
Sieńce od razu ulżyło.
– Mogę pana z nią zapoznać. A co będzie ze mną? Nie wyda mnie pan Księciu, co?
Jak Sieńka oglądał psie wesele
Nie zostawił Erast Pietrowicz, człowiek sprawiedliwy, sieroty na łasce losu. Mało tego – kazał Sieńce spakować rzeczy i zawiózł go do swego mieszkania, przy zaułku, gdzie ten na własne nieszczęście (a może przeciwnie, na szczęście – któż to wie?) nie miał nic lepszego do roboty niż zwędzić węzełek Masie.
Mieszkanie okazało się niezwykłe, nie takie jak u innych ludzi.
W jednym pokoju w ogóle nie było mebli, tylko pasiaste materace na podłodze i więcej nic. Tu gospodarz i Masa uprawiali rensiu, japońską gimnastykę. Aż strach brał na to patrzeć. Młócili się i okładali nawzajem rękami i nogami, tak że omal się nie pozabijali. Masa namawiał Sieńkę, żeby się przyłączył, ale chłopak tak się przeraził, że umknął do kuchni.
Kuchnia też była interesująca. Tu rządził Masa. Kuchenki nie było w ogóle, beczki z kapustą czy ogórkami także nie. Za to w kącie stała duża żelazna szafa, zwana „refriżerator”. Było w niej zawsze zimno, jak w lodowni, a na półkach leżały surowe ryby. Dwaj mężczyźni krajali je na małe kawałki, skrapiali jakimś brązowym octem i pałaszowali z dodatkiem ryżu. Sieńce zaproponowali to samo na śniadanie, ale nie dał się namówić na takie świństwo, zjadł tylko trochę ryżu. Z herbaty też zrezygnował, bo była jakaś inna niż ta, którą zwykle pijał – żółtawa i w ogóle niesłodka.
Spać miał Sieńka w pokoju swego preceptora, gdzie nie było łóżek, jedynie jakieś podściółki na podłodze, jak w noclegowni Kułakowka. Cóż, pomyślał Skorik, lepiej spać na podłodze niż snem wiecznym w szarej ziemi, w dodatku z nożem w żebrach. Można wytrzymać.
Ale najbardziej niezwykły był gabinet Erasta Pietrowicza, a właściwie pokój, który przypominał raczej warsztat mechaniczny. Na półce stały książki, przeważnie techniczne, w obcych językach; biurko zawalone było kartkami papieru, które pokrywały jakieś niezrozumiałe rysunki (zwane projektami); pod ścianą leżało pełno żelastwa, sprężyn, gumowych obręczy i różnych rupieci. To dlatego, że Erast Pietrowicz był inżynierem – kształcił się aż w Ameryce. Nazwisko też nosił nierosyjskie: Nameless. Sieńka miał wielką ochotę zapytać, do czego służy mu ten cały śmietnik, ale wtedy, pierwszego dnia, co innego mu było w głowie.
Spali do późna po zarwanej nocy. Kiedy się obudzili, pan Nameless i Masa od razu zaczęli skakać po materacach, pokrzykiwać i okładać się nawzajem pięściami, po czym zasiedli z apetytem do surowej ryby. Następnie Sieńka zawiózł Erasta Pietrowicza do Śmierci, ponieważ ten chciał ją poznać.
W drodze wyniknął między nimi spór o to, czy Śmierć jest dobra, czy zła.
Erast Pietrowicz twierdził, że zła.
– Sądząc z tego, co pan mi opowiedział, Skorikow, ta kobieta upaja się własnym talentem do m-manipulowania ludźmi, a właściwie nie tyle ludźmi, ile przestępcami bez skrupułów. Jest świadoma, że to okrutni złoczyńcy, a mimo to żyje najspokojniej za zrabowane innym pieniądze, jakby sama nie miała z tym nic wspólnego. Znam ten typ, spotyka się go we wszystkich krajach i warstwach społecznych. To tak zwane kobiety infernalne, całkowicie pozbawione poczucia moralnego. Igrają losem i życiem innych ludzi i jedynie ta gra przynosi im satysfakcję. Naprawdę nie widzi pan, że i z panem bawiła się jak kot z myszą?
Mówił to z taką złością, jakby nagle stał się zupełnie innym człowiekiem. Widać nieźle zalazły mu za skórę te kobiety infernalne, a może nawet złamały życie.
Tyle że Śmierć nie była ani infernalna, ani amoralna, lecz po prostu nieszczęśliwa. Wcale się też nie upajała manipulowaniem ludźmi, tylko – strasznie zagubiona – nie mogła się po prostu odnaleźć w życiu. To właśnie Sieńka powiedział Erastowi Pietrowiczowi. Nawet nie powiedział – wykrzyczał. Jego towarzysz westchnął i uśmiechnął się smutno.
– W porządku, Skorikow – rzekł. – Nie chciałem urazić pańskich uczuć, tylko boję się, że czeka pana bolesne rozczarowanie. Czyżby naprawdę ta Carmen z Chitrowki była taką wspaniałą kobietą?
Kto to Carmen, Sieńka wiedział, oglądał ją razem z Żorżem w Teatrze Wielkim. Ta Hiszpanka była gruba, krzykliwa, wciąż tupała nogami i brała się pod boki, jakby ją męczyła kolka. Niby mądry człowiek z tego Erasta Pietrowicza, nie można mu nic zarzucić, a na kobietach nie zna się zupełnie. Powinien się uczyć od swojego służącego, ot co.
– Carmen w porównaniu ze Śmiercią to ohydna stara ropucha – oświadczył Skorik i splunął, by przydać swoim słowom więcej wagi.
Na rogu Pokrowskiego i bulwaru Jauzańskiego Sieńka wyjrzał na chwilę z dorożki i zaraz znów opadł na siedzenie, dosłownie się w nie wciskając.
– To jej dom – szepnął. – Ale teraz nie możemy do niej iść. Kręcą się tam ci dwaj, widzi pan? To Drągal i Dziób z talii Wampira. Jak mnie zobaczą, nieszczęście gotowe.
Erast Pietrowicz pochylił się i dotknął ramienia woźnicy.
– Niech pan skręci za róg i stanie na Solance. – Po czym zwrócił się do Sieńki: – Chyba dzieje się coś interesującego. Warto by z-zobaczyć.
Kiedy minęli członków talii Wampira, Skorik znów się wyprostował na siedzeniu.
– Zobaczyć? Lepiej nie, ale podsłuchać można.
I podwórkami poprowadził Erasta Pietrowicza do domu Śmierci.
Beczka, którą kiedyś podtoczył pod okno, wciąż jeszcze stała, nikt jej od tamtego czasu nie ruszał.
– Da pan radę tędy wejść? – Skorik wskazał na otwarty lufcik waterklozetu.
Pan Nameless, odbijając się z miejsca, bez rozbiegu, wskoczył na beczkę, następnie podskoczył jeszcze raz, podciągnął się na rękach i bez najmniejszego wysiłku, niczym w zabawie, wsunął się w niewielki kwadratowy otwór okienka – tylko błysnął obcasami. Sieńka poszedł w jego ślady, chociaż nie tak zwinnie, i po chwili on także znalazł się w wygódce.
– Dziwny sposób składania wizyt d-damie – szepnął Erast Pietrowicz, pomagając Sieńce zleźć na podłogę. – Co jest za drzwiami?
– Pokój – również szeptem poinformował Sieńka. – To znaczy salon. Można zrobić małą szparę w drzwiach, o, tyci-tyci je uchylić.
– Hmm. Widzę, że metoda prowadzenia obserwacji jest już opatentowana.
Na tym przerwali rozmowę.
Erast Pietrowicz uchylił drzwi dosłownie na włos i wyjrzał przez szczelinę. Skorik chwilę się wiercił, szukając sposobu, dzięki któremu i on mógłby coś zobaczyć, aż wreszcie ukucnął i przywarł głową do biodra Erasta Pietrowicza, opierając się jednocześnie czołem o futrynę. Słowem, zajął miejsce na parterze. Tak więc i jego ciekawość została zaspokojona.
Ujrzał coś takiego, że przez chwilę nie był pewien, czy wzrok go nie myli.
Na środku pokoju stali objęci Śmierć i Wampir – i ten oślizgły ślimak o wypomadowanych włosach głaskał ją po ramieniu!